"But you will remember me
Remember me, for centuries"
*LIE*
Los Angeles, trzy dni temu
Słońce zaczęło wschodzić, kiedy biegłyśmy do parku. Zatrzymałam się i oparłam ręce o kolana, dysząc ciężko. Tori rozejrzała się, a potem również się zatrzymała, spoglądając na mnie.
- To tutaj - powiedziała. Wyciągnęła z kieszeni dyktafon, na który nagrała wiadomość do Roya, informując, że nie spełnimy jego żądania i nie zniszczymy Charlesa. Miałyśmy swoje granice, które i tak już były parę razy przekroczone, a to czego zażądał było przesadą. Nie wiedziałam co Charles mu zrobił. Może Roy chciał po prostu nas zniszczyć psychicznie, ukazując jakimi jesteśmy potworami. - Jesteś pewna, że to zauważy? - zapytałam, wskazując na dyktafon.
- Lie, on nas obserwuje wszędzie - odparła, akcentując ostatnie słowo i rzuciła urządzenie w krzaki.
Trzy osoby przebiegły obok nas, uprawiając poranny sport. Spojrzałam na nich uważnie - wszyscy wydawali mi się podejrzani. Nie zauważyłam nawet kiedy Tori biegła znów przede mną.
- Wracamy! - krzyknęła. Spojrzałam ostatni raz na rośliny, w których leżał dyktafon, po czym dołączyłam do przyjaciółki.
***
Los Angeles, obecnie
Siedziałam na kanapie, zajadając się czekoladą i patrzyłam na film o super szpiegach. Przyjaciółka stała przed lustrem, szykując się do wyjścia. Przełączyłam na kolejny kanał, gdzie zaczynał się kolejny odcinek serialu “Bad day”.
- Będę wieczorem - oznajmiła Tori, po czym wyszła.
Znudzona położyłam się i zamknęłam oczy. Powoli zaczęłam zasypiać. Ostatnio źle spałam, albo wcale. Jedynie w dzień potrafiłam zdrzemnąć się spokojnie.
***
Biegnę, dysząc. Z każdym oddechem czuję jakbym miała zaraz upaść na ziemię. Coś mnie goni, a raczej ktoś. Słyszę jego szybkie kroki za mną. Łapie mnie kolka, ale biegnę dalej, zwijając się. Nie mogę dać się złapać. Słyszę jego szept, lecz nie potrafię zrozumieć słów. Jest już blisko, za blisko…
***
Budzę się gwałtownie, słysząc dzwonek i pukanie do drzwi. Zaraz przyszło mi do głowy, że to Tori, która zapomniała telefonu czy czegoś innego. Leniwie podeszłam do drzwi.
- Masz do cholery klucze... - zaniemówiłam, kiedy otworzyłam. Zamiast przyjaciółki zastałam dwóch pachołków wyższych ode mnie. Jeden z nich wyciągnął odznakę policyjną i zatrzymał ją przed moimi oczami.
Nie byłam głupia - podrabiałam już różne dokumenty i wiedziałam, że ta odznaka na pewno była fałszywa.
Miałam zamiar zamknąć już drzwi, gdy jeden z nich wsunął nogę na próg, uniemożliwiając mi odcięcie się. Kopnął w drzwi, a ja odsunęłam się szybko do tyłu, szukając jakiegoś przedmiotu, którego będę mogła użyć jako broni.
Porwałam nóż, który leżał na stole i rzuciłam w pachołka. Niestety - dobrze go wyszkolono i złapał ostrze tuż przed twarzą. Kopnęłam go w kolano, a ten ugiął się i upadł. Zaczął się podnosić, więc wykorzystałam chwilę i uderzyłam go kolanem w brzuch, a potem pięścią w twarz. Ruszyłam biegiem kiedy drugi mężczyzna złapał mnie, unieruchamiając. Jedyne, co mogłam zrobić, to ugryźć go mocno w rękę. Wtedy mnie puścił. Zabrałam z szafki wazon i rzuciłam nim w mężczyznę. Ten zrobił unik, a naczynie rozbiło się o ścianę. Drugi najemca, który oberwał ode mnie w brzuch oraz twarz, już zdążył się ogarnąć i ruszył nerwowy w naszą stronę. Dałam radę na chwilę się bronić, ale kiedy uderzyłam jednego, drugi zaczynał mnie atakować. Chwila nieuwagi i jeden z nich złapał mnie za szyję, po czym rzucił na szklany stół.
Krzyknęłam kiedy odłamki szkła wbiły mi się w plecy. Przerażający ból przeszedł po całym ciele. Mężczyzna, który mną rzucił, pochylił się nade mną i wyciągnął z kieszeni strzykawkę z zieloną substancją. Wstrzyknął mi jej zawartość w żyłę.
Zostałam zmuszona do wstania, ale moje nogi były jak galareta, a świat zaczął wirować, jak na karuzeli, kiedy byłam mała. Usłyszałam brzdęk kajdanków, poczułam zimny metal na dłoni. Ledwo idąc, udałam się do radiowozu, a potem była tylko ciemność.
*TORI*
Przemierzałam właśnie chodniki Los Angeles, kierując się w stronę parku, gdy radiowóz policyjny obok mnie zaczął zwalniać. Przełknęłam ślinę, jednak uniosłam głowę do góry i nie przyspieszyłam tempa. Byłam profesjonalistką w swojej profesji, nie musiałam obawiać się, że wiedzą o tym czym się zajmowałam.
Jednak samochód się zatrzymał. Z pojazdu wysiadło troje policjantów i cała grupka ruszyła w moją stronę. Rozejrzałam się ukradkiem - wybrałam skrót, którym nie chodziło zbyt wiele ludzi, a teraz chodnik świecił pustkami. Z drugiej strony nie miałam też ewentualnej drogi ucieczki, ze względu na zaułek za mną. Zaklęłam w myślach. Przecież nie zaatakuję gliniarzy nożem.
Postanowiłam się nie zatrzymywać, lecz momentalnie zamarłam, gdy usłyszałam za sobą moje prawdziwe nazwisko.
Dobyłam noża z buta i odwróciłam się w stronę fałszywych policjantów. Nie mogłam pozwolić, by mnie otoczyli ani zapędzili w do zaułku. Obiecałam sobie, że od teraz będę brać ze sobą rewolwer gdziekolwiek bym nie poszła.
Dwóch mężczyzn podeszło do mnie powoli, sięgając do kieszeni po broń. Nie mogłam cofnąć się w tył, więc musiałam poczekać na rozwój wydarzeń. Kiedy pierwszy wycelował we mnie lufę pistoletu, wykopałam mu ją z ręki. Drugiego podcięłam i próbowałam pobiec przed siebie, jednak poczułam prąd przechodzący mi przez ciało. Rażący ból przebiegł po ciele, znieczulając chyba każdy nerw. To ten trzeci potraktował mnie paralizatorem.
Opadłam bezwładnie na kolana. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Poczułam jak zimna igła wbija mi się w szyję zanim straciłam przytomność.
Jednak samochód się zatrzymał. Z pojazdu wysiadło troje policjantów i cała grupka ruszyła w moją stronę. Rozejrzałam się ukradkiem - wybrałam skrót, którym nie chodziło zbyt wiele ludzi, a teraz chodnik świecił pustkami. Z drugiej strony nie miałam też ewentualnej drogi ucieczki, ze względu na zaułek za mną. Zaklęłam w myślach. Przecież nie zaatakuję gliniarzy nożem.
Postanowiłam się nie zatrzymywać, lecz momentalnie zamarłam, gdy usłyszałam za sobą moje prawdziwe nazwisko.
Dobyłam noża z buta i odwróciłam się w stronę fałszywych policjantów. Nie mogłam pozwolić, by mnie otoczyli ani zapędzili w do zaułku. Obiecałam sobie, że od teraz będę brać ze sobą rewolwer gdziekolwiek bym nie poszła.
Dwóch mężczyzn podeszło do mnie powoli, sięgając do kieszeni po broń. Nie mogłam cofnąć się w tył, więc musiałam poczekać na rozwój wydarzeń. Kiedy pierwszy wycelował we mnie lufę pistoletu, wykopałam mu ją z ręki. Drugiego podcięłam i próbowałam pobiec przed siebie, jednak poczułam prąd przechodzący mi przez ciało. Rażący ból przebiegł po ciele, znieczulając chyba każdy nerw. To ten trzeci potraktował mnie paralizatorem.
Opadłam bezwładnie na kolana. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Poczułam jak zimna igła wbija mi się w szyję zanim straciłam przytomność.
***
Powieki ciążyły mi niemiłosiernie, lecz w końcu zdołałam otworzyć oczy. Głowę miałam jak napchaną watą, tak samo jak ręce i nogi. Czułam przytępione tętnienie w obolałych częściach ciała. Wyczułam zimną powierzchnię pod sobą, a przede mną ujrzałam niewyraźną postać.
- Lie? - spytałam słabo. Chciałam przetrzeć oczy, ale ręce oraz kostki u nóg miałam skrępowane sznurem. - Lie, potrafisz się ruszyć?
Słowa wychodzące z moich ust były trochę niezrozumiałe, ponieważ gardło miałam zaschnięte, a język był sztywny. Czułam się okropnie. Usłyszałam chichot przyjaciółki oraz jej bełkot. Nie wiedziałam co się dzieje.
Nagle ktoś oblał nas lodowato zimną wodą. Zachłysnęłam się i zaczęłam się krztusić, ale przynajmniej nieco rozjaśniło mi się w głowie.
- Pobudka - odezwał się męski głos. Mężczyzna klasnął głośno parę razy w dłonie, a ja skrzywiłam się. Zbyt głośno, zbyt dużo barw oraz świateł. - No dalej, Raven - syknął. Nachylił się do mnie, tak, że miałam przed oczami jego rozmazaną twarz. - Chyba dasz radę?
Wtedy rozpoznałam Roy'a. Nie po wyglądzie, tylko po głosie - przepełniony bólem, nienawiścią i szaleństwem głęboki baryton. Sam Roy był dość wysoki. Gdy wzrok już mi się wyostrzył, zobaczyłam że ma nastroszone włosy oraz brązowe oczy. Usta wykrzywiał mu sarkastyczny grymas.
Wezbrała we mnie wściekłość. Lie wciąż opierała się o ścianę, żyjąc we własnym świecie.
- Ty chory sukinsynie - wycedziłam. - Co nam wstrzyknąłeś?
Zacmokał z dezaprobatą, zakładając ręce za siebie. Wyprostował się, po czym zaczął chodzić po pomieszczeniu. Dopiero teraz zobaczyłam, że oddziela nas więzienna krata - znajdowaliśmy się na posterunku szeryfa.
- Za same zabójstwa dostaniesz dożywocie. Ona - wskazał na Lie - będzie siedzieć za hakerstwo. Doliczyć do tego narkotyki we krwi... - pokręcił głową.
Zacisnęłam pięści. Miałam ochotę wyskoczyć zza krat i zadźgać na śmierć.
- Czego chcesz? - spytałam tylko.
Na to odwrócił się gwałtownie w moją stronę. Znów zobaczyłam furię wypisaną na jego twarzy - obraz człowieka zniszczonego psychicznie. Podszedł szybko do krat.
- Chciałem abyście załatwiły Charlesa - odparł, niebezpiecznie cicho. - Nie przyjęłaś zlecenia! - wrzasnął. - Tak jak nie przyjęłaś wtedy!
Wtedy?
- Nie zabiję Charlesa.
Uderzył pięściami w kraty. Dyszał ciężko.
- Będziesz musiała! Chcę patrzeć jak cierpisz - znów zniżył ton. - Chcę patrzeć na jego krew na twoich rękach, na twoje poczucie winy wymalowane na twarzy. Będziesz musiała z tym żyć, ze świadomością, że zabiłaś kogoś, kto był dla ciebie jak brat. Chcę żebyś miała tego świadomość.
Wyprostował się, przywdziewając znów szeroki uśmiech.
- To będzie dla mnie jak kołysanka, Raven - dodał i wyszedł.
Wpatrywałam się z niedowierzaniem w puste miejsce przed sobą. Zrobiło mi się niedobrze. Nie miałam pojęcia co tak zniszczyło tego człowieka, ale stał się niebezpieczny.
Odwróciłam się do Lie, która już się nieco uspokoiła. Spróbowałam się do niej doczołgać, jako że nogi miałam związane.
- Lie, słyszysz mnie?
Przytaknęła po dłuższej chwili. Odetchnęłam z ulgą. Jakimś cudem zdołałam dać ręce przed siebie. Sięgnęłam do drugiego buta, gdzie trzymałam zapasowy nożyk kuchenny. Roy może i mnie porwał, ale nie był zbyt przebiegły.
Zaczęłam przecinać sznur przyjaciółki. Kiedy miała już uwolnione ręce, przecięła węzy na swoich kostkach oraz moich nadgarstkach. Rozprostowałam obolałe mięśnie. Dźwignęłam się do więziennego okienka.
- Nie jesteśmy wcale daleko - oznajmiłam z ulgą. - Musimy tylko...
Ktoś wszedł do pomieszczenia. Zeskoczyłam szybko i założyłam ręce za siebie, by schować nóż.
Mężczyzna nie był jednym z tych, który nas porwał. Pewnie Roy kazał mu nas pilnować.
Jednak uderzyło mnie coś innego. Poznałam posturę tego człowieka. Sposób chodzenia, twarz pooraną prawie niewidocznymi zmarszczkami. Człowieka, który zginął sześć lat temu w pożarze.
Który powinien nie żyć.
W pierwszej chwili zrzuciłam to wszystko na halucynacje spowodowane narkotykiem, ale w fałszywym mundurze policjanta rozpoznałam mojego ojca.
Ktoś wszedł do pomieszczenia. Zeskoczyłam szybko i założyłam ręce za siebie, by schować nóż.
Mężczyzna nie był jednym z tych, który nas porwał. Pewnie Roy kazał mu nas pilnować.
Jednak uderzyło mnie coś innego. Poznałam posturę tego człowieka. Sposób chodzenia, twarz pooraną prawie niewidocznymi zmarszczkami. Człowieka, który zginął sześć lat temu w pożarze.
Który powinien nie żyć.
W pierwszej chwili zrzuciłam to wszystko na halucynacje spowodowane narkotykiem, ale w fałszywym mundurze policjanta rozpoznałam mojego ojca.
----------------------------------------------------------------------
Tadaaaa, dwa dni po dodaniu dwunastego rozdziału pojawia się trzynasty! Musimy przyznać, że Apollo nas wtedy opuścił, a teraz wynagrodził pomysłem na kolejny rozdział. Ciekawostka: ten był już gotowy już wczoraj i chciałyśmy go dodać nieco później...ale emocje ponoszą nas równie bardzo jak was (mamy nadzieję) więc jest! Chłopców nie ma, ale akcja pojawia się z nadwyżką :>
Tadaaaa, dwa dni po dodaniu dwunastego rozdziału pojawia się trzynasty! Musimy przyznać, że Apollo nas wtedy opuścił, a teraz wynagrodził pomysłem na kolejny rozdział. Ciekawostka: ten był już gotowy już wczoraj i chciałyśmy go dodać nieco później...ale emocje ponoszą nas równie bardzo jak was (mamy nadzieję) więc jest! Chłopców nie ma, ale akcja pojawia się z nadwyżką :>