wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 13


"But you will remember me
Remember me, for centuries"

*LIE*

Los Angeles, trzy dni temu 

  Słońce zaczęło wschodzić, kiedy biegłyśmy do parku. Zatrzymałam się i oparłam ręce o kolana, dysząc ciężko. Tori rozejrzała się, a potem również się zatrzymała, spoglądając na mnie. 
  - To tutaj - powiedziała. Wyciągnęła z kieszeni dyktafon, na który nagrała wiadomość do Roya, informując, że nie spełnimy jego żądania i nie zniszczymy Charlesa. Miałyśmy swoje granice, które i tak już były parę razy przekroczone, a to czego zażądał było przesadą. Nie wiedziałam co Charles mu zrobił. Może Roy chciał po prostu nas zniszczyć psychicznie, ukazując jakimi jesteśmy potworami.   - Jesteś pewna, że to zauważy? - zapytałam, wskazując na dyktafon. 
 - Lie, on nas obserwuje wszędzie - odparła, akcentując ostatnie słowo i rzuciła urządzenie w krzaki. 
  Trzy osoby przebiegły obok nas, uprawiając poranny sport. Spojrzałam na nich uważnie - wszyscy wydawali mi się podejrzani. Nie zauważyłam nawet kiedy Tori biegła znów przede mną. 
  - Wracamy! - krzyknęła. Spojrzałam ostatni raz na rośliny, w których leżał dyktafon, po czym dołączyłam do przyjaciółki. 

*** 
Los Angeles, obecnie

 Siedziałam na kanapie, zajadając się czekoladą i patrzyłam na film o super szpiegach. Przyjaciółka stała przed lustrem, szykując się do wyjścia. Przełączyłam na kolejny kanał, gdzie zaczynał się kolejny odcinek serialu “Bad day”.
  - Będę wieczorem - oznajmiła Tori, po czym wyszła. 
  Znudzona położyłam się i zamknęłam oczy. Powoli zaczęłam zasypiać. Ostatnio źle spałam, albo wcale. Jedynie w dzień potrafiłam zdrzemnąć się spokojnie.
***
   Biegnę, dysząc. Z każdym oddechem czuję jakbym miała zaraz upaść na ziemię. Coś mnie goni, a raczej ktoś. Słyszę jego szybkie kroki za mną. Łapie mnie kolka, ale biegnę dalej, zwijając się. Nie mogę dać się złapać. Słyszę jego szept, lecz nie potrafię zrozumieć słów. Jest już blisko, za blisko… 
***
  Budzę się gwałtownie, słysząc dzwonek i pukanie do drzwi. Zaraz przyszło mi do głowy, że to Tori, która zapomniała telefonu czy czegoś innego. Leniwie podeszłam do drzwi. 
  - Masz do cholery klucze... - zaniemówiłam, kiedy otworzyłam. Zamiast przyjaciółki zastałam dwóch pachołków wyższych ode mnie. Jeden z nich wyciągnął odznakę policyjną i zatrzymał ją przed moimi oczami. 
  Nie byłam głupia - podrabiałam już różne dokumenty i wiedziałam, że ta odznaka na pewno była fałszywa. 
  Miałam zamiar zamknąć już drzwi, gdy jeden z nich wsunął nogę na próg, uniemożliwiając mi odcięcie się. Kopnął w drzwi, a ja odsunęłam się szybko do tyłu, szukając jakiegoś przedmiotu, którego będę mogła użyć jako broni.
   Porwałam nóż, który leżał na stole i rzuciłam w pachołka. Niestety - dobrze go wyszkolono i złapał ostrze tuż przed twarzą. Kopnęłam go w kolano, a ten ugiął się i upadł. Zaczął się podnosić, więc wykorzystałam chwilę i uderzyłam go kolanem w brzuch, a potem pięścią w twarz. Ruszyłam biegiem kiedy drugi mężczyzna złapał mnie, unieruchamiając. Jedyne, co mogłam zrobić, to ugryźć go mocno w rękę. Wtedy mnie puścił. Zabrałam z szafki wazon i rzuciłam nim w mężczyznę. Ten zrobił unik, a naczynie rozbiło się o ścianę. Drugi najemca, który oberwał ode mnie w brzuch oraz twarz, już zdążył się ogarnąć i ruszył nerwowy w naszą stronę. Dałam radę na chwilę się bronić, ale kiedy uderzyłam jednego, drugi zaczynał mnie atakować. Chwila nieuwagi i jeden z nich złapał mnie za szyję, po czym rzucił na szklany stół. 
  Krzyknęłam kiedy odłamki szkła wbiły mi się w plecy. Przerażający ból przeszedł po całym ciele. Mężczyzna, który mną rzucił, pochylił się nade mną i wyciągnął z kieszeni strzykawkę z zieloną substancją. Wstrzyknął mi jej zawartość w żyłę. 
  Zostałam zmuszona do wstania, ale moje nogi były jak galareta, a świat zaczął wirować, jak na karuzeli, kiedy byłam mała. Usłyszałam brzdęk kajdanków, poczułam zimny metal na dłoni. Ledwo idąc, udałam się do radiowozu, a potem była tylko ciemność.



*TORI*

  Przemierzałam właśnie chodniki Los Angeles, kierując się w stronę parku, gdy radiowóz policyjny obok mnie zaczął zwalniać. Przełknęłam ślinę, jednak uniosłam głowę do góry i nie przyspieszyłam tempa. Byłam profesjonalistką w swojej profesji, nie musiałam obawiać się, że wiedzą o tym czym się zajmowałam. 
  Jednak samochód się zatrzymał. Z pojazdu wysiadło troje policjantów i cała grupka ruszyła w moją stronę. Rozejrzałam się ukradkiem - wybrałam skrót, którym nie chodziło zbyt wiele ludzi, a teraz chodnik świecił pustkami. Z drugiej strony nie miałam też ewentualnej drogi ucieczki, ze względu na zaułek za mną. Zaklęłam w myślach. Przecież nie zaatakuję gliniarzy nożem.
 Postanowiłam się nie zatrzymywać, lecz momentalnie zamarłam, gdy usłyszałam za sobą moje prawdziwe nazwisko.
  Dobyłam noża z buta i odwróciłam się w stronę fałszywych policjantów. Nie mogłam pozwolić, by mnie otoczyli ani zapędzili w do zaułku. Obiecałam sobie, że od teraz będę brać ze sobą rewolwer gdziekolwiek bym nie poszła.
  Dwóch mężczyzn podeszło do mnie powoli, sięgając do kieszeni po broń. Nie mogłam cofnąć się w tył, więc musiałam poczekać na rozwój wydarzeń. Kiedy pierwszy wycelował we mnie lufę pistoletu, wykopałam mu ją z ręki. Drugiego podcięłam i próbowałam pobiec przed siebie, jednak poczułam prąd przechodzący mi przez ciało. Rażący ból przebiegł po ciele, znieczulając chyba każdy nerw. To ten trzeci potraktował mnie paralizatorem. 
  Opadłam bezwładnie na kolana. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Poczułam jak zimna igła wbija mi się w szyję zanim straciłam przytomność.
***
  Powieki ciążyły mi niemiłosiernie, lecz w końcu zdołałam otworzyć oczy. Głowę miałam jak napchaną watą, tak samo jak ręce i nogi. Czułam przytępione tętnienie w obolałych częściach ciała. Wyczułam zimną powierzchnię pod sobą, a przede mną ujrzałam niewyraźną postać.
  - Lie? - spytałam słabo. Chciałam przetrzeć oczy, ale ręce oraz kostki u nóg miałam skrępowane sznurem. - Lie, potrafisz się ruszyć? 
  Słowa wychodzące z moich ust były trochę niezrozumiałe, ponieważ gardło miałam zaschnięte, a język był sztywny. Czułam się okropnie. Usłyszałam chichot przyjaciółki oraz jej bełkot. Nie wiedziałam co się dzieje.
  Nagle ktoś oblał nas lodowato zimną wodą. Zachłysnęłam się i zaczęłam się krztusić, ale przynajmniej nieco rozjaśniło mi się w głowie.
  - Pobudka - odezwał się męski głos. Mężczyzna klasnął głośno parę razy w dłonie, a ja skrzywiłam się. Zbyt głośno, zbyt dużo barw oraz świateł. - No dalej, Raven - syknął. Nachylił się do mnie, tak, że miałam przed oczami jego rozmazaną twarz. - Chyba dasz radę? 
  Wtedy rozpoznałam Roy'a. Nie po wyglądzie, tylko po głosie - przepełniony bólem, nienawiścią i szaleństwem głęboki baryton. Sam Roy był dość wysoki. Gdy wzrok już mi się wyostrzył, zobaczyłam że ma nastroszone włosy oraz brązowe oczy. Usta wykrzywiał mu sarkastyczny grymas.
  Wezbrała we mnie wściekłość. Lie wciąż opierała się o ścianę, żyjąc we własnym świecie.
  - Ty chory sukinsynie - wycedziłam. - Co nam wstrzyknąłeś?
  Zacmokał z dezaprobatą, zakładając ręce za siebie. Wyprostował się, po czym zaczął chodzić po pomieszczeniu. Dopiero teraz zobaczyłam, że oddziela nas więzienna krata - znajdowaliśmy się na posterunku szeryfa.
  - Za same zabójstwa dostaniesz dożywocie. Ona - wskazał na Lie - będzie siedzieć za hakerstwo. Doliczyć do tego narkotyki we krwi... - pokręcił głową.
  Zacisnęłam pięści. Miałam ochotę wyskoczyć zza krat i zadźgać na śmierć.
  - Czego chcesz? - spytałam tylko.
  Na to odwrócił się gwałtownie w moją stronę. Znów zobaczyłam furię wypisaną na jego twarzy - obraz człowieka zniszczonego psychicznie. Podszedł szybko do krat.
  - Chciałem abyście załatwiły Charlesa - odparł, niebezpiecznie cicho. - Nie przyjęłaś zlecenia! - wrzasnął. - Tak jak nie przyjęłaś wtedy! 
  Wtedy? 
  - Nie zabiję Charlesa.
  Uderzył pięściami w kraty. Dyszał ciężko.
  - Będziesz musiała! Chcę patrzeć jak cierpisz - znów zniżył ton. - Chcę patrzeć na jego krew na twoich rękach, na twoje poczucie winy wymalowane na twarzy. Będziesz musiała z tym żyć, ze świadomością, że zabiłaś kogoś, kto był dla ciebie jak brat. Chcę żebyś miała tego świadomość.
  Wyprostował się, przywdziewając znów szeroki uśmiech.
  - To będzie dla mnie jak kołysanka, Raven - dodał i wyszedł.
  Wpatrywałam się z niedowierzaniem w puste miejsce przed sobą. Zrobiło mi się niedobrze. Nie miałam pojęcia co tak zniszczyło tego człowieka, ale stał się niebezpieczny.
  Odwróciłam się do Lie, która już się nieco uspokoiła. Spróbowałam się do niej doczołgać, jako że nogi miałam związane. 
  - Lie, słyszysz mnie?
  Przytaknęła po dłuższej chwili. Odetchnęłam z ulgą. Jakimś cudem zdołałam dać ręce przed siebie. Sięgnęłam do drugiego buta, gdzie trzymałam zapasowy nożyk kuchenny. Roy może i mnie porwał, ale nie był zbyt przebiegły.
  Zaczęłam przecinać sznur przyjaciółki. Kiedy miała już uwolnione ręce, przecięła węzy na swoich kostkach oraz moich nadgarstkach. Rozprostowałam obolałe mięśnie. Dźwignęłam się do więziennego okienka.
  - Nie jesteśmy wcale daleko - oznajmiłam z ulgą. - Musimy tylko...
  Ktoś wszedł do pomieszczenia. Zeskoczyłam szybko i założyłam ręce za siebie, by schować nóż. 
  Mężczyzna nie był jednym z tych, który nas porwał. Pewnie Roy kazał mu nas pilnować. 
  Jednak uderzyło mnie coś innego. Poznałam posturę tego człowieka. Sposób chodzenia, twarz pooraną prawie niewidocznymi zmarszczkami. Człowieka, który zginął sześć lat temu w pożarze.
  Który powinien nie żyć.
 W pierwszej chwili zrzuciłam to wszystko na halucynacje spowodowane narkotykiem, ale w fałszywym mundurze policjanta rozpoznałam mojego ojca.



----------------------------------------------------------------------
Tadaaaa, dwa dni po dodaniu dwunastego rozdziału pojawia się trzynasty! Musimy przyznać, że Apollo nas wtedy opuścił, a teraz wynagrodził pomysłem na kolejny rozdział. Ciekawostka: ten był już gotowy już wczoraj i chciałyśmy go dodać nieco później...ale emocje ponoszą nas równie bardzo jak was (mamy nadzieję) więc jest! Chłopców nie ma, ale akcja pojawia się z nadwyżką :>



   

niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 12

*TORI*

Nowy York, cztery lata temu

  Wściekła, rzuciłam łuk na stół. Charles i Julia siedzieli na kanapie, oglądając telewizję. Spojrzeli na mnie dziwnie.
  - Kiepski dzień, księżniczko? - spytał Charlie, unosząc brew. Julia włożyła garść popcornu do ust, nawet nie siląc się na komentarz.
  - Nie nazywaj mnie tak - warknęłam w jego stronę. Opadłam na kanapę między nimi. Chłopak tylko się roześmiał i objął mnie bratersko ramieniem. Wyrwałam mu się natychmiast, klnąc pod nosem.
  - Co jest? - odezwała się w końcu przyjaciółka.
  Wskazałam oskarżycielsko na łuk, spoglądając przy tym wściekle na Charlesa. 
  - To jest. Kazałeś załatwić mi tego faceta pieprzonym łukiem, choć dobrze wiesz, że wolę kule niż strzały. Dlaczego?
  Charles tylko chwycił łuk i zważył go w dłoni. Westchnął ciężko, przyglądając się krzywiźnie broni. 
  - Łuk uczy cierpliwości, Alex - powiedział, już całkiem poważny. - Poza tym, dobrze strzelasz.
  Podniosłam się z kanapy, sfrustrowana. Zacisnęłam dłonie w pięści.
  - Widocznie nie dość dobrze - wycedziłam. Odwróciłam się na pięcie, a przez ramię rzuciłam jeszcze tylko: - Chybiłam.
  I wyszłam.
xxx

  Wieczorem, Charles usiadł na moim łóżku. Powiedział, że nic się nie stało, po czym wcisnął mi do ręki strzałę. Kazał ćwiczyć mocniej i ciężej. Zdenerwowałam się, że kazał mi robić coś, czego nie lubiłam. Być dobrą w czymś, w czym wcale nie byłam. Zareagowałam tak gwałtownie, ponieważ nie byłam przyzwyczajona do porażek. Jednak później zaczęłam doceniać jego nauki. Charles może i był wymagający oraz surowy, ale był dla mnie jak rodzony brat. Kochałam go za jego upór i za nie traktowanie nas ulgowo. Za uśmiech, rozbawienie w najmniej odpowiednich momentach, a nawet za to głupie "księżniczko". 
  Po tym wydarzeniu chodziłam w nocy do piwnicy, by ćwiczyć strzelanie z łuku. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy chybiłam celu.

***
Los Angeles, obecnie

  Wróciłam do środka, roztrzęsiona. Było mi się ciężko utrzymać na własnych nogach. Pomyślałam, że jeśli natychmiast nie wezmę się w garść, zrobię coś na prawdę głupiego, lub - co gorsza - rozpłaczę się.
  Roy bawił się bezczelnie moimi uczuciami. Nie miałam pojęcia, co takiego mu zrobiłam, że tak mnie nienawidził. Jednak na każdym kroku starał mi się udowodnić jak mała według niego jestem. Nie byłam. Musiałam się pozbierać, ruszyć się z miejsca, coś wymyślić.
  Tom podszedł do mnie szybkim krokiem, zapewne widząc, jak się chwieję. 
  - Tori, co się stało?
  Przełknęłam ślinę.
  Weź. Się. W garść.
 - Jadę do domu - oznajmiłam. Zgarnęłam z blatu kluczyki oraz komórkę. Tom patrzył na mnie ze smutkiem w niebieskich oczach, ale nie próbował mnie zatrzymać. 
***
 Światła były zgaszone, więc poznałam, iż Lie jeszcze nie wróciła. Bez zastanowienia udałam się do piwnicy.
  Na środku wisiał samotnie worek treningowy. Nie wiele myśląc, zaczęłam w niego uderzać. Nie pięściami. Robiłam wykopy z pół-obrotu, wyprowadzałam ciosy z łokcia i ramion. Wyżywałam się na materiale. Nie zorientowałam się, gdy zaczęłam krzyczeć z frustracji. 
 Nie byłam smutna. Byłam poważnie wkurzona. Roy zadarł z bardzo niebezpieczną osobą, a Charlesowi nie spadnie włos z głowy.
  Cios. Kopnięcie. Krzyk. Cios.
  Zatraciłam się w walce z samą sobą, kiedy ktoś złapał mnie w pasie i odciągnął z łatwością od worka. Poznawałam te ramiona, obejmujące mnie zaledwie parę razy wcześniej. Jednak tym razem tylko spotęgowały moją wściekłość. Próbowałam kopnąć jeszcze parę razy worek w powietrzu, ale Tom konsekwentnie mnie od niego odsunął.
  - Uspokój się - przykazał mi cicho do ucha. Zacisnęłam zęby, lecz wyrównałam oddech.
  - Co ty tu robisz? - syknęłam. Przypomniałam sobie, że nie zamknęłam drzwi i zaklęłam pod nosem.
  - Zadzwoniłem do Lie, bo chciałem dowiedzieć się czy dojechałaś do domu - wyjaśnił, odgarniając mi włosy z oczu. Przygarnął mnie do siebie. - Powiedziała, że nie wie, ponieważ sama jeszcze nie wróciła. Martwiłem się.
  Napięcie oraz złość zaczęły powoli się ulatniać. Przestałam się szarpać. Zamiast tego odwróciłam się do niego i przytuliłam mocno. Byłam niższa od niego co najmniej o głowę, więc wtuliłam się w jego tors, obejmując go w pasie. Tom pogłaskał mnie z wahaniem po włosach.
  - Chcesz o tym porozmawiać? - spytał.
  Uściskałam go jeszcze bardziej.
  - Nie.
  ***
  Poszliśmy do mojej sypialni. Przebrałam się szybko w łazience, a gdy wróciłam, Tom siedział na brzegu łóżka ze zwieszonymi ramionami. Nie miałam pojęcia ile musiało kosztować go to wszystko. Nie chciałam, by przeze mnie cierpiał.
  - Przepraszam - przerwałam ciszę, składając ubrania. Przewiesiłam je przez oparcie krzesła i usiadłam ostrożnie obok chłopaka.
  - Za co? - zdziwił się.
  Wzruszyłam ramionami.
  - Za wszystko. Zachowuję się jak niepełnosprawna umysłowo, a ty za każdym razem musisz na to patrzeć. Nie rozumiem dlaczego jeszcze nie uciekłeś - dodałam, co miało zabrzmieć żartobliwie, ale wyszło dość gorzko.
  Tom westchnął i objął mnie czule ramieniem. Uśmiechnęłam się pod nosem.
  - Tori, jesteś na prawdę wspaniałą osobą. Po prostu masz wiele problemów. Rozumiem to, okej? - puścił mnie, by usiąść po turecku na moim łóżku. Zrobiłam to samo, a on ujął moje dłonie w swoje, jak miał to w zwyczaju robić. - Dostrzegam w tobie tak wiele cudownych zalet, podczas gdy ty widzisz jedynie swoje wady. Nie masz mnie za co przepraszać...Lubię spędzać z tobą czas.
  Czułam, że - wbrew sobie - zaczynam się rumienić. Tom zaśmiał się i musnął dłonią mój policzek.
  - Widzisz? Nawet teraz to robisz - odparł, zadowolony z siebie.
  - Robię co?
  - Zachwycasz mnie, na każdym kroku - w jego oczach zamigotały iskierki. - Jesteś silna, inteligentna i piękna, a nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy - potrząsnął z niedowierzaniem głową.
  Spuściłam wzrok na własne dłonie, splecione przed sobą.
  - To nie brzmi, jakbyś mówił jak do przyjaciółki - stwierdziłam.
  Na chwilę zapadła cisza, jednak szybko ją złamał:
  - Czy przyjaźń wyklucza coś innego?
  To mnie uderzyło. Tysiące emocji naraz. Dopiero co nauczyłam się mu ufać, nie mogłam być pewna, że mogę to odwzajemnić. Dodatkowo blokowało mnie to, kim byłam. 
  A na prawdę, na prawdę nie chciałam go skrzywdzić.
  - Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć - powiedział szybko, speszony.
  Pociągnęłam go delikatnie za rękę. Położyłam się na boku, cała się spinając. Tom położył się niepewnie obok mnie. Wtulił twarz w moje włosy i przytulił mnie do siebie. Pocałował mnie w zagłębienie między szyją, a uchem.
  - Dobranoc, Tori - szepnął.
  Uśmiechnęłam się lekko.
  - Dobranoc, Tom.

***

*LIE*

  Kiedy skończyłam rozmowę telefoniczną z Tomem zorientowałam się, że jest już późno; zaczęłam się również zastanawiać czy Tori jest już w domu.
  - Powinnam już iść, a raczej już na pewno muszę iść - powiedziałam, wstając szybko z kanapy.
  - Zostań na noc - zaproponował Dylan, jednak pokręciłam przecząco głową.
  Zadeklarował się również, że odwiezie mnie do domu. Odmówiłam, ale i tak nie zwracał uwagi na moje sprzeciwy.
  Jechaliśmy drogą oświetloną przez uliczne latarnie i blask księżyca, słuchając nieznanej mi piosenki. Przez szybę widziałam jak miejscowe kluby tętnią życiem, a grupa nastolatków prosi ochroniarza o wejście - tak właśnie wyglądało codzienne nocne życie w Los Angeles.
  - Najlepszym rozwiązaniem byłoby gdybyś spała u mnie w łóżku… nie w wannie - spojrzał na mnie szybko i uśmiechnął dobrze mi znanym uśmieszkiem. Uderzyłam go lekko w ramię, jednak uważając, by nie stracił panowania nad kierownicą.
  - Wolę swoje łóżko - odparowałam.
  Kiedy już dotarliśmy pod mój dom, podziękowałam Dylanowi za miło spędzony dzień. Teraz również był zadowolony. Pożegnaliśmy się i wysiadłam z samochodu, kierując się do drzwi i szukając po kieszeniach kluczy. Byłam już zmęczona i wyobrażałam sobie jak idę do swojego pokoju, kładę się do łóżka i zapadam w świat Morfeusza. Gdy już wyciągnęłam klucze z przedniej kieszeni, te upadły z brzdękiem na podłogę. 

  Zanim udam się spać muszę sprawdzić czy z Tori wszystko w porządku, o ile jest w domu. 
  Po paru minutach w końcu udało mi się wejść do środka. Zdjęłam buty i ruszyłam na górę, oświecając po drodze światło.
  - Tori! - krzyknęłam, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi od przyjaciółki. -Cholera jasna, Tori! - wrzasnęłam ponownie. Nie pukając do drzwi jej sypialni, po prostu je otworzyłam.
  Stanęłam jak wryta, patrząc na Tori i Toma w łóżku, przytulonych do siebie. Na całe szczęście w ubraniach. Toma najwyraźniej obudziły moje krzyki, bo teraz spoglądał prosto na mnie. Chciałam szybko wyjść, by nie przeszkadzać. Odsuwając się do tyłu, uderzyłam plecami w drzwi z hukiem, przez co obudziła się również przyjaciółka.
  - Lie? - zapytała zaspana.
  - Cii… już mnie nie ma, nie przeszkadzajcie sobie - powiedziałam szeptem i, najszybciej jak tylko mogłam, opuściłam pokój.
  Dalej w szoku, ale jednak zadowolona, że Tori znalazła kogoś, udałam się do swojego łóżka gdzie szybko odpłynęłam.

***
  Następnego dnia, zaraz po orzeźwiającym prysznicu, udałam się do kuchni. Wyciągnęłam z szafki białą miseczkę, do której nalałam mleka i dosypałam płatki. W progu stała Tori z poważną miną.
  - Och, przepraszam, następnym razem zapukam, by wam nie przeszkodzić- zapewniłam z ręką na sercu.
  - Nie chodzi o to - odparła, siadając przy stole. - O zlecenie.
  Usiadłam na przeciwko przyjaciółki, czekając, aż wyjaśni kolejne zlecenie. Kogo tym razem mam znaleźć i okraść?
  - Kolejną ofiarą jest Charles - powiedziała wolno.
  Poczułam się, jakbym dostała pięścią w twarz. Charles jest dla mnie jak brat, od niego nauczyłam się hakować systemy, okradać banki...Dzięki niemu jestem geniuszem kodowania.
  - Nie przyjęłam tego zadania - ponownie zabrała głos, jednak dalej miałam przed oczami wesołego Charlesa, który zawsze nam pomagał. Kiwnęłam tylko głową, że zgadzam się z jej decyzją. Nie wyobrażałam sobie okraść Charlesa z powodu Roya.


-----------------------------------------------------------------
Spóźniony o dwa dni rozdział. Nadmiar weny z tamtych dni odgryza się teraz ;-; Mamy jednak nadzieję, że się podoba. Zastanawiamy się czy trochę "nie przymulamy", ale szykujcie się na rozdział trzynasty *niecne uśmieszki* 
Standardowo dziękujemy za każdy komentarz. Nie odpowiadamy na wszystkie, ale czasem czytamy je po parę razy z szerokimi uśmiechami na ustach ^^

sobota, 11 lipca 2015

Rozdział 11


(Z góry przepraszamy za tego śmiesznego pana mówiącego na końcu piosenki, który bezczelnie przerwał nam nastrój ;-;)
-----------------------------------------------------
"Watch me as I touch the sky
Still I fly"

*LIE*

  Skręciłam w przecznicę kierując się w stronę domu Dylana; tak jak obiecałam mu wczoraj. Jak na razie Roy się nie odzywał więc można było uznać, że jest usatysfakcjonowany zabójstwami oraz pieniędzmi z włamań. Jednak pozostało nam jeszcze osiem zleceń więc prędzej czy później odezwie się ponownie. 
  W telewizji huczało, a bogate ryby wypowiadały się, że zostały bankrutami. Nie jest mi ich żal, zasłużyli sobie. Pewnie dlatego nie mam wyrzutów sumienia kiedy ich okradam. 
  Słońce z każdą minutą zbliżało się ku zachodowi. Wraz z lekkim wiatrem, który rozwiewał moje włosy, tworzyło przyjemną atmosferę. Przeszłam przez oświeconą lampami ogrodowymi dróżkę i stanęłam przed drzwiami. Zadzwoniłam i  nie czekałam długo na odpowiedź. Otworzył mi uśmiechnięty Dylan, po czym zaprosił do środka. 
  - Poczekaj chwilę- poprosił i udał się szybkim krokiem do kuchni. 
  Stałam w salonie, przypominając sobie ostatnią wizytę u O’Briena. Zaczęłam się rozglądać, przechodząc wolno przez pokój. Duży telewizor i podłączone playstation. Duże szyby i wyjście do ogrodu, w którym znajdował się basen. Najbardziej jednak zwróciłam uwagę na instrument znajdujący się w rogu -gitara. Na samo wspomnienie jak mama uczyła mnie grać, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. 
  Wzięłam instrument to rąk i usiadłam na brzegu kanapy. Przejechałam palcami po strunach, a każda wydała dobrze mi znany dźwięk. 
  Pamiętam jakby to było wczoraj. Siadałyśmy wieczorem na ganek z mamą i grałyśmy, najczęściej utwór “Umbrella”. Zaczęłam grać tak, jak za dawnych lat. Skupiłam się na dźwięku, na rytmie i na chwytach. Poczułam się jak za tych wieczorów. Myślałam, że kiedy otworzę oczy ona będzie obok mnie.
  Podskoczyłam jak małe dziecko przyłapane na myszkowaniu w nocy, kiedy kątem oka zauważyłam Dylana, opierającego się o framugę. Patrzył prosto na mnie, a w ręku trzymał dwie butelki piwa korzennego. 
  - Nie wiedziałem, że grasz - powiedział zdziwiony. 
  - Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz - odparłam,  odkładając instrument na miejsce.
 *** 

  Stawiałam ostrożnie każdy krok, powoli posuwając się naprzód. 
  - Mogę już otworzyć oczy? - zapytałam po dłuższej chwili. 
 - Właściwie tak - odpowiedział zadowolony. 
  Znajdowaliśmy się na dachu. Rozejrzałam się dookoła, zachwycona widokiem West Holywood z takiej wysokości. Dylan usiadł i otworzył piwa, poklepując miejsce obok siebie, zapraszając mnie w ten sposób, bym usiadła. Zabrałam napój i wzięłam łyk, patrząc na zachód słońca. 
  - Zabierasz tu wszystkie swoje dziewczyny? - spojrzałam na niego kątem oka. 
  - Nie, zwykle zabieram je do łóżka - odparł patrząc na mnie poważnie. Jednak jego usta wygięły się w szeroki uśmiech. 
  Oparłam się o ramię chłopaka i siedzieliśmy w milczeniu. Przechodnie wyglądali jak mrówki, a my byliśmy wielkoludami. W końcu słońce całkiem zaszło za horyzont, zostawiając na niebie księżyc. 
  Mimo że w Los Angeles było ciepło, to noce bywały chłodne. Dylan zauważył to i nałożył na mnie swoją bluzę. 
  - Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć i przyjść o każdej porze. 
  Słowa chłopaka wywołały ciepło na moim sercu. Były tylko dwie osoby, a raczej już tylko jedna - Tori - która wiedziała o mnie wszystko i wiedziałam, że mogę liczyć na nią w każdym momencie. Jednak zaczęłam ufać Dylanowi. 
  Zaczęliśmy zadawać sobie nawzajem pytania, by poznać się lepiej. Nad niektórymi musiałam się trochę zastanowić aby nie powiedzieć za dużo. Z każdą godziną zmieniałam zdanie o nim. Na prawdę się pomyliłam. Przecież on nie może mieć nic wspólnego z wujkiem. 
  Albo jakimś cudem upiłam się piwem korzennym i zaczęłam wszystkim ufać.


*TORI*

  Kolejne zlecenie - a nawet trzy zlecenia, ponieważ mogłam wykonać je za jednym razem - było banalne. Po wczorajszym zabójstwie nabrałam dawnej pewności siebie. Lie zrobiła już swoje wcześniej, włamując się do prywatnych grafików moich ofiar oraz czyszcząc im konta. Bez problemu znalazłam opuszczony magazyn, w którym odbywała się na pozór nieszkodliwa partyjka pokera. Załatwiłam sprawę szybko za pomocą niezawodnego rewolweru.
  Wyszłam z magazynu, zostawiając za sobą trupy. Włożyłam broń za pasek i przykryłam skórzaną kurtką. Wsiadłam na motor, kiedy w mojej kieszeni rozległ się dzwonek zwiastujący nową wiadomość. Sięgnęłam po butelkę wody, a potem po telefon. Wzięłam spory łyk i prawie się oplułam, kiedy przeczytałam sms-a od Lie. Byłam pozytywnie zaskoczona, ponieważ przyjaciółka w końcu spotkała się z Dylanem z własnej inicjatywy. Uśmiechnęłam się pod nosem.
  Wróciłam do domu, jednak ten wydał mi się nagle dziwnie cichy i pusty. Wzięłam szybki prysznic, jak zawsze po morderstwie. Przebrałam się w czarną koszulkę na ramiączkach oraz czarne spodnie, ponieważ zamierzałam poćwiczyć jeszcze w garażu. Jednak wciąż coś nie dawało mi spokoju.
  Wczorajsza rozmowa z Tomem.
  Zacisnęłam ręce na blacie aż zbielały mi kostki. Oparłam się o płytę, zdając się całkowicie na jej stabilność. Było mi źle, że musiałam go okłamywać, ale nie wyobrażałam sobie powiedzenia wszystkiego prawie nieznajomej osobie. Owszem, lubiłam spędzać z nim czas. Działał na mnie jak nikt inny nawet jeśli nie chciałam przyznać się do tego przed samą sobą. Jednak postawienie całego mojego życia na tak cienkiej szali było szaleństwem. Co nie znaczy, że nie mogłam się z nim spotykać.
  Ten chłopak przyciągał mnie do siebie jak magnez. Jego uśmiech, spokojne podejście, błysk w oczach kiedy ze mną rozmawiał.
  Odepchnęłam się od blatu i zgarnęłam kluczyki. Ubrałam kurtkę, wzięłam kask, po czym wyszłam, zostawiając za sobą milczący dom.

***
  Pół godziny później stałam już z zakupami pod domem Toma. Postanowiłam odwdzięczyć się za wczorajszą kawę. A może po prostu chciałam go znów zobaczyć? Odgoniłam od siebie te myśli.
  Otworzył mi po paru minutach. Był boso, przecierał zaspane oczy, a włosy miał uroczo zwichrzone po drzemce. Warto było też dodać, iż był bez koszulki. Nie należałam do tych dziewczyn, które mdleją na widok umięśnionej klaty, lecz nie mogłam też narzekać na widoki.
  - Tori? - zapytał zdziwiony, ale i szczęśliwy.
  - Obudziłam cię?
  - Miałem właśnie wstać, wchodź.
  Minęłam go w progu, spoglądając ze zdziwieniem na zegarek. Dochodziła osiemnasta. Natychmiast zrozumiałam, że odsypiał noc. Uśmiechnęłam się złośliwie.
  Położyłam zakupy na blacie w kuchni, uważnie się mu przyglądając. Tylko siłą woli powstrzymywał się od ziewania. Siedział przygarbiony, ale wodził za mną wzrokiem kiedy myślał, że nie patrzę. Miałam ochotę się roześmiać.
  - Masz strasznego kaca - powiedziałam w końcu. Spojrzał mi w oczy, gdy zrozumiał, że został przyłapany. Uśmiechnął się sennie i podparł głowę na ręce.
  - Przyszłaś zrobić mi kolację?
  Przytaknęłam, rozpakowując zakupy.
  - Zadośćuczynienie za wczorajsze pączki.
  - Chyba powinienem ci je częściej przynosić skoro na drugi dzień mam cię mieć w swojej kuchni - puścił mi oczko.
  Z gardła wyrwał mi się śmiech, więc natychmiast zasłoniłam usta dłonią. Jego uwagi były tak absurdalne, że nie mogłam reagować inaczej. Odwróciłam się szybko, udając, że czegoś szukam, by nie widział jak mnie rozbawił.
  Sięgnęłam po deskę i zaczęłam kroić pomidory. Przez chwilę pracowałam w ciszy, a on tylko na mnie patrzył. Czułam jego wzrok na sobie, boleśnie odczuwalny. Wiedziałam, że obserwuje moje dłonie, w których trzymałam nóż. Nie byłam do tego przyzwyczajona. W końcu rzuciłam mu spojrzenie z nad warzyw.
  - Swoją drogą często przyjmujesz gości w bokserkach? - wrzuciłam do ust kawałek papryki.
  - Czujesz się skrępowana? - rzucił, komicznie poruszając przy tym brwiami.
  Wywróciłam oczami. Wrzuciłam do rondelka to, co już posiekałam. Usłyszałam jak Tom wchodzi ze śmiechem po schodach, by się ubrać. Zamyśliłam się na chwilę, szatkując zioła, gdy poczułam na sobie jego ręce. Podskoczyłam przestraszona. Nawet nie słyszałam, gdy wrócił.
  - Miałeś tak nie robić, pamiętasz? - syknęłam.
  Zaśmiał mi się cicho do ucha, ja poczułam gęsią skórkę na ramionach. Zacisnęłam zęby.
  - Wybacz, lubię obserwować jak reagujesz.
  Odwróciłam się do niego i natychmiast tego pożałowałam. Nasze twarze dzieliło na prawdę nie wiele. Zaklęłam w myślach; zrzuciłam jego ręce z talii.
  - Bawią cię moje instynkty samozachowawcze? - spytałam z niedowierzaniem.
  - Tori, nie śmieję się z ciebie - wyjaśnił, już poważny - Zastanawiam się tylko dlaczego nikogo do siebie nie dopuszczasz.
  Już cię do siebie dopuściłam, pomyślałam gorzko.
  - To, że nie lubię dotyku z zaskoczenia, nie znaczy, że nikogo do siebie nie dopuszczam - odparłam żałośnie. Odwróciłam się do niego plecami, zmuszając, by w końcu się ode mnie nieco odsunął. - Wyrobiłam sobie pewne odruchy i czuję się z tym bezpieczniej. Potrafię zadbać sama o siebie - dodałam z goryczą.
  Tom westchnął.
  - Nie twierdzę, że to źle.
  - Wiem.
  Czułam jak przysunął się bliżej. Podchodził do mnie jak do dzikiego zwierzątka, które może spłoszyć się przy gwałtowniejszym ruchu. Następnie, bardzo, bardzo delikatnie, objął mnie. Spięłam się jak struna. A później przypomniałam sobie, że zawsze był dla mnie delikatny. Przypomniałam sobie uśmiechy, przypadkowe muśnięcia dłoni. Rozluźniłam się. Mieszałam cały czas coś w garnku, ale byłam świadoma jego ramion.
  - Widzisz? - szepnął mi do ucha. - Nie jest tak źle, prawda?
  - Nie - przyznałam. Niepewnie oparłam głowę na jego torsie. Wyczułam, że się uśmiecha, więc i ja pozwoliłam sobie na ten gest. Nie czułam się źle, mogłam mu zaufać.
  - Obiecuję, że nie będę robił nic bez twojej zgody - ciągnął szeptem, przytulając mnie do siebie jak kruchą figurkę. - Ale przyzwyczaj się do takich gestów. Chciałbym móc cię przytulać - odgarnął mi włosy na bok, po czym złożył delikatny pocałunek na moim policzku, ledwie muskając przy tym skórę wargami - i całować w policzek lub we włosy. Jak przyjaciółkę, rozumiesz?
  Kiwnęłam głową, niezdolna wypowiedzieć jakiekolwiek słowo. Obrócił mnie do siebie i spojrzał mi w oczy.
  - Nigdy nie zrobił bym ci krzywdy.
  Zapewniłam go samym uśmiechem, że wiem to doskonale. Również się uśmiechnął.
  - To dobrze, Tori.

***
  Godzinę później jedliśmy już kolację i śmialiśmy się z własnych kiepskich żartów. Nawiązałam z nim swego rodzaju więź. Bardzo przyjacielską więź.
  - Powinniśmy się gdzieś wybrać całą czwórką - rzuciłam, wkładając do ust nawinięty na widelec makaron. - Ty, Dylan, ja i Lie. Ostatnio spędzam z nią za mało czasu - przyznałam smutno.
  Przytaknął zgodnie.
  Nagle w mojej kieszeni odezwał się telefon. Przeprosiłam i wyszłam na zewnątrz, ponieważ sms był z zastrzeżonego numeru. Miałam wyjść przed dom.
  Na werandzie Toma leżał lśniący, srebrny dyktafon. Zaczerpnęłam tchu i odtworzyłam wiadomość. Rozejrzałam się niespokojnie czy posłaniec jeszcze gdzieś się czai.
  - Wykonałyście już cztery zlecenia - z małego głośnika popłynął głos Roy’a.   -  Imię waszej piątej ofiary to Charles Butler.
  Dyktafon wypadł mi z ręki. Poczułam jakbym dostała w pięścią brzuch. Chwilowo zabrakło mi tlenu, a w głowie kołatała mi się tylko jedna myśl:
  Ze wszystkich ludzi na świecie, dlaczego to musi być on?




poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 10


"When darkness comes I'll light the night with stars 
Hear the whispers in the dark"

*TORI*


  Obracałam w ręku srebrny dyktafon. Siedziałam na skraju łóżka, wpatrując się w urządzenie nieobecnym wzrokiem. Nie musiałam odtwarzać nagrania po raz kolejny, znałam je już na pamięć.
  Naszym pierwszym celem był Lucas Perry. Roy był mu dłużny sporo pieniędzy, więc to jego należało wyeliminować pierwszego. Lucas miał dopiero dwadzieścia cztery lata, a już popadł w narkotyki, hazard i alkohol. Typ, który odda wszystko za działkę.
  Ścisnęłam dyktafon w dłoni. Zebrałam się w sobie i podeszłam do szafy. Z jej wnętrza wygrzebałam ciężki kufer. Znajdował się w nim mój cały sprzęt: rewolwery, łuk, strzały, zapasowe groty, miałam tam nawet porządny karabin oraz mnóstwo amunicji. 
 Tej wiadomości nie zamierzałam zniszczyć. Położyłam dyktafon pośród magazynków, wpierw wyjmując mały, podręczny pistolet. Przyjrzałam mu się uważnie, zważyłam w dłoni. Dawno nie trzymałam w ręce żadnej porządnej broni.
  Razem z Lie przygotowywałyśmy się do zlecenia niemal cały dzień. Wyszukała nam sprzęt, dzięki któremu będziemy mogły pozostawać w kontakcie. Wgrała mi w komórkę dokładny GPS, by mogła mnie łatwo znaleźć w razie nieprzewidzianego wypadku. Zapewniła nam mnóstwo innych rzeczy, których nawet nie potrafiłam wymienić.
  Zupełnie jak za dawnych czasów.
  Byłam już prawie gotowa - w srebrnej, obcisłej sukience. Włosy miałam spięte, a w wysokich botkach tkwił niezmiennie mój niezastąpiony nóż. Włożyłam jeszcze tylko pistolet do podręcznej torebki-koperty i mogłam iść.
  Lie zapukała do drzwi mojej sypialni.
  - Jesteś gotowa? - zawołała.
  Przytaknęłam sama sobie, by się upewnić. Nie mogłam się teraz wycofać. Musiałam być silna.
  - Już idę - odparłam.
  Przystanęłam przed lustrem. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, lecz bez przekonania. Chciałam dodać sobie otuchy, ale nie łatwo wrócić do czegoś, na co nie miało się już ochoty.
  Kiedy zginęli nasi rodzice, byłam gotowa ich pomścić. Jednak gdy przestałam szukać zadośćuczynienia, trudno było mi się przyznać do porażki.
  Może już czas się podnieść.
***
  Zajechałyśmy pod klub. Lie spojrzała na mnie zaniepokojona.
  - Pamiętasz plan, tak? 
  - Oczywiście.
  Odetchnęła. Wyglądała na bardziej zdenerwowaną niż ja.
  - Powodzenia, Tori - powiedziała mi jeszcze na pożegnanie, starając się jakoś mnie pocieszyć. Wysiadłam z samochodu, myśląc, że jeśli tylko zostanę sobą, powodzenie nie będzie mi nawet potrzebne.
  To była jedna z tych dyskotek w Los Angeles, na którą wystarczy podrobiony dowód, ponieważ nikt nie przejmował się zasadami, dopóki ich złamanie nie groziło poważnymi kłopotami. Weszłam bez problemu, choć teoretycznie byłam jeszcze niepełnoletnia. Muzykę bardziej czuło się w kościach, niż słyszało, a mimo tego i tak boleśnie raniła moje czułe bębenki. Rozejrzałam się szybko. Przyjaciółka zapewniła mnie, że szybko znajdę swój cel. Na razie wydawało mi się to mało realne.
 - Lie - powiedziałam do głośniczka wpiętego do mojej broszki. - Jak, do cholery, mam go znaleźć wśród tylu ludzi?
  - Chwila - odpowiedziała do słuchawki. Po krótkiej ciszy, wydała tryumfalny okrzyk. - Włamałam się do kamer klubu, zaraz powiem ci gdzie mniej więcej jest. 
  Pokierowała mnie prosto do baru. A to ci niespodzianka.
  Szybko zauważyłam go przy kieliszku; wyglądał jakby dopiero co wrócił w biura i starał się na szybko zmienić strój. Miał potargane włosy, wygniecioną koszulę i krawat luźno zawieszony na szyi. Podeszłam kocim krokiem oraz przylepionym do twarzy sztucznym uśmiechem. Przystanęłam za nim i nachyliłam się nieco.
  - Co taki dżentelmen jak pan, robi tutaj sam? - spytałam.
  Odwrócił się do mnie zdziwiony. Widać, że był już trochę wstawiony, powinno pójść gładko.
  - Chce mi pani potowarzyszyć? - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Odwzajemniłam gest i przysiadłam się naprzeciwko. Lucas od razu zamówił drinka dla mnie oraz dla siebie, odstawiając wcześniejszy trunek, który - jak podejrzewałam - był o wiele mocniejszy. 
  Przez chwilę prowadziliśmy niezobowiązującą rozmowę, przy czym jego konwersacja opierała się głównie na przysuwaniu się do mnie coraz bliżej. Gdy jego ręka wylądowała na moim kolanie i zaczęła sunąć do góry wzdłuż uda, musiałam powstrzymać chęć połamania mu wszystkich palców. Kolejno zamawiał dla nas drinki, lecz nie wiedział, że pije sam. Kiedy tylko nie patrzył, wylewałam alkohol za siebie.
  Usłyszałam szum w słuchawce. Przeprosiłam go na chwilę i odeszłam na bok.
 - Długo to jeszcze potrwa? Muszę wiedzieć kiedy podstawić samochód - poinformowała mnie przyjaciółka. 
 - Będę gotowa za trzy minuty - zapewniłam. Kątem oka zauważyłam jak Lucas wsypuje mi coś do kieliszka. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że trzeba się nim zająć.
  Wróciłam do baru. Chwyciłam go za dwa końce krawata i przyciągnęłam do siebie. Położył ręce na mojej talii, a mnie aż skręciło z obrzydzenia. Poprowadziłam go do tylnych drzwi klubu. Wyszliśmy na zewnątrz, a ja mogłam znowu odetchnąć świeżym, nocnym powietrzem. Lucas popchnął mnie bezceremonialnie na ścianę, a jego ręce zaczęły dźwigać moją sukienkę. Miał z tym dość duże trudności, ze względu na to, że specjalnie wybrałam taki materiał. Był tak pijany, że nie zauważył kiedy wyciągnęłam rewolwer z torebki. Zaczął całować moją szyję i zsuwać usta niżej, gdy przyłożyłam mu lufę do piersi, centralnie w miejscu serca. Spojrzałam znudzona na zegarek. Lubiłam wielkie wejścia, więc wystrzeliłam, kiedy minęły dokładnie trzy minuty od rozmowy z Lie.
  Przedziurawiłam mu serce z kamienną miną.
  Mężczyznę odrzuciło do tyłu. Jego krew spryskała mi ubranie, szyję i policzki. Upadł na ziemię z wybałuszonymi oczami. Wykrwawiał się dość szybko. Przewróciłam go kopniakiem na bok.
  - Nie martw się, zaraz będzie po wszystkim - zapewniłam go beznamiętnym tonem. Sięgnęłam mu do kieszeni. Miał tam dokumenty oraz kluczyki do samochodu. Z drugiej kieszeni wyciągnęłam zwitek banknotów. Roy dał mi szczegółowe informacje co do pieniędzy. Kolejnym kopnięciem przewróciłam go znów na plecy i pomachałam pieniędzmi przed nosem, z uśmiechem. - Pan Cruger pozdrawia.
  Usłyszałam silnik samochodu. Lie zatrzymała pojazd przed zaułkiem i otworzyła mi drzwi. Przyjrzałam się z przechyloną głową trupowi, oceniając swoje dzieło. Następnie wyprostowałam się i wsiadłam do auta.
***
  Wstałam punkt ósma. Mój plan był prosty - spróbować się zrelaksować.
 Włożyłam płytę do odtwarzacza i podkręciłam głośność. W głośnikach rozbrzmiała muzyka mojego ulubionego zespołu - Fall Out Boy. Lie wyszła wcześniej do banku dopełnić formalności związane ze zleceniem więc nie musiałam obawiać się, że ją obudzę.
  Wyciągnęłam przybory do malowania. Położyłam czyste płótno na sztaludze, podwinęłam rękawy koszuli i zaczęłam tworzyć. Malowanie pomagało mi się wyładować. Rzucałam farby na płótno niemal po każdym zleceniu, mogłam wtedy pomyśleć.
 Usłyszałam dzwonek do drzwi. Zamarłam, z ręką nad obrazem. Lie nie musiała dzwonić, miała klucze. 
 Odłożyłam słoiczek z farbą i wytarłam ręce w jeansy. Otworzyłam drzwi i ujrzałam Toma, stojącego na werandzie.
  - Jestem zajęta - przywitałam go.
  - Wiem. Dlatego przyniosłem to - pomachał mi przed nosem papierową torbą ze Starbucks oraz różowym pudełkiem.
 - Pączki i kawa? - upewniłam się. Udałam, że się namyślam, po czym otworzyłam szeroko drzwi. - Wejdź, poddany i połóż ofiarę na stole w kuchni.
  Usłyszałam jego wesoły śmiech. Wszedł do środka i skierował się do wytyczonego miejsca, a ja podążyłam za nim.
  Przystanął przed sztalugą. Przeklęłam brzydko w myślach za to, że zapomniałam ją zasłonić.
  - Tym się zajmujesz? Malujesz? - spytał, przyglądając się obrazowi. 
  Ściągnęłam płótno i odłożyłam je na bok. Czułam jakbym obnażyła przed nim duszę - to co malowałam, pochodziło z jej wnętrza.
  - To jak bieganie, rozumiesz? Pozwala mi zapomnieć i się wyładować.
  Przytaknął.
  Nabrałam powietrza, uśmiechnęłam się radośnie.
  - Chodźmy na werandę - zaproponowałam. - Nie lubię zimnej kawy.
  Już chciałam go wyminąć, kiedy złapał mnie delikatnie za przeguby dłoni. Nachylił się lekko, a po twarzy błądził mu uśmiech. Wstrzymałam przez chwilę oddech i od razu skarciłam siebie, że on potrafi wywoływać u mnie takie reakcje. Uniósł jedną rękę i wysunął mi coś z koka. Potrząsnął mi tym przed oczami, wciąż się uśmiechając.
  - Ciekawe miejsce na przechowywanie przyborów.
  Wywróciłam oczami, odbierając mu pędzel. Wpięłam go w kok, ponieważ tak po prostu robiłam malując. Miałam go pod ręką, fryzura się trzymała, a może po prostu byłam zbyt roztrzepana. W każdym razie uznałam, że nie należy mu się wyjaśnienie.
  Wyszliśmy na zewnątrz i zajęliśmy miejsce przy szklanym, kawowym stoliku, który niegdyś wyniosłyśmy tu z Lie. Jedliśmy pączki, piliśmy kawę, a słońce grzało przyjemnie w plecy. Zdałam sobie sprawę, że lubię z nim rozmawiać. Był jedyną osobą, poza Lie oczywiście, z którą potrafiłam nawiązać normalną konwersację. Mogłam po prostu przestać myśleć na chwilę o problemach i skupić się na sobie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz śmiałam się tak otwarcie.
  A potem, jak zwykle, wszystko runęło jak niestabilny domek z kart.
  - Słyszałaś o morderstwie przy jednym z klubów? - upił łyk swojej kawy.
  Serce zaczęło bić mi szybciej.
 - Tak - odparłam krótko i skubnęłam pączka, by dostać chwilę czasu. - Podejrzewają kogoś?
  - Nie, sprawca był zbyt uważny. Z resztą - otrzepał palce z lukru - Lucas miał wielu wrogów.
  Przyjrzałam mu się uważnie. Wyglądał tak niewinnie. Był tak niewinny. Serce mi się krajało, kiedy musiałam go okłamywać.
  - Mam nadzieję, że złapią tego kto to zrobił - powiedziałam, z fałszywym, 
współczującym uśmiechem.





***

*LIE*



  Siedziałam w czarnym samochodzie, mając idealny widok na bank. Trzymałam na kolanach laptop, a na siedzeniu obok - notebook. Wolałabym przeprowadzić całe włamanie w domu, ale muszę monitorować czy wszystko działa jak należy. Banki mają idealne zabezpieczenie, ale nawet w takim można znaleźć małą lukę, którą można wykorzystać na różne sposoby. Spojrzałam na ekran myśląc o tych wszystkich bogaczach, którzy stracą swój dobytek. Włamałam się do kamer z budynku oraz miejskich podkładając wczorajsze nagranie. Następnie, po wpisaniu paru linijek kodu, zawiesiłam system, a pieniądze zaczęły przelewać się na konto Roya. Wpatrywałam się w wnętrze banku, które ledwie widziałam. Czekałam na zamieszanie. Podskoczyłam na siedzeniu, kiedy komórka zaczęła dzwonić, a na ekranie pojawił się numer Dylana. 
  Odebrałam, wciąż obserwując budynek.
 - Lie, jesteś dzisiaj zajęta? - zapytał. 
  W końcu zaczęło się - ludzie zaczęli panikować i wybiegać z banku, a alarm wył, informując o włamaniu. 
  - Umh… tak - odpowiedziałam, trzymając telefon między uchem a ramieniem. Została jeszcze minuta do przelania całej kwoty na konto. 
  - Wpadniesz jutro do mnie? Chciałbym pogadać jak przyjaciel z przyjaciółką.
  Bank został pusty. Wyszłam z systemu, nie pozostawiając jakichkolwiek śladów.
  - Tak, tak - odpowiedziałam szybko, przypominając sobie o rozmowie Z trzy przecznice stąd można było już usłyszeć ryk syren policyjnych. Rozłączyłam się i rzuciłam telefon do schowka. Schowałam sprzęt do torby. Radiowóz był już cholernie blisko. Odpaliłam samochód i wyjechałam ostrożnie, chcąc nie zwracać na siebie uwagi. W samą porę zdążyłam opuścić niebezpieczne terytorium. 
*** 

  Zaparkowałam samochód na podjeździe i zabrałam swoje rzeczy. Skierowałam się do drzwi. Ku mojemu zdziwieniu na ganku siedziała Tori wraz z Tomem, zajadający się pączkami i kawą. 
  - Cześć, Lie - przywitał się chłopak. 
  - Cześć, Tom.
 Spojrzałam na przyjaciółkę, która przyglądała mi się bacznie. Kiwnęłam prawie niewidocznie, dając znak, że już wykonałam zlecenie. Tori dostrzegła gest i uśmiechnęła się smutno. Udałam się do pokoju zostawiając parę przyjaciół samych.

------------------------------------------------------------------------------------
Wiemy, że jest za mało Toma i Dylana, ale ciężko jest zrobić rozdział o przyzwoitej długości, pisany na dwie osoby i w miarę ogarnięty, by opisać wszystkie wydarzenia. Przepraszamy! Od następnego będzie już więcej naszych chłopców ;u;
~Autorki

środa, 1 lipca 2015

Rozdział 9



"That boy take me away, into the night.
Out of the hum of the street lights and into a forest."

*TORI*

Nowy York, sześć lat temu

  Naciągnęłam strzałę na cięciwę. Wymagało to ode mnie dużego wysiłku. Ręce mi zadrżały, cięciwa puściła, a grot chybił celu. Opuściłam łuk, zagryzając ze złości zęby.
  - Wolę rewolwer - wycedziłam, ale sięgnęłam po kolejną strzałę.
  Charles podszedł do mnie z założonymi rękami. Wyglądał na niezwykle rozbawionego. Uniósł mi lekko łokieć, przesunął moją lewą nogę nieco bardziej do przodu i usztywnił kolano. Naprowadził łuk na cel.
  - Spróbuj teraz. Napnij mięśnie. Trzymaj postawę. Wysil się, księżniczko! - polecił surowo.
  Zła na samą siebie, że mi się nie udaje oraz na Charlesa, za jego pretensjonalny ton, wypuściłam strzałę. Przebiła kukłę na wylot i wbiła się w drewniany pal po drugiej stronie. Chłopak zagwizdał z podziwem.
  - Bardzo dobrze - pochwalił mnie, szczerząc zęby. - Co zrobiłaś? - spytał jak nauczyciel, którzy szczyci się znajomością poprawnej odpowiedzi.
  - Strzeliłam.
  - Nie. Co zrobiłaś, by się zmotywować.
Wyobraziłam sobie, że jesteś tą kukłą.
  Wzięłam głęboki oddech i powoli opuściłam łuk.
  - Wkurzyłam się.
  Poklepał mnie po ramieniu.
  - Doskonale, księżniczko. Pamiętaj, do działania napędzają trzy rzeczy: strach, zemsta i miłość.
  Parsknęłam śmiechem, lecz poczułam, jakbym dostała pięścią w brzuch.
  - W zupełności zadowolę się tylko tym drugim - odparłam gorzko, odwracając wzrok.
  Zapadła cisza. Oboje wiedzieliśmy, że to nieprawda.
  - Hej, Charlie! - krzyknęła Lie, która siedziała z tyłu sali przed komputerami. - Chyba się włamałam!
  - Już idę, księżniczko! - odkrzyknął. Zanim jednak odszedł, posłał mi smutne spojrzenie, mówiące, iż dla mnie już za późno.

***

  Już miałam podejść do Toma, kiedy skręciłam w ostatnim momencie. Obrałam sobie miły, ciemny kąt i planowałam zaszyć się tam dopóki nie wróci Lie. Chętnie odjechałabym sama, lecz przeszkadzał mi fakt, że nie potrafiłam jeździć.
  Nagle czyjeś silne ręce objęły mnie w talii i odciągnęły delikatnie od zamierzonego kierunku. Niemal bez zastanowienia uderzyłam napastnika łokciem w żebra. Obróciłam się, gotowa złamać śmiałkowi nos, ale zatrzymałam rękę, widząc jak Tom próbuje nie zwijać się z bólu.
  - Chodziłaś na kurs samoobrony? - wykrztusił.
  - Nie podchodź do mnie od tyłu - syknęłam.
  - A jak mam do ciebie podchodzić? - spytał zaczepnie. Spiorunowałam go wzrokiem, ale komentarz bardziej mnie rozbawił, więc niezbyt mi to wyszło. Bardzo chciałam udać się do tego kąta i przeczekać to wszystko. To nie tak, że nie potrafiłam się bawić. Lubiłam imprezy, stanowiły dobre oderwanie od rzeczywistości. Jednak teraz, kiedy wrócił Roy, nie myślałam o dobrej zabawie. Tom, jakby czytał mi w myślach, wziął mnie pod ramię i pociągnął za sobą. Zaczęłam protestować. - Chyba nie chcesz tam iść - odparł tylko.
  - Co? Dlaczego? - odwróciłam się szybko. Kiedy grupka ludzi przesunęła się nieco w prawo, dostrzegłam obściskującą się namiętnie parę. - Fuj. 
  Tom uśmiechnął się z miną "a nie mówiłem?". Rozejrzał się dookoła. Wszyscy byli zajęci sobą. Poprowadził mnie w stronę tylnych drzwi. Wyszliśmy na zewnątrz; muzyka stała się nieco przytłumiona. Srebrna tarcza księżyca, doskonale widoczna na czystym niebie, rzucała światło na cały ogród. 
  - Czekaj - zatrzymałam się. - Gdzie idziemy?
  - Zobaczysz.
  Złapał mnie za rękę i zaczął biec. Adrenalina wstąpiła w moje żyły. Biegliśmy, czasem się potykając oraz chichocząc. Tom wspiął się na ogrodzenie i bez problemu je przeskoczył. Chciał mi pomóc, jednak zrobiłam to równie zwinnie sama, lądując na równych nogach. Poprowadził mnie w stronę plaży. Byłam szczęśliwa, móc wyrwać się z tamtego tłoku. Położyłam się na plecach, na wciąż ciepłym piasku.  Chłopak położył się obok mnie. Przez chwilę panowała cisza, ponieważ zapatrzyliśmy się w niebo. 
  Nie wiadomo dlaczego, zachciało mi się płakać. Nie pamiętałam kiedy po raz ostatni patrzyłam w gwiazdy niczym się nie martwiąc. Zapomniałam o Roy'u, widząc jasne konstelacje. Przypomniałam sobie jak kładłam się na trawie w Nowym Yorku jako mała dziewczynka i uczyłam się różnych gwiazdozbiorów z rodzicami. Robiłam to nawet tuż po tragedii, lecz już coraz rzadziej. Odkąd stałam się Tori, nie spojrzałam tak na niebo ani razu.
  - Coś się stało? - zaniepokoił się Tom. - Chcesz wrócić?
  - Nie - zaprotestowałam ze ściśniętym gardłem. Natychmiast się opanowałam. - Po prostu nie pamiętam kiedy po raz ostatni patrzyłam na gwiazdy w ten sposób. 
  Uśmiechnął się krzepiąco. Wskazał palcem na jakiś gwiazdozbiór.
  - To Mała Niedźwiedzica.
  Zdusiłam śmiech.
  - Wcale nie, to Strzelec.
  Zmarszczył brwi. Wyglądał na skonsternowanego. Zaraz jednak wybuchnął śmiechem, przyznając się do porażki. Sięgnęłam po jego dłoń i naprowadziłam go na inny gwiazdozbiór: - To Koziorożec, a właśnie to  - przesunęłam nasze złączone dłonie nieco w lewo - jest Mała Niedźwiedzica.
   Pokazałam mu jeszcze parę mniejszych konstelacji, kiedy zadzwonił mój telefon. Wyciągnęłam go niechętnie z kieszeni i podniosłam się do pozycji siedzącej, by odebrać. Po drugiej stronie odezwała się wkurzona Lie.
  - Jedziemy do domu, zamówiłam taksówkę.
  - Coś się dzieje? - brzmiała na naprawdę złą.
  - Wszystko się dzieje - odparła. - Wracasz ze mną?
  Westchnęłam ciężko.
  - Oczywiście, poczekaj na mnie.
  Tom przyglądał mi się uważnie. 
  - Już jedziesz? - usłyszałam nutkę smutku w jego głosie. Skinęłam, chowając telefon z powrotem. Wstał, a następnie pomógł mi. Potknęłam się niezdarnie, prawie na niego wpadając. Zaraz się odsunęłam, czując, jak płoną mi policzki. 
  - Było miło - powiedziałam zgodnie z prawdą.
  Uśmiechnął się. Ukłonił się żartobliwie.
  - Cała przyjemność po mojej stronie, panno Starkweather.
  Spuściłam głowę, kryjąc uśmiech.
  - I przepraszam, że cię zaatakowałam.
  Westchnął teatralnie.
  - Chyba mi się należało.
***

  Nazajutrz zebrałam się w sobie. Wzięłam głęboki wdech i poszłam po wskazówkę co do pierwszego zlecenia.


***

*LIE*

  
  Utarłam brudne ręce z pomidora do fartuszka w kratę i wrzuciłam pokrojone już warzywo na omlet, który skwierczał na patelni. Oparłam się o marmurowy blat, patrząc na tarczę zegara. 
  Minęły dokładnie dwadzieścia trzy minuty odkąd Tori wyszła po wskazówkę. Dziś pierwsze zlecenie. Nie wiedziałam co zamierza Roy, ale czułam, że będziemy mieć ręce pełne roboty. 
  Przeczesałam odruchowo włosy palcami, zatrzymując się na małym tatuażu z tyłu szyi - małym, czarnym krzyżyku. 
  Wczorajszy plan nie wypalił. Poddałam się, postanowiłam, że będę obserwować Dylana. Może zrobi jeden, fałszywy ruch. Przez ten czas, odkąd się poznaliśmy, zdążyłam go nawet polubić. Miał w sobie to coś, za co nie można go nienawidzić. Jednak ta rozmowa z wujem była dosyć dziwna.
  Ponownie spojrzałam na zegar - trzydzieści sześć minut. Bałam się o nią, chociaż wiedziałam, że potrafi się doskonale bronić. Przecież zabijała...ale jednak nie wiedziałam, do czego może być zdolny Cruger. 
  Zrzuciłam gotowy omlet na talerz i zasiadłam do stołu. Nie miałam zbytnio ochoty na posiek, lecz od wczoraj zjadłam jedynie chińszczyznę, więc próbowałam na siłę spożyć przynajmniej kawałek. Usłyszałam otwierane drzwi wejściowe i ciche kroki przyjaciółki. Wstałam szybko, a Tori weszła do kuchni z kamienną miną. Nie potrafiłam określić czy jest źle, czy może jest bardzo źle. Podeszłam do niej i przytuliłam. 
 - Damy radę - szepnęłam, a ta, przyznając mi rację, kiwnęła głową i uśmiechnęła się słabo. 
  - Musimy... - przerwała, patrząc na mój wibrujący telefon, znajdujący się na blacie. - Odbierz. 
  Westchnęłam; odebrałam połączenie od Dylana. 
  - Czy jesteś dzisiaj zajęta? - zapytał. 
  W sumie chciałabym na chwilę wyrwać się z tego bagna. Wczoraj poszłam jedynie ze względu na Tori, by mogła spotkać się z Tomem, gdyż dobrze wiedziałam, jak na nią działał. No i również z powodu próby zhakowania telefonu Dylana. 
  - Nie - odparłam krótko po chwili ciszy. 
  -Więc idziemy się dziś przejść - jego głos wskazywał na to, że jest w dobrym humorze. - Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko. 
  - Jasne, czemu nie.
 Spojrzałam na przyjaciółkę, która patrzyła na mnie zaciekawiona. Kiedy skończyłam rozmowę zabrałam talerz i wyrzuciłam jego zawartość do kosza.
*** 
  Spacerowaliśmy po Los Angeles zajadając się watą cukrową. Dylan wziął kawałek z mojego przysmaku po czym zaczął się delektować jego słodkim smakiem. 
  - Twoja jest lepsza - odparł ze zdegustowaną miną. 
  Zabrałam kawałek z jego waty i powiedziałam z udawaną powagą: 
  - Masz rację, moja jest lepsza. 
  Zaśmialiśmy się głośno, a pojedynczy przechodnie rzucili nam dziwne spojrzenie. 
  - Czemu wczoraj wyszłaś tak szybko? - przerwał milczenie, które z każdą sekundą stawało się coraz cięższe. 
  - Źle się poczułam. Poza tym, z tego co widziałam, byłeś zajęty niezłym towarzystwem - posłałam mu sójkę w bok. 
  - To tylko przypadkowe dziewczyny... - urwał, gdy usłyszeliśmy jak ktoś wykrzykuje jego imię. Odwróciliśmy się w tym samym czasie, słysząc ponowne nawoływania:
  - Dylan! - krzyczała jedna z dziewczyn. Miała na oko z szesnaście lat, brązowe krótkie włosy i wyglądała na na prawdę szczęśliwą, że udało jej się złapać idola. Koleżanka obok niej również była podekscytowana. Dylan uraczył ich swoim najlepszym uśmiechem i przytulił każdą. Kochał swoich fanów - można to było łatwo wywnioskować z jego zachowania. 
  - Mogę zdjęcie? - zapytała druga fanka, która do tej pory stała bez słowa. Odsunęłam się do tyłu, nie chcąc przeszkadzać, ale poczułam jak dziewczyna łapie mnie lekko za nadgarstek. - Ty również, proszę. Chciałabym mieć też zdjęcie z dziewczyną Dylana - powiedziała słodkim głosem, trzymając w ręku telefon i patrząc raz na mnie, raz na idola. 
  Poczułam się trochę speszona, kiedy dziewczyna nazwała mnie partnerką Dylana. 
 - Nie jesteśmy razem, tylko się przyjaźnimy - sprostowałam szybko. Dziewczyny wydały odgłos zawodu. Podeszłam do nich bliżej, ustawiając się na prośbę fanki do zdjęcia. Kiedy już było po wszystkim, a Dylan dał im autografy, pożegnały się. 
  - Wyglądacie razem słodko - powiedziała jeszcze jedna z dziewczyn i odeszły, ciesząc się spotkania idola. 
  Zrobiło mi się dosyć dziwnie, słysząc takie słowa. Łączyła nas jedynie przyjaźń, nad którą i tak trzeba było popracować. 
  Wróciliśmy do rozmowy, której tory potoczyły się na nasze wpadki z dzieciństwa. Skończyło się na tym, że płakałam ze śmiechu. Chciałam pobyć jeszcze chwilę z Dylanem bo w ten sposób mogłam oderwać się od rzeczywistości, lecz wiedziałam, że muszę już wracać. Czekało na mnie sprawdzenie przyszłego trupa oraz namierzenie go. Pożegnaliśmy się, a potem każde ruszyło w przeciwną stronę. 
  Pora wrócić do pracy.

------------------------------------------------------------------------
Nie ma żadnej akcji *buuuuu*. Możemy jednak zapewnić, że kolejny rozdział już taki nie będzie ^^ No i znowu dodajemy dzień przed umówionym terminem (rozdział dodany o 3:40, więc już czwartek!). 
Dziękujemy za każdy komentarz :3
~Autorki