poniedziałek, 21 marca 2016

Ogłoszenie

Czas na ogłoszenie parafialne...
Większość z was pewnie zauważyła, że rozdział nie pojawił się już parę miesięcy i pewnie się też długo nie pojawi.
Prawie rok temu (Tak, SPL w maju będzie mieć rok) mieliśmy mnóstwo pomysłów i co najważniejsze, chęci do pisania. Niestety z czasem nam się odechciało, tak, teraz nie chcę nam się pisać SPL, chociaż nadal jest dla nas bardzo ważne. Za dużo chcieliśmy tu dać tego wszystkiego i powstał 'misz masz', który za cholerę mi się nie podoba.
Więc oficjalnie ogłaszamy, że ZAWIESZAMY bloga do odwołania. Może kiedyś Super Psycho Love doczeka się swojego epilogu, ale to w dalekiej przyszłości.
Chciałybyśmy bardzo podziękować naszym czytelnikom, że byli z nami i czytali przygody Lie i Tori.
Z poważaniem Autorki.

czwartek, 28 stycznia 2016

Rozdział 22


"I will burn this city down 
For a diamond in the dust
I will keep you safe and sound 
When there's no one left to trust"


*TORI*

3 tygodnie później

  Weszłam do kuchni, nucąc wesoło pod nosem. Sięgnęłam po sok pomarańczowy i nalałam sobie pełną szklankę, kołysząc się przy tym w takt melodii. Lie siedziała przy blacie i przyglądała mi się nieufnie.
  - No, to kiedy poznam tego nieszczęśliwca? - Spytała w końcu, odkładając widelec na talerz. 
  - Nie wiem o czym mówisz - upiłam łyk słodko-cierpkiego napoju. Szczypał lekko w język. Musiałam przyznać, że dawno nie zaczynałam dnia tak dobrze. 
  - Pijesz sok, Tori. Sok! Pomarańczowy. Podczas gdy każdego dnia wleczesz się tutaj jak zombie i pierwsze, co do mnie mówisz, to "gdzie moja cholerna kawa, Lie?". A zaczynasz dzień od soku tylko w jednej sytuacji - po udanym seksie - wygłosiła swój monolog jak prawdziwy uczony.
  Prawie się zakrztusiłam. Zakasłałam parę razy, by zamaskować zaskoczony śmiech.
  - Naprawdę? Nie zauważyłam.
  - I co to ma być za koszulka? - Kontynuowała niezrażona, wskazując na mój ubiór - za duży, biały, męski t-shirt. - Nieważne. Chcę po prostu zobaczyć jak pozbywasz się tego frajera. Już dawno nie widziałam urażonej miny zranionego, męskiego ego.

Przytrzymałam szklankę przy ustach, by zakryć uśmiech. W tej samej chwili z mojej sypialni wyszedł Tom. W samych jeansach, nisko opuszczonych na biodra, bez koszulki, przez co eksponował idealnie wyrzeźbiony brzuch, oraz roztrzepanymi uroczo włosami. Podszedł do mnie, objął w pasie i pocałował w czubek głowy. Lie wędrowała wzrokiem ode mnie, do niego, z szeroko otwartymi z niedowierzania ustami. Tom speszył się nieco, gdy ją dostrzegł. 
  - Wybacz, Lie. Przyszedłem tylko po koszulkę. Mogę? - Ostatnie słowa zwrócił do mnie, z zawadiackim uśmiechem.
  Udałam, że się zastanawiam. 
  - Może. Wracaj do łóżka, zaraz przyjdę - powiedziałam tylko. Pocałował mnie na odchodnym. Kiedy zniknął za drzwiami sypialni. - Lie, zamknij buzię, bo ci mucha wpadnie.
  Dziewczyna zerwała się z krzesła. Podeszła do mnie energicznym krokiem i odebrała mi brutalnie szklankę.
  - Powiedz mi, że nie pieprzyłaś Toma Hiddlestona.
  - Pieprzyłam Toma Hiddlestona.
  Uderzyła mnie w ramię.
  - Tori! - Pisnęła panicznie. - To nie jest śmieszne!
  Uśmiechnęłam się tylko. Oczywiście, że było. Spróbowałam odebrać swoją własność, lecz trzymała ją poza moim zasięgiem.
  - Och, błagam. Zupełnie jakbyś nie była przyzwyczajona do widoku facetów wychodzących z mojej sypialni - wywróciłam oczami.
  Dostałam kolejny raz w ramię.
  - Ale ci mężczyźni znikali równie szybko, jak się pojawiali! - Zaprotestowała. Chyba ledwo powstrzymywała się od krzyku. - Miałaś ich na jedną, góra dwie noce, a potem ich spławiałaś.
  - Tak samo jak ty - przypomniałam jej lojalnie.
  - Ale on? - Kontynuowała niezrażona, wskazując na drzwi mojej sypialni. - Nie możesz mu tego zrobić, Tori.
  Westchnęłam cicho. W końcu zdołałam również odebrać szklankę. Odłożyłam ją z impetem na stół.
  - Wiem.
  - Wiesz? - Zdziwiła się.
  Potaknęłam. Zaczęłam kreślić małe kółeczka opuszką palca na blacie. Wbiłam wzrok w marmurowy kamień.
  - Kocham go, Lie - wypaliłam, choć ciężko przeszło mi to przez gardło. - Potrzebowałam po prostu czasu, by to sobie uświadomić.
  Przyjaciółka milczała, aż w końcu powiedziała:
  - Kto by pomyślał. Tori Starkweather ma jednak serce.
  Boże. Nienawidziłam, kiedy miała rację.

***
  Zatrzymałam motocykl przed zarośniętym bluszczem budynkiem. Powietrze było tego dnia wyjątkowo suche i gryzło nieprzyjemnie w gardło. Miałam wrażenie, że połykam garście piasku za każdym razem, gdy nabierałam tchu. 
  Dokładnie dwie godziny temu dostałam sms od Roy'a z  tym właśnie adresem. Nie potrafiłam wyrazić jak bardzo nienawidziłam tego mężczyzny, ale obiecałam sobie, że prędzej czy później znajdę na to jakiś sposób. 
  Niska chatka zaczynała się już sypać. Spod białej farby wyzierały czerwone cegły, a drewniane ramy okien zdążyły nadgryźć już korniki. Poza tym jedna z szyb została wybita kamieniem.
  Obraz nędzy i rozpaczy.
  Wyciągnęłam pistolet zza paska jeansów, po czym przeładowałam go. Wolałam nie ryzykować. Chłodny metal spustu pod palcem przypominał mi o bezpiecznej obecności broni. Kopnęłam drzwi już w połowie wyrwane z zawiasów i weszłam do środka.
  W pomieszczeniu unosiło się mnóstwo kurzu. Ktoś musiał opuścić ten budynek dawno temu, ponieważ zapach pleśni wręcz dusił i uniemożliwiał oddychanie. Zakasłałam parę razy, by pozbyć się niemiłego uczucia wilgoci w płucach. Gdyby nie środek dnia, sceneria mogłaby posłużyć jako niezłe tło dla filmu grozy.
   - Roy, wiem, że tu jesteś - powiedziałam, próbując zgrywać znudzoną. Tak naprawdę ten człowiek był chyba jedynym, co wywoływało u mnie ciarki strachu na rękach. Nienawidziłam tego uczucia. - Nie marnuj czasu i po prostu wyjdź.
  Smukła sylwetka wyłoniła się z cienia. Wywróciłam oczami. 
  - Daj spokój z tą całą postawą drama queen - syknęłam. Wymierzyłam do niego z pistoletu. - To nie teatr.
  Uśmiechnął się drapieżnie. Zmierzył wzrokiem przedmiot w moim ręku.
  - Jak zwykle przygotowana. Wiesz, że gdybym tylko chciał, już leżałabyś za to martwa na ziemi? 
  - Potrzebujesz mnie - przypomniałam mu, nie opuszczając broni ani o centymetr. - Za to ja nie mam skrupułów przed wpakowaniem ci kulki w łeb.
  Oczywiście, że nie miałam. Cholera, miałam teraz okazję. A jednak coś mnie powstrzymywało.
  Poczułam na sobie czerwone kropki, zwiastujące celownik snajperskiego karabinu. 
   Może zdążyłabym go zabić, ale co stałoby się z Lie po mojej śmierci? Byłabym beznadziejną przyjaciółką, zrzucając to całe bagno na nią. 
  Postanowiłam pokonać go w jego własnej grze. Uśmiechnęłam się bezczelnie, powoli opuszczając broń.
   - Powiedz mi, co stało się z Lindeen?
  Momentalnie zesztywniał. Zniknęła maska pewnego siebie mężczyzny oraz wyprostowana postawa. Teraz mogłam dostrzec jego prawdziwe ja - obłąkanego, skrzywdzonego przez los człowieka. Nerwowo zaciskał i prostował palce. Zaczął iść w moim kierunku, a ja tylko ostatkami silnej woli powstrzymywałam się przed cofnięciem się.
  - Masz czelność jeszcze pytać? - Wysyczał cicho. - To przez ciebie! To wszystko twoja wina, ty cholerna szmato! - Spoliczkował mnie. Złapałam się za piekące miejsce i zacisnęłam mocno zęby. Powinnam go zastrzelić. Tu i teraz.
  - Nie zabiłam jej - wycedziłam. - Pamiętałabym.
  - Ty nic nie rozumiesz, prawda? - Prychnął z pogardą. Odsunął się nieco, lecz jakby coraz bardziej zapadał się we własne wariactwo. - A pamiętasz wieczór, kiedy ktoś zadzwonił z prośbą o ochronę pewnej kobiety? To byłem ja, Raven. Szukałem kogoś, kto mógłby zapewnić Lindeen chociaż odrobinę bezpieczeństwa, gdy mnie nie będzie w domu. Wiesz, co zastałem po powrocie?
  Mogłam się tylko domyślać. Roy wyglądał, jakby miał się zaraz popłakać. Lub udusić mnie gołymi rękami.
   - Wykrwawiała się jeszcze w moich rękach - dokończył, choć ciężko przeszło mu to przez gardło. Skupił swoje spojrzenie na mnie. Przeszywało mnie na wskroś. Okropne uczucie. - Też miała brązowe oczy, wiesz? Pewnie twoje nie są nawet prawdziwe... - zaczął mówić całkiem od rzeczy - ale jednak takie podobne.
  Sięgnął ręką po kosmyk moich włosów, ale odepchnęłam go. Cofnął dłoń z nerwowym śmiechem.
  - Lindeen też miała charakterek. Jesteście takie podobne...Tak cholernie podobne.
   I zanim się zorientowałam, jego usta znalazły się na moich. Przepełniło mnie obrzydzenie. Nienawidziłam go w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek.
  Był chory.
  Był obłąkany.
  Uderzyłam go, a kiedy to nie pomogło, wystrzeliłam w sufit dwa razy. Odsunął się, zanosząc się śmiechem i przyciskając palce do krwawiącego nosa.
  - Nie masz, kurwa, prawa! - Straciłam kontrolę i zaczęłam wrzeszcząc. - Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj! Przysięgam, zastrzelę cię, jeśli zrobisz jeszcze jeden krok - odbezpieczyłam broń.
  Uniósł ręce w geście poddania, wpierw wyciągając z kieszeni zwitek papieru. Podał mi go z bezpiecznej odległości między dwoma palcami.
  - To wasze kolejne zlecenie - poinformował mnie oschle. Nie potrafiłam uwierzyć w to, jak często zmieniał maski. - Wykonaj je szybko, chcę mieć to już z głowy.
  Po czym skinął na kogoś, kogo nie miałam okazji zobaczyć i wyszedł, a mnie zdjęto z celowników.


*LIE*

  Minęły trzy tygodnie i trzy dni. Wykonane kolejne dwa zlecenia. Szybkimi ruchami czyściłam ostrze noża z zaschniętej krwi. Był prezentem świątecznym od Charlesa, z zadziwiającą łatwością wbijał się w ludzką skórę - idealny do tortur. Kiedy ostatnie krople krwi zniknęły, włożyłam broń za pas, a resztę noży, które lśniły przy blasku księżyca, wrzuciłam do torby zakrywając je koszulkami.   Zasunęłam zamek bagażu i rozejrzałam się po pokoju, by sprawdzić czy zabrałam potrzebne rzeczy do podróży. Tak, wyjeżdżałam na kilka dni, ewentualnie tygodni. Czułam się obserwowana i wiedziałam, że tak było. Damon mnie znalazł, teraz już nie odpuści, dopóki mnie nie dorwie. Potrzebowałam czasu by obmyślić plan, jak się ich pozbyć. Najpierw pojadę do Arizony, później do Kolorado. Tori da sobie radę beze mnie, była przyzwyczajona do moich nagłych wyjazdów. 
  Podskoczyłam kiedy po mieszkaniu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. 
  -Tori! Otwórz! - krzyknęłam, dopakowując jeszcze mapę. Zero reakcji z strony przyjaciółki. Ponowny irytujący dźwięk. - No tak, przecież wyszła parę godzin temu… - powiedziałam sama do siebie i zeszłam, by otworzyć niecierpliwej osobie. Uchyliłam wolno drzwi, trzymając drugą rękę blisko pasa, aby w każdej chwili wyciągnąć nóż. Widząc znajomą twarz, rozluźniłam się i wypuściłam powietrze, a na ustach pojawił się uśmiech. Przytulił mnie na powitanie. Wdychając jego zapach poczułam, jak serce bije mi szybciej, niż zwykle. Wyswobodziłam się z uścisku i spojrzałam na niego. 
  - Sądziłam, że nadal jesteś w Nowym Jorku - odparłam, poprawiając koszulkę, która trochę się podniosła. 
  - Wróciłem parę godzin temu - oznajmił, przyglądając się mojej twarzy. - Pomyślałem, że może zjemy razem późną kolację? Na samą myśl o jedzeniu poczułam, jak żołądek domagał się natychmiast pokarmu. Zgodziłam się na propozycję Dylana. 
*** 
  Siedząc w wózku na zakupy odczytywałam z kartki potrzebne składniki do tortilli. 
  - Sałata! - Krzyknęłam, wskazując palcem na dział ze zdrową żywnością. Dylan prowadził wózek jak wariat, więc zdołałam porwać szybko produkt i wrzuciłam go do wózka. 
  - Czy ty próbujesz mnie zabić? - Zapytałam. 
  - Przynajmniej wiesz, jak się czuję, kiedy ty prowadzisz - odparł, nie zwalniając.
  Zrobiłam zdziwioną minę.
   - Uważasz, że jestem złym kierowcą? 
  - Zostawię to lepiej bez odpowiedzi - powiedział z uśmiechem na ustach. Z głośników usłyszeliśmy oschły głos kobiety, informujący, że za pięć minut sklep zostanie zamknięty. Szybko objechaliśmy wszystko jeszcze raz. Kiedy byliśmy przy kasie i wyciągaliśmy towar na taśmę, kasjerka uraczyła nas dziwnym spojrzeniem. Może dlatego że nadal siedziałam w wózku i odczytywałam przepis.   Siedząc już w samochodzie zaczęłam bawić się przy radiu. Przełączałam ze stacji na stację, szukając dobrej piosenki. W końcu darowałam sobie szukanie i zostawiłam na pierwszej lepszej. Miałam zamiar wyjechać dziś w nocy, by ominąć korki, jednak wyjadę nad ranem. 
  - Nad czym tak myślisz? - Spytał. 
  - Że powinieneś dostać mandat za prowadzenie wózka sklepowego -skłamałam. -Halo, policja… - nie dokończyłam, ponieważ zatopił swoje ciepłe usta w moich. Jak na zawołanie, w radiu zaczęła lecieć idealna piosenka. 
*** 
  Wróciliśmy do mieszkania z torbami pełnymi zakupów w rękach. Tori nadal nie było, pewnie spędzała czas z Tomem. Odłożyliśmy rzeczy na blat i zaczęliśmy się przygotowywać do pieczenia. Ubrałam grafitowych fartuch, a Dylanowi rzuciłam różowy w serduszka. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać od zrobienia mu zdjęcia. 
  - Pasuje ci w różowym - powiedziałam z niecnym uśmiechem. W zamian dostałam z mąki. - Tak chcesz się bawić?
  - Pokaż na co się stać - odpowiedział, posyłając mi wyzywające spojrzenie. Porwałam z blatu torebkę mąki i ruszyłam biegiem przez kuchnię do salonu, rzucając proszkiem w stronę chłopaka. Już po kilku minutach pokoje były w mące, a my - jakimś cudem - znaleźliśmy się na podłodze. 
  - Wygrałem - odparł zadowolony. 
  - Chciałbyś - usiadłam na nim okrakiem. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, zapadła irytująca cisza, która miała zaraz jakby eksplodować. 
  - Kłamałaś wtedy, prawda? - Zapytał, odgarniając włosy z mojej twarzy i zakładając kosmyk za ucho. Czy kłamałam, kiedy pytał czy coś do niego czuję? Kiedy pierwszy raz go pocałowałam i wyszłam? 
  - Prawda - odpowiedziałam po czasie. Moja odpowiedź go nie zdziwiła. Zauważyłam w jego spojrzeniu nadzieję. 
  - Może powinniśmy spróbować? - Spytał, licząc, że się zgodzę. Odwróciłam spojrzenie od niego i skupiłam wzrok na ścianie. Nie byłam pewna, czy jestem gotowa na stały związek. Czy nie porzucę go po paru tygodniach, nudząc się. Nie chciałam stracić przyjaciela, ale jednak czułam do niego więcej niż do kogokolwiek. 
  - Myślę, że… - zaczęłam, lecz przerwałam nagle, wstając, kiedy drzwi się otworzyły i usłyszałam śmiech przyjaciół. Dylan również wstał z podłogi. Tori, widząc wszędzie rozsypaną mąkę, zaniemówiła. Jej wzrok powędrował na nas. 
  -Lie! 
  - Może zamówimy pizzę? - Zaproponowałam z uśmiechem.
  -------------------------------------------------------------------
Wracamy po - aż wstyd się przyznać - dwumiesięcznej przerwie ;u; Mamy nadzieję, że o nas nie zapomnieliście!
Trzymajcie się cieplutko :3
~Autorki