piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 8


I cannot stop this sickness taking over
It takes control and drags me into nowhere.

*TORI*

*Nowy York, rok temu*


  Biegłyśmy, czując się jak ścigana zwierzyna. Kiedy znalazłyśmy się na obrzeżach miasta, dałam Julii znak, by się zatrzymała. Oparłam dłonie na kolanach, zginając się tym samym w pół. Złapała mnie kolka i miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Nawet ja nie byłam przystosowana do tak wielkich dystansów.
  - Gdzie...ten...cholerny...wóz? - wydyszała Julia.
 - Charlie...powinien być tu...lada chwila - odparłam, niemniej zdyszana. Kręciło mi się w głowie od nadmiaru adrenaliny oraz przebytych kilometrów.
  Kiedy uspokoiłyśmy oddechy na tyle, by móc normalnie rozmawiać, usiadłyśmy na wilgotnej od rosy ziemi. Uliczna latarnia po przeciwnej stronie szosy dawała bezpieczny półmrok, w którym nie musiałyśmy się niczego obawiać. 
  Usłyszałyśmy ciężki pomruk jeepa. Kiedy samochód wjechał w światło, bez problemu rozpoznałyśmy również jego kierowcę. Mężczyzna zatrzymał pojazd i wyskoczył na asfalt. W ręku trzymał kopertę.
  - Charles - powitałam go z ulgą. Niemal rzuciłam mu się na szyję.
 - Witaj, księżniczko - wyszczerzył do mnie zęby. Przytulił mnie i Julię. Czułam, że przyjmuje nasze bezpieczeństwo z ogromną ulgą. Wyciągnął w naszą stronę szarą kopertę. - Tutaj są dokumenty, akty własności, kluczyki do mieszkania...najważniejsze rzeczy. Pilnujcie tego jak oka w głowie. - Przykazał. - W jeepie znajdziecie resztę rzeczy.
Przyjęłam kopertę, nie sprawdzając nawet jej zawartości. Ufałam mu.
  - Nie wiem co byśmy bez ciebie zrobiły - odezwała się Julia. - Dziękujemy.
  - Podziękujecie kiedy znajdziecie się w Los Angeles, księżniczko - uśmiechnął się. Przytulił nas raz jeszcze. Łzy wezbrały mi do oczu. - A teraz jedźcie. Wszystko powinno wystarczyć na początek. Musicie przelać jeszcze pieniądze ze starego konta na nowe, a później całkowicie je usunąć. Nic nie może po was zostać, jasne?
  Przytaknęłyśmy zgodnie. Nie było czasu na długie pożegnania. Julia usiadła za kierownicą. Kiedy już ruszyłyśmy, odpakowałam zawartość koperty. Na nie do końca wyrobionych dowodach (brakowało jeszcze zdjęć) widniały nazwiska: Victoria Starkweather oraz Natalie Castey.
  Julia spojrzała mi przez ramię.
  - Gdzie zdjęcia?
  Przeczytałam szybko dołączoną do dowodów notkę. Zgniotłam papierek i zacisnęłam na nim palce, jakby był moją ostanią nadzieją. Przełknęłam gulę w gardle.
  - Musimy przejść...małą metamorfozę.
  Nastąpiło krótkie milczenie. Wiedziałam już co trzeba zrobić. Kazałam zatrzymać Julii samochód. Zjechałyśmy na pobocze. Spojrzała na mnie zaniepokojona. 
  - Musimy sobie przysiąc - zaczęłam z mocą. - Przysiąc, że nigdy nie wrócimy do tego co robiłyśmy. Że zaczniemy nowe życie.
  Julia odetchnęła ciężko. Wystawiłam mały palec.
  - Przysięgnij - nakazałam.
  Po dłuższej chwili zahaczyła swoim małym palcem o mój, co oznaczało zawartą przysięgę. Robiłyśmy tak jako dzieci, ale ten gest był czymś w rodzaju połączenia naszej starej, dobrej bajki oraz tej, w której byłyśmy złymi charakterami. Jedyne, przez co nie utraciłyśmy do końca naszego człowieczeństwa i nie poskradałyśmy zmysłów.
  - Przysięgam.
  Uśmiechnęłam się smutno. W końcu znów ruszyłyśmy w drogę. Turlałam notkę Charlesa między palcami kiedy opuszczałyśmy miasto.
 - Co jest tam napisane? - przyjaciółka zauważyła karteczkę. Wypuściłam wolno powietrze, ponieważ dostrzegłam w przekazie Charliego drugie dno.
“Zmieńcie się”

*Los Angeles, obecnie*

  Zapukałam delikatnie w drzwi przyjaciółki, by zasygnalizować swoją obecność. Stałam w progu z elektryczną świeczką w dłoniach. Trzymałam ją kurczowo jakby była moją ostatnią deską ratunku. Lie, która siedziała z laptopem na kolanach, odłożyła urządzenie gdy tylko mnie zobaczyła. Poklepała zachęcająco miejsce obok siebie. Wzięłam głęboki wdech i usiadłam, lecz na przeciwko niej.
  Położyłam świeczkę między nami.
 - Pamiętasz? - zapytałam cicho. Odchrząknęłam i zaczęłam mówić nieco głośniej: - Bawiłyśmy się w to jako dzieci. Świeczka Prawdy? - podsunęłam, a w duchu uśmiechnęłam się z powodu tej absurdalnej nazwy. - Osoba, która zapalała na niej światełko powinna mówić prawdę i tylko prawdę. A druga powinna wszystko jej wybaczyć.
  Lie uśmiechnęła się. Zapatrzyła się w zgaszony teraz, plastikowy płomyczek.
  - Rodzice nie pozwalali brać nam prawdziwych świeczek - zaśmiała się. - A jeśli skłamałaś, musiałaś zjeść łyżeczkę soli w ramach kary. Pamiętam.
  Poprawiłam się niespokojnie na łóżku. Usiadłam w siadzie skrzyżnym jak mała dziewczynka.
  - Czy...możemy w to teraz zagrać? - poprosiłam szeptem, czując jak ogarnia mnie panika, smutek, a także nagromadzone w ostatnich dniach przerażenie.
 - Tori, dlaczego chcesz się bawić w coś, co wymyśliłyśmy jako dzieci? - zaniepokoiła się.
  - Może jeśli wyznam ci prawdę jak dziecko, będę miała wyrzuty sumienia jak dziecko.
  Zapadła cisza. Dłonie, w których nadal trzymałam świeczkę, drżały delikatnie zdradzając moje obawy. Próbowałam je uspokoić, ale niezbyt mi to wychodziło. Zabrałam je więc i ukryłam za plecami, wpierw zapalając płomyczek.
  - Nie masz soli - zauważyła przyjaciółka z nerwowym śmiechem.
  - Nie zamierzam kłamać.
  Zaczęłam mówić. O Royu, o tym, że złamałam naszą przysięgę sprzed roku oraz zleceniach. Ciężar w miarę spadał mi z serca, barków i umysłu. Lie pozwalała mi się nim z sobą dzielić. Słuchała uważnie, nie dając po sobie znać, jak bardzo jest przerażona. Ale bała się tak samo jak ja, ponieważ znała konsekwencje aż za dobrze. Kiedy skończyłam poczułam wielką ulgę, iże mogłam jej się zwierzyć.
  Zgasiłam światełko, a pokój znów pogrążył się w półmroku jaki dawał niebieski ekran laptopa Lie.
  - Zrobimy to co nam każe - powiedziała w końcu. Wciąż patrzyła w zgaszoną świeczkę.
  - My?
  Wyrzuciła ręce w górę.
  - Chyba nie myślałaś, że zostawię cię z tym sama? - odparła, patrząc na mnie jak na idiotkę. Byłam jej za to niezwykle wdzięczna. - Działamy razem, Tori. Jak zawsze.
  Zdobyłam się na namiastkę uśmiechu.
  - Alexis i Julia znowu w akcji, co? - spytałam retorycznie, przełykając gorzkość tych słów.
  Lie westchnęła.
  - Na to wygląda.



*LIE*

  Gdy Tori opowiedziała mi o wszystkim, poczułam jak mój ciężar kłamstwa staje się jeszcze większy. Powinnam powiedzieć, że również złamałam dane słowo, ale czy teraz to ma jakikolwiek sens kiedy powrócił Roy? Nie. Teraz i tak znów powrócę oficjalnie do tego, do czego jestem stworzona. 
  Na ekranie laptopa wyświetliło się czarne okienko. Szybko założyłam słuchawki i zaczęłam słuchać rozmowy Dylana oraz Anthony'ego. 
  - Dylan, zastanów się... 
 - Znasz moje zdanie - oznajmił zimno chłopak.
  Westchnięcie wujka oraz ponowna próba, ale tym razem dobitna:
  - Masz się pojawić w... 
  Zakłócenia przerwały ważne zdanie Anthony'ego, które mogło mnie naprowadzić na właściwą drogę. Zaczęłam szybko wpisywać różne kombinacje, by powrócić do rozmowy. Moje oprogramowanie jakimś cudem się wyłączyło, nie miałam już żadnego dostępu do telefonu Dylana. Przeklnęłam głośno. Byłam o krok, by dowiedzieć się czy współpracuje z wujem, chociaż w systemie agencji, nie ma śladu aby był jednym z nich. Dalej miałam mieszane uczucia co do niego, a ta rozmowa potwierdziła moje obawy. Wkurzona zeszłam do salonu gdzie Tori oglądała wiadomości. Usiadłam obok niej, udając, że nic się nie stało. Powinnam jej powiedzieć o tym, że wujkiem Dylana jest człowiek, który chciał nas zabić, ale Roy...tego było za dużo. 
  Ciszę przerwała przyjaciółka.
  - Dzwonił Tom, zaprosił nas na domówkę - powiedziała, przełączając na inny kanał. Uśmiechnęłam się pod nosem - wpadłam na genialny pomysł. 
  Gdzie jest Tom, tam też Dylan. 
  - Jedziemy - odparłam zadowolona. Tori spojrzała na mnie zdziwiona, widziałam, że ma już zamiar odmówić - Nie ma mowy, musimy się rozerwać, masz pół godziny - powiedziałam, wstając z kanapy i udałam się do pokoju, by nie słyszeć marudzenia przyjaciółki. 
*** 
   - Lie, nie wiem czy to dobry pomysł. Nie cierpię ludzi.
 Udawałam, że jej nie słyszę i otworzyłam drzwi do domu Toma. Oczywiście były otwarte, by zaproszeni goście mogli wchodzić i wychodzić dobrowolnie.     
  Weszliśmy w tłum ludzi. Podłoga wibrowała pod wpływem basów. Ujrzałam Toma w centrum zainteresowania. Odwrócił się w naszą stronę, uśmiechnął się i staksował Tori od góry do dołu. 
  Uderzyłam ją lekko w ramię.
  - Idź do niego, bo zaraz wywierci w tobie dziurę wzrokiem - powiedziałam z uśmiechem. 
  Zaczęłam przeciskać się przez tłum, by choć na chwilę usiąść. Do uszu dochodziły tylko urywki różnych rozmów. Tom naprawdę zaprosił sporo ludzi, niektórzy bawili się świetnie, a nie którzy rzucali się na siebie wzajemnie. Czułam się jak worek treningowy. Nie chcący wpadłam na czarnowłosą kobietę ,a później zostałam odepchnięta na rudego mężczyznę. Trudno było mi dostrzec gdzie znajduje się jakiekolwiek wolne miejsce. Pchnięta przez kogoś znajdującego się za mną, poleciałam do przodu i uderzyła rękoma w chłopaka, stojącego do mnie tyłem. Szybko powróciłam do pionu, a moja ofiara odwróciła się w moją stronę. No tak, oczywiście. O'Brien. 
  - Lie, miło cię widzieć ,- oznajmił odsuwając się od grupki dziewczyn. Były w moim wieku lub trochę młodsze. Każda była piękna i wysoka, idealna dla Dylana. 
  - No, co za spotkanie - uśmiechnęłam się do niego. Dziewczyny wydawały się być niezadowolone, że odciągnęłam od nich aktora. Brunetka szepnęła mu coś na ucho po czym odwróciła się na wysokich szpilkach. -Widzę, że się dobrze bawisz.
  Dylan mruknął coś pod nosem i zabrał szklankę napoju procentowego z tacy, którą właśnie niósł barman, a następnie wręczył mi drinka.
  - Chodź zatańczyć - szepnął mi do ucha. Przytaknęłam na jego propozycję. 

*** 

  Piosenka lecąca teraz była przeznaczona dla par więc Dylan złapał mnie w talii i zaczęliśmy wolno się kołysać. 
  - Mogę skorzystać z twojego telefonu? - zapytałam nagle, głośno, by mnie usłyszał. 
  - Jasne - zaczął szukać po kieszeniach komórki.
  - Proszę - usłyszałam głos za sobą więc odwróciłam się do niższego ode mnie chłopaka, który trzymał w ręce telefon. Podziękowałam, a w myślach przeklinałam, wkurzona. Plan szlak trafił. 
  Oddaliłam się trochę dalej i udałam, że rozmawiam. Musiałam wymyślić inny pomysł, ale przez wypite trunki nie myślałam racjonalnie. Po pięciu minutach wróciłam i oddałam telefon mężczyźnie. Podziękowałam jeszcze raz. Kątem oka zauważyłam, że do Dylana ponownie przylepiły się dziewczyny. Wywróciłam oczami i wyszłam na zewnątrz by nabrać świeżego powietrza.

 -------------------------------------------------------------------------------
Uznałyśmy, że nie będziemy robić sobie nadziei na to, że będziemy dodawać posty regularnie XD Jednak jeden na tydzień na pewno się pojawi, szczególnie w okolicach piątku-niedzieli. Dziękujemy za każdy komentarz oraz obserwację, a najbardziej za samą chęć poznania tej historii.
~Autorki

czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział 7




"In the dark
And I’m right on the middle mark"

*TORI*



  Kilka kolejnych dni wyglądało dla mnie dokładnie tak samo. Nie spałam nocami, a moje serce podskakiwało przy każdym najcichszym dźwięku. Zasypiałam dopiero przy świetle dnia, wpierw upewniając się czy wszystkie drzwi i okna zostały dokładnie zamknięte. I tak w kółko, i w kółko - żyłam jak w pozytywce.
  Czwartego dnia niekończącej się rutyny, postanowiłam ją przerwać. Wzięłam długi prysznic, przebrałam się w strój do biegania i poszłam robić to, co pozwalało mi zapomnieć.
  Przebiegałam właśnie koło miejsca, w którym niedawno zabiłam sługusów Roya gdy serce po raz kolejny wykonało prawie śmiertelny fikołek. Skarciłam się w myślach i pobiegłam dalej. Ignorowałam dziewczynę, która biegła w pewnej odległości ode mnie i pewnie pewnie robiłabym tak dalej, gdyby nie wyciągnęła z kieszeni srebrnego dyktafonu.
  Skręciłam gwałtownie. Popchnęłam ją na drzewo. Z buta wysunęłam swój niezastąpiony nóż i przyłożyłam jej do gardła.
  - Suka na posyłki? - wycedziłam. - Jeśli Roy myśli, że nie oszczędzę cię tylko dlatego, że masz cycki, to popełnił wielki błąd.
  Dziewczyna uśmiechnęła się spokojnie. Wolną ręką odgarnęła z czoła kosmyk blond włosów.
  - Nie zrobisz mi krzywdy - odrzekła spokojnie.
  Tym razem to ja uśmiechnęłam się jadowicie, chociaż w środku wszystko we mnie buzowało.
  - Skąd ta pewność?
  I nacisnęłam delikatnie ostrzem na jej szyję. Na rękę skapnęła mi pojedyncza kropelka krwi. Dziewczyna skrzywiła się, zaczęła ciężko oddychać. Chyba się przeliczyła. Poprawiło mi to nieco humor.
  - Ponieważ nie chcesz, by twojej przyjaciółce stała się krzywda - powiedziała, na pozór spokojna. - Wasz dom jest otoczony. Na twoim miejscu - to mówiąc, wsunęła mi dyktafon do kieszeni - nie ignorowałbym tej wiadomości.
  Puściłam ją, pragnąc - po raz pierwszy od roku - znów zabić z zimną krwią. Dziewczyna odbiegła jak gdyby nigdy nic. Wsadziłam rękę do kieszeni i poczułam chłód bijący od dyktafonu. Wyciągnęłam go szybko, chcąc jak najszybciej odsłuchać wiadomość.
  - Dostaniesz ode mnie dwanaście zleceń - mówił Roy. - Jutro dostaniesz pierwsze wskazówki. Zawiedź, a stracisz wszystko. To moja zemsta, Raven.
  Zagryzłam zęby, by nie krzyknąć. Podważyłam nożem wieczko urządzenia i powtórzyłam czynności z przed paru dni, całkowicie niszcząc wiadomość.
***

  Kiedy wracałam do domu, dostrzegłam postać biegnącą po plaży. Zaklęłam pod nosem, gdy zobaczyłam kto to. Próbowałam jakoś zgrabnie przemycić się do domu, nie mając siły na wysilone, przyjacielskie rozmowy. Jednak Tom uprzedził mnie.
  - Hej! - krzyknął.
  Zdobyłam się na uśmiech, lecz wciąż byłam wytrącona z równowagi przez wiadomość.
  - Hej.
 - Też tutaj biegasz? - spytał chłopak, niby od niechcenia. Pociągnął łyk z bidonu, nie odrywając ode mnie wzroku. Na głowę naciągnięty miał kaptur, a kostki u rąk obwiązane miał bandażami.
  - Po mojej prywatnej plaży? Owszem.
  Nie wydawał się zakłopotany. Mrugnął do mnie porozumiewawczo.
  - Dostałaś mojego sms-a? - zapytał tylko, rozcierając dłonie.
 - Powinnam go dostać? - wymigałam się. Chciałam wrócić już do domu. Jednocześnie Tom był jedyną osobą, z którą lubiłam rozmawiać poza Lie. Pewnie dlatego, że niezbyt angażowałam się w życie towarzyskie.
  Zaśmiał się cicho.
 - Dobrze, masz rację. Nie powinienem był robić tego przez telefon. - Nabrał powietrza jak przed długą przemową. - Na prawdę chciałbym cię lepiej poznać. Chciałabyś się gdzieś kiedyś wybrać?
  Nie, ponieważ nie mam nastroju. Nie, ponieważ wszystko może pójść nie tak. Nie, ponieważ jakiś psychopata ma zamiar się na mnie zemścić, chociaż nie wiem co mu zrobiłam.
  - Pewnie - wzruszyłam ramionami.

  Idiotka.
  Tom uśmiechnął się promiennie i wszystkie moje obawy nagle prysły. Miło było wiedzieć, iż ktoś z twojego powodu potrafi uśmiechnąć się tak pięknie i tak szeroko.



*LIE*



  Nabrałam powietrza i przekręciłam kluczyk w stacyjce, a audi odpowiedziało cichym pomrukiem. Wyjechałam na główną ulicę Westowood, kierując się do miejscowego sklepu komputerowego. 
  Ostatnie cztery dni były małym epizodem w życiu. Miałam już swój plan - włamać się do bazy agentów NY i sprawdzić wszystko dokładnie oraz pokazać im, że ktoś może ich zniszczyć. Potrzebowałam tylko sprzętu i paru gadżetów, ale laptop, który zazwyczaj mi wystarczył uległ wypadkowi, wpadając z impetem na ścianę. 
  Zatrzymałam się na podjeździe szarego, niskiego budynku. Pociągnęłam łyk gorącej czekolady, którą zabrałam z domu. Otworzyłam drzwi, a po sklepie rozszedł się dziwny dźwięk, ogłaszający sprzedawcy, że przyszedł nowy klient. Rozejrzałam się dookoła i już rzuciły mi się w oczy rzeczy, których potrzebuję.    Niski chłopak z brązowymi loczkami, najwyraźniej stażysta, wyjrzał za kartonów pełnych kabli i podszedł do mnie, potykając się o pudła leżące na podłodze 
  - Dzień dobry, pomóc w czymś? - zaoferował swoją pomoc.
  - Nie, dziękuję. Ja tylko po parę rzeczy - odparłam z uśmiechem i zabrałam czarny koszyk z rogu. Przechodziłam przez regały i wkładałam do koszyka płyty, dyski, przełącza. Czułam na sobie wzrok chłopaka, który był niezbyt zadowolony, że nie chciałam jego pomocy. Przejrzałam wzrokiem karty informacyjne o poszczególnych laptopach i komputerach. 
  - A może jednak pomóc? - usłyszałam za sobą głos, wkładając do koszyka wybrany laptop. Wydawało mi się, że miał coś do roboty, na przykład wypakowywanie kabli. Odwróciłam sie do niego z sztucznym, szerokim uśmiechem.
  - A właściwie...- odparłam przechodząc na przeciwny regał - chcę kupić ten komputer i dwa monitory - wskazałam palcem na sprzęt. Dobrałam jeszcze parę rzeczy, a potem skupiłam uwagę na stażyście, który zabierał już ostatni monitor do kasy. Udałam się za nim stając przy biurku i zapłaciłam za towar. Zabrałam dużą torbę i powlokłam się do samochodu. Włożyłam ją do bagażnika, pobiegłam ponownie do sklepu po ostatni zakup, który w połowie zasłaniał mi widoczność swoją wielkością. Usłyszałam tylko dzwoneczek i zamykane drzwi. 
  - Lie? - wypowiedział moje imię znajomy głos. Zniżyłam torbę i zobaczyłam Dylana.
  - Hej - odparłam, przypominając sobie ostatni raz kiedy obudziłam się w jego łazience. 
  - Pomogę ci.
  Podszedł bliżej, zabrał torbę z moich rąk. Podziękowałam mu i przytrzymałam otwarte drzwi. Położył ostrożnie towar do bagażnika obok drugiej. Odwrócił się w moją stronę i zapadła cisza. 
  - Dziwnie to wyszło z tym ostatnim razem...- zaczął a ja przerwałam mu w połowie gestem. 
  - Zapomnijmy o tym. 
  Wolałam o tym zapomnieć, nie chciałam wiedzieć co robiłam pod wpływem alkoholu. 
  Dylan kiwnął tylko głową na znak że jest za.
  - A może dałabyś mi swój numer telefonu, no wiesz...pogadać? - zapytał wyciągając telefon w moją stronę. 
  - Jasne - Wpisałam numer na telefonie, ale moje drugie oblicze również zrobiło swoje. Wgrałam szybko wirusa, który będzie mi dostarczał dane i wszelkie informacje kiedy chłopak skontaktuje się z wujem. - Proszę. - Odparłam, wręczając mu telefon. Dylan przytulił mnie na pożegnanie i wrócił do sklepu. Stałam parę sekund jak wryta, nikt mnie od dawna nie przytulał co było dla mnie dziwnym zachowaniem. Wsiadłam do samochodu i pojechałam prosto do domu.


--------------------------------------------------------------
Rozdziały miały pojawiać się co tydzień, ale weny nie ogarniesz XD Pojawił się więc szybciej, mamy nadzieję, że jesteście zadowoleni ^^
~Autorki

sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 6



"Now I’m just numb
Don’t' mind me I’m just a son of a gun"

*TORI*


Nowy York, dwa lata wcześniej


  Weszłam do domu, kładąc broń na komodzie. Otarłam policzek z plamek krwi, udając się do salonu. Julia siedziała przed telewizorem i oglądała wiadomości. Przystanęłam za kanapą, marszcząc brwi.
  - Co jest? - wskazałam na ekran, gdzie za prezenterem uwijała się grupka śledczych.
  - Morderstwo - wzruszyła ramionami. Wyłączyła telewizor i obróciła się w moją stronę, z kubkiem w ręku. - Miałaś z tym coś wspólnego?
  Prychnęłam, rozpuszczając włosy. Przeczesałam je palcami, chcąc upewnić się czy nie ma w nich żadnych obrzydliwych pozostałości po ofierze - oddałam strzał z bliska.
  - Nie robiłabym wokół siebie takiego szumu. - Odparłam krótko. - Kto to był?
  - Lindeen McCarthy.
  Zastanowiłam się przez chwilę, jednak nazwisko nic mi nie mówiło. Julia, widząc moją skonsternowaną minę, dodała:
  - Niedoszła pani Cruger.
  Momentalnie skojarzyłam wszystkie fakty.
 Roy Cruger miał ożenić się z córką bogatego biznesmena. Na "rynku" aż huczało od plotek; mówiło się, że małżeństwo zawiązano pod groźbą niespłaconych długów pana młodego. Prędzej czy później spodziewano się śmierci ojca dziewczyny, a może nawet i jej samej.
  Jednak do ślubu jeszcze nie doszło.
  - To nie ma sensu - wymamrotałam, opadając na kanapę.
  Julia włączyła z powrotem urządzenie, przełączając na kreskówki.
  - Nic tutaj nie ma sensu, Alex.


***

Los Angeles, obecnie


  Nie spałam całą noc. Kołysałam się w przód i w tył, z nożem w ręku. Byłam gotowa na atak w każdej chwili. Serce kołatało mi się w piersi jak szalone, niezwykle podatne na długotrwały stres.
  Kiedy rano schodziłam na dół, byłam więcej niż pewna, iż na mojej bladej cerze odznacza się pod oczami siateczka żył oraz cienie.
  Lie siedziała zmartwiona przy kuchennym blacie. Ominęłam ją, by nalać sobie kawy, totalnie nieprzytomna.
  - Tom dzwonił - odezwała się w końcu, podsuwając mi nos moją komórkę. Spojrzałam na ekran jednak cyferki rozmazywały mi się przed oczami. Kiedy udało mi się odzyskać ostrość widzenia, zobaczyłam sześć nieodebranych połączeń.
  - Skąd on ,do cholery, ma mój numer? - spytałam i oparłam głowę na ręce. Zmieszałam łyżeczką w czarnej jak smoła kawie - bez cukru i śmietanki. Na trzeźwo w życiu bym takiej nie wypiła.
  - Dzwoniłaś do niego wczoraj - przypomniała mi przyjaciółka. - Co się z tobą dzieje?
  Zbyłam to pytanie.
  - Co chciał? - wskazałam tylko sennym ruchem głowy na aparat.
  Tym razem to ona wzruszyła ramionami.
  - Nie odebrałam.
  Zapadła cisza. Było mi niedobrze, bolała mnie głowa, a głowa zsuwała się co chwilę z dłoni. Powieki ciążyły niemiłosiernie.
  - Tori, nie zrozum mnie źle, ale wyglądasz jak zombie. Idź na górę i prześpij się, dobrze?
  Posłałam jej wymuszony, zmęczony uśmiech. Podniosłam się z krzesła, zostawiając kawę. Zagarnęłam telefon ze sobą i jakoś dotarłam znów na górę. Położyłam się ostrożnie na łóżku, jako że każdy najmniejszy ruch przeszywał mnie na wskroś bólem. Kiedy już zamykałam oczy, komórka znów zapiszczała głośno. Tom.

"W ciągu dwóch dni pokazałaś mi więcej swoich wcieleń niż zdołałem zobaczyć u innych ludzi. Nie chcę się narzucać, ale pozwól zobaczy mi prawdziwą Ciebie."

  Po dłuższym zastanowieniu, skasowałam sms-a. Zacisnęłam mocno powieki. Przewróciłam się na drugi bok i przytuliłam do siebie poduszkę. Nie musiałam długo czekać na sen.




*LIE*

  Ocknęłam się, leżąc głową na stole. Przez szyję przeszedł ból. Oparłam się o krzesło, masując obolałe miejsce. Wolną ręką dotknęłam telefonu, a ten ukazał godzinę 11:43 AM. 
  Pomimo późnego rana dalej byłam nie wyspana. Odsunęłam krzesło szurając nim o podłogę. Dopiero po chwili wstałam i podeszłam do ekspresu. Nacisnęłam mały, czerwony guziczek, a z urządzenia wydobyła się para oraz odgłosy lanej kawy. Oparłam się tyłem o blat mając różnego rodzaju myśli: czy Dylan coś ukrywa? A może już wiedzą o nas i tylko czekają na dobry moment? Czy chłopak, który jest na pozór miły, może być naszym największym wrogiem? Czy współpracuje z wujem? 
  Z zadawanych sobie samej pytań wyrwał mnie dźwięk gotowej kawy. Nalałam ostrożnie czarny napój zawierający kofeinę do białego kubka i z powrotem odstawiłam opróżniony do połowy dzbanek. Usiadłam wygodnie na kanapie w salonie, trzymając gorącą kawę. Wpatrywałam się, jak na zewnątrz, woda roztrzaskuje się o brzeg. Czy rodzina O'Brien ma wiele do ukrycia? Cofnęłam się pamięcią przypominając sobie ostatnią noc w Nowym Jorku i od razu poczułam, jak po moim ciele rozpływają się zimne dreszcze. Spojrzałam na laptopa, który leżał na podłodze tak, jak zostawiłam go wieczorem. Poczułam w sobie złość i trudne do opisania uczucie. Odłożyłam kubek już letnej kofeiny, a w zamian wzięłam czarną aparaturę. Bez jakiegokolwiek zastanowienia rzuciłam nim o ścianę. Spadł z hukiem. Jego ekran był roztrzaskany na większe odłamy szkła, jak również wygięty; klawiatura leżała rozrzucona, tak samo jak dysk i karty. Usłyszałam charakterystyczny dźwiek otwieranych drzwi z pokoju Tori.
  - Lie? Co się dzieje? - zapytała słabym głosem.
  - Nic, nic - zapewniłam przyjaciółkę, biorąc łyk gorzkiego napoju, a na mojej twarzy pojawił się grymas. Drzwi z powrotem się zamknęły i znów zapadła cisza. 


***
    Ten pomysł nie był najlepszy, ale niestety najlepszy z tego co przyszło mi do głowy. Nie miałam innego sposobu, by się rozerwać i na chwilę zapomnieć niż pójście na dyskotekę. 
  Klub był najbardziej znany i oblegany przez ludzi bogatego pokroju. Wyciągnęłam z kieszonki dowód - oczywiście sfałszowany, nie jestem nawet pełnoletnia i nie mam prawa pojawiać się na takich imprezach. Nikt jednak nie wie z kim naprawdę rozmawia. 
  Pomachałam dokumentem przed nosem napakowanego ochroniarza, a ten patrzył to na dowód, to na mnie, orientując się czy wszystko się zgadza. Gdy już był w stu procentach pewny, że jestem pełnoletnia, wpuścił mnie do środka, oddając dowód tożsamości. 
  Weszłam zadowolona do klubu, z chęcią zabawy. Stanęłam przy barierce rozglądając się po sali. Po obu stronach znajdowały się klatki, gdzie skąpo ubrane kobiety tańczyły...A raczej pokazywały swoje erotyczne ruchy. Kolorowe światła i lasery szalały po całym pomieszczeniu, oślepiając. Na środku stał młody DJ otoczony przez ludzi, którzy krzyczeli i wymachiwali do góry rękoma. Zeszłam z podestu, kierując się na parkiet. Poczułam na sobie ręce, więc gwałtownie odwróciłam się w stronę wysokiego mężczyzny, który nonszalancko się uśmiechał i zachęcał do wspólnego tańczenia. 
   Lasery zaczęły wirować w rytm muzyki. Sala stała się czerwona, a zielone lampy zatrzymały się w miejscu, by ponownie rozszaleć się po pomieszczeniu.
Z każdego rogu wyleciał sztuczny dym, który pożarł w parę minut całą dyskotekę. Mężczyzna złapał mnie w talii, a ja zaczęłam wymachiwać rękoma i skakać. DJ dawał z siebie wszystko, śpiewając i zajmując sie swoją aparaturą. Czerwona sala zmieniała kolor z fioletowego na niebieski, by po chwili zgasnąć całkowicie, a następnie rozświetlić się na pomarańczowo. 

  Dłonie chłopaka powędrowały nieco niżej, co już niezbyt mi się spodobało. Poczułam słodką woń, która po paru minutach straciła na sile. Poczułam się tylko lekko otępiała. Wszystko wokół mnie zaczęło wirować i zrobiło się duszno. Idąc do baru, trzymałam się wszystkich i wszystkiego napotykanego na drodze. Tłum bez ustanku tańczył, kobiety w skąpych kawałkach ubrań tańczyły jeszcze bardziej oraz posyłały pocałunki, zamknięte w klatkach.     Wybuchłam niekontrolowanym śmiechem bez powodu. Tanecznym krokiem udałam się do baru, lecz zatrzymałam się gwałtownie, gdy poczułam czyjeś ręce spoczywające na moim tyłku. 
  Zaśmiałam się pod nosem i przygryzłam dolną wargę. Odwróciłam się do bezwstydnego podrywacza. 
  -Szanowny pan O'Brien - wybełkotałam z śmiechem, zakrywając szybko usta i trzepocząc rzęsami. 
  - Niebiezpieczna Lie - odparł pijany Dylan. 
  Na sali ponownie pojawił się sztuczny dym i słodka woń. Tekst piosenki stał się wolniejszy jak i tłum zwolnił, by ponownie ruszyć dzikim tańcem. Ręce chłopaka ruszyły z tyłka w górę pod koszulkę, zatrzymując się na gołej skórze. Zaczeliśmy podskakiwać blisko siebie i śmiać się bez jakiegokolwiek powodu, a nasze oddechy stawały się coraz to szybsze. W całym pomieszczeniu zrobiło się ciemno, a głosy stały się zniekształcone. 


*** 

  Poczułam coś mokrego i zimnego na plecach. Gwałtownie otworzyłam oczy, poderwałam się do siadu. Odruchowo zacisnęłam zęby kiedy ból rozszedł się po całej głowie. 
  Rozejrzałam się dookoła. Siedziałam w wannie, a w dodatku nie byłam u siebie. Przypomniałam sobie dyskotekę oraz Dylana. Potem była już ciemność.   Wygramoliłam się z wanny wyciągając broń. Przesunęłam cicho zasuwkę, otwierając drzwi. 
  Korytarz był kremowy. Po lewej stronie znajdowało się przejście do salonu. Oparłam się o ścianę i spojrzałam w głąb pokoju. Na kanapie spał Dylan.   Cholera, pomyślałam. Miałam szansę uciec, niezauważona. Zastanawiało mnie jednak, co robiłam w domu O'Briena. Udałam się jak najciszej do drzwi wejściowych, gdy rozległ się dźwięk dzwonka oraz pukanie. W salonie usłyszałam pomruki i kroki Dylana. Schowałam nóż z powrotem na swoje miejsce. 
  - Lie, już wstałaś? - odparł, drapiąc się po głowie.
  Spojrzałam na niego jak na idiotę.
   -Skąd ja się tu wzięłam, do cholery? -zapytałam, lekko podnosząc ton
 
- Więc...zamówiłem taksówkę, ale dziwnie się zachowywałaś, po czym zasnęłaś. Przywiozłem cię do mnie i zaniosłem do łóżka. 
  Jeszcze mi tego brakowało - by nocować u przypuszczalnego wroga. Ponownie usłyszeliśmy dzwonienie i natarczywe pukanie. 
  -JUŻ!- krzyknął chłopak w stronę drzwi i poszedł je otworzyć. Stałam przez chwilę bez ruchu po czym ruszyłam żwawo nie zważając na ból skroni. Do korytarza wszedł Tom Hiddleston, a za nim Dylan. Tom nie krył zaskoczenia, co wkurzyło mnie. 
   -Dzięki, ale już pójdę - odparłam, wymijając mężczyznę. Dylan złapał mnie za rękę. 
  -Nie wygłupiaj się, zostań na śniadaniu.   
  Spojrzałam na niego ostro.
  - Puszczaj - wycedziłam i wyrwałam swoją rękę.
  Odwróciłam się i szybko wyszłam z tego przeklętego domu. Wybiegłam na uliczkę. Pobiegłam w prawo, chcąc jak najszybciej znaleźć się u siebie.



-------------------------------------------------------
Na początek chcemy podziękować wszystkim czytelnikom, szczególnie tym, którzy są z nami cały czas. Bardzo motywujecie nas do pisania ^^ Poza tym od teraz rozdziały powinny pojawiać się systematycznie,czyli co tydzień. 
~Autorki





sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział 5



*Piosenka dla nastroju:*

I'm not sick but still so far away from sane.

*TORI*



  Przez cały czas myślałam o ciążącym, srebrnym dowodzie w kieszonce moich spodni. Kiedy Roy dowiedział się o naszej prawdziwej tożsamości musiałam zacząć się go obawiać. Chciałam wrócić do pokoju i odsłuchać wiadomość jaką mi zostawił. Chociażby z czystej ciekawości.
  - Tori?
  Otrząsnęłam się z zamyślenia. Spojrzałam zdezorientowana na Toma, który patrzył na mnie wyczekująco.
  - Wybacz, mówiłeś coś?
  Westchnął. Ujął moje dłonie gestem tak niespodziewanym, że nie odważyłam się ich cofnąć. Zamrugałam zbita z tropu, wciąż błądząc myślami gdzieś daleko.
  - Mówiłem przez ten cały czas - wyjaśnił z nieśmiałym uśmiechem, przypatrując się moim rękom. Ze smutkiem pogładził jedną z blizn. Jedną z wielu jakie nabyłam w młodości ćwicząc strzelanie. - Skąd je masz?
  To mnie ocuciło. Wyrwałam stanowczo dłonie z delikatnego uścisku. Nieświadomie sama dotknęłam jednego wyblakłych zgrubień. Odwróciłam szybko wzrok, zawstydzona swoim gwałtownych zachowaniem. Tom spojrzał na mnie nic nie rozumiejąc.
  - To nic takiego - odparłam tylko.
  Zacisnął usta w wąską kreskę, lecz nie skomentował mojej odpowiedzi. Uśmiechnął się jedynie wymuszenie. Wskazał ruchem głowy na Dylana i Lie zmierzających w naszą stronę.
  - Chyba będziemy się już zbierać. Dziękuję za zaproszenie, Tori.
  - Nic takiego - powtórzyłam.

***

  Po wyjściu gości pobiegłam od razu do swojej sypialni. Przekręciłam klucz w zamku, nasłuchując przez chwilę. Usłyszałam kroki Lie i pukanie do drzwi. Westchnięcie, po czym ponownie kroki. Odetchnęłam głęboko, sięgając do kieszeni. Mały dyktafon napełniający mnie takim strachem. Nigdy nie sądziłam, że pokona mnie coś takiego.
  Wcisnęłam guzik, mimowolnie wstrzymując oddech. Głos, który popłynął z małego głośniczka, był głęboki, ale przestraszony. Zdesperowany.
  - Pomóż mi. Jeśli nie chcesz stracić jeszcze więcej, pomóż mi.
  Poczułam jak grunt usuwa mi się spod nóg. 
  Zerwałam się z miejsca. Podbiegłam do szafy i wyciągnęłam z niej ciężki kufer. Wspomnienia powróciły, ale przemogłam się, wybierając pojedynczą strzałę. Grotem rozłożyłam dyktafon na części, wyrwałam z niego taśmę, by następnie porwać ją na kawałki. Opadłam zmęczona na podłogę, ściskając drzewce broni w ręku.



***

*LIE*


  Zeszłam do salonu gdy Tori pobiegła do pokoju i zamknęła drzwi. Przyjaciółka dzisiejszego dnia zachowywała się dziwnie - najpierw zaaranżowała spotkanie, zaczęła piec, a potem zamknęła się w pokoju. 
  Podeszłam do barku, zabrałam butelkę wina i kieliszek. Nalałam lampkę czerwonej cieczy, kładąc ją na ziemię, by mieć ją pod ręką. Położyłam się na kanapie, kładąc laptopa na brzuch. Nacisnęłam mały przycisk, który pobudził urządzenie do życia. Pierwsze co przyszło mi do głowy to przelać pieniądze na nasze konto - wypadek, naprawa - to wszystko kosztuje, a miliony na koncie powoli znikają. Jednak wybiłam sobie ten pomysł z głowy, obiecałam sobie jak i Tori, że nie wrócimy do tego; nie chciałam łamać obietnicy. 
  Wpatrywałam się nędznie w ekran, zastanawiając się co mogę zrobić. Kliknęłam dwa razy w ikonkę i po chwili włączyło mi się okno przeglądarki. W pasek wyszukiwarki wpisałam dwa słowa, a raczej imię i nazwisko: Dylan O'Brien. Chciałam się dowiedzieć parę faktów o chłopaku, który jest bardzo łaskawy skoro bez problemu wybaczył mi skasowanie jego jeepa. Nawet bez używania swoich umiejętności dowiedziałam się sporo o nim. Jest aktorem, ma dwadzieścia trzy lata, mieszał w Nowym Jorku. Najechałam kursorem na zakładkę z zdjęciami. Było ich sporo: sam na jakiejś gali, z jakąś dziewczyną, z Tomem i jedno zdjęcie z rodzicami oraz siostrą. Zaintrygowało mnie to więc zaczęłam szukać informacji na temat jego rodziny. Niestety - chroni swoją prywatność. Nie mogłam znaleźć niczego co mnie usatysfakcjonowało. 
  Wzięłam łyk wina i teatralnie strzeliłam palcami. 
  - No dobrze - powiedziałam sama do siebie. Użyłam swoich zdolności hakera i włamałam się na bazę danych wszystkich mieszkańców Kalifornii. Znalezienie samego O'Brien'a zajęło mi trochę czasu, ale w końcu na ekranie wyskoczyła mi cała rodzina O'Brien, ze zdjęciem dowodowym obok. Jego siostra, Julia ,była do niego podobna (a raczej on do niej bo była od niego starsza). Jego matka i ojciec wydawali się miłymi ludźmi, lecz gdy zobaczyłam konkretną osobę, moje serce na chwilę stanęło. 
  Usiadłam natychmiast wpatrując się w zdjęcie wujka Dylana. O nie, nie, nie.

   Rok temu, Nowy Jork 

   Tori, ubrana w czerń, podeszła do mnie, wymachując kopertą 
  - Nowe zlecenie - odparła, otwierając ją. Zawartość koperty położyła na szklanym stoliczku. Na kartce szlachetnego papieru znajdowało się zaledwie imię i nazwisko naszej ofiary. Anthony Benfield. Obok zdjęcie mężczyzny: krótkie, brązowe włosy, zarost i czekoladowe oczy. Od razu widać, że cholernie zamożny, jego garnitur pochodzi z najlepszej marki. 
  - No..no kolejny biznesmen - powiedziała z nieskrywaną radością przyjaciółka. 
    - Kolejny, biedny i martwy - wypowiedziałam wolno każde słowo, śmiejąc się. 

***

  Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie. Anthony O'Brien. Oczywiście feralnego wieczoru podał fałszywe nazwisko, wszystko było perfekcyjnie ułożone. To była wtedy pułapka. Ręce zaczęły mi się trząść kiedy kliknęłam na dane Anthony'ego. Nie było niczego co by wskazywało czym naprawdę się zajmuje. Domyśliłam się kim może być. Skoro zostawił na nas pułapkę musiał tym wszystkim kierować. 
  Po godzinnych przeszukiwaniach dowiedziałam się nawet sporo. Pracuje w agencji i jest na czele rangi najlepszych agentów. Mieszka dalej w Nowym Jorku, z wykształcenia jest nauczycielem i ma bliznę biegnącą przez prawy policzek. Teraz byłam już w stu procentach pewna. To on. Wujek Dylana jest agentem, który dalej na nas poluje. 
  Usłyszałam huk zamykanych drzwi i kroki Tori. Wyłączyłam laptopa, usuwając przedtem historię. 
  - Co robisz? - zapytała przyjaciółka, która usiadła obok mnie. 
  - Wychodzę - odpowiedziałam, wstając. Odłożyłam urządzenie na stół. Muszę wszystko przemyśleć, za dużo wydarzeń jak na jeden dzień. Ubrałam bluzę i czarne trampki. 
  - Gdzie idziesz? - spytała znów Tori. 
  - Przejść się - odparłam, zamykając za sobą drzwi. 
  Słońce już zachodziło, kiedy usiadłam na krawężniku naprzeciwko sklepu, zajadając się donatami. Przez rozmyślanie o tych wszystkich informacjach zrozumiałam jedno - muszę mieć Dylana na oku.