czwartek, 17 września 2015

Rozdział 18


"I heard about love but i'm not ready
I heard about trust and what You said I believe"

*LIE*

  Dzieliły mnie dwie godziny od Los Angeles, jednak jechałam na tyle szybko, by móc być tam za godzinę. Kiedy jednak byłam już w drodze postanowiłam zatelefonować do Toma. Pomimo, że Tori go odrzuciła, powinien wiedzieć, skoro dalej mu na niej zależało.

***

  Z piskiem opon zatrzymałam samochód tuż przy wejściu. Ludzie, którzy rozsunęli się na boki, obdarzyli mnie spojrzeniem pełnym zimna. Wyskoczyłam z pojazdu i ruszyłam biegiem do wnętrza budynku. Zapach szpitala wywoływał u mnie mdłości. A może to był strach?
  Do recepcji była czteroosobowa kolejka; starsza pani, nastolatka oraz para. Nie zważając na protesty, przepchnęłam się jako pierwsza, cofając parę.
  - W jakiej sali znajduje się Victoria Starkweather? - spytałam wolno ze sztucznym uśmieszkiem, który dobrze wyćwiczyłam w szkole. Jako popularna i bogata zołza darzyłam wszystkim takim grymasem; przypominając sobie te zachowanie jest mi wstyd. Miałam ochotę strzelić sobie z przeszłości z liścia w twarz.
  - Nie wiem, czy jest pani upoważniona, by wiedzieć takie informacje - odparła kobieta w średnim wieku, wyglądając za monitora. - Proszę się ustawić w
kolejce i czekać na pani kolej.
  - Pytam ostatni raz: gdzie ona jest?! - Zapytałam podniesionym tonem, czując jak w gardle powstaje wielka gula, trudna do przełknięcia. Pacjenci już zdołali się zatrzymać i przyglądać się całej sytuacji, z nadzieją na jakąś rozrywkę. Nachyliłam się jeszcze bardziej, chcąc wywołać presję na kobiecie.
  - Jestem jej siostrą do cholery! - Skłamałam, uderzając pięścią w ladę. Recepcjonistka zaczęła stukać szybko w klawiaturę, szukając danych przyjaciółki. Po chwili podniosła wzrok na coś, a raczej na kogoś, za mną.
  Odwróciłam się wolno. Dwóch wysokich mężczyzn odzianych w czarny strój z napisem “OCHRONA”. Posłałam pani za ladą spojrzenie pełne nienawiści, kiedy jeden z mężczyzn złapał mnie za ręce i odciągnął do tyłu. Zaczęłam się wyrywać, próbując poluźnić uścisk.
  - Puść mnie! - Nie miałam siły się bronić, byłam wykończona dzisiejszymi zdarzeniami jak i płaczem. Słyszałam już brzdęk metalowych bransolet. 
  - Zostawcie ją.
Podniosłam głowę, słysząc znany głos.
  - Bardzo przepraszamy, ona jest po prostu bardzo zdenerwowana i na pewno nie chciała zachować się niewłaściwie - odparł Tom, przykładając dłoń do serca, próbując przekonać recepcjonistkę jak i ochroniarzy. Mężczyźni puścili mnie, ale dalej byli gotowi w razie gdybym miała zrobić coś nieobliczalnego.

   Poprawiłam kurtkę i udałam się za Tomem.
  - Jakim cudem udzieliła ci informacji? - zapytałam, skręcając w korytarz sal.
  - Skłamałem, że jestem jej narzeczonym - wyjaśnił z tym swoim brytyjskim akcentem.

*** 

  Wyjrzałam przez dużą szybę, znajdującą się w sali, gdzie samotnie leżała Tori. Oparłam się o szkło, czując jak łzy ponownie spływają z twarzy; otarłam je grzbietem dłoni. Widok przyjaciółki podłączonej do kroplówek, z bandażem wokół głowy i ramieniu oraz plastrem przy szyi należał do najgorszych. Nie mogłam jej stracić, tylko ona mi pozostała. Szlochałam głośno tak, jak za czasów, kiedy byłam dzieckiem i nie dostałam tego, czego chciałam.
  - Jest silna, wyjdzie z tego - zapewnił Tom. Miałam nadzieję, że tak będzie.
  Usiadłam na niebieskim, plastikowym krześle, tuż obok drzwi, próbując się uspokoić.
  - Kiedy miałyśmy po kilkanaście lat - zaczęłam - niedaleko naszych posesji miał być cyrk. Rodzice byli przeciwko temu, jednak Tori jako dziecko już potrafiła postawić na swoim - wspominałam na głos nasze dzieciństwo.
  Tom usiadł na drugim krzesełku i słuchał uważnie. Chociaż znał ją o wiele krócej niż ja, zdążył zauważyć jej cechy. Opowiadałam mu jakich różnych rzeczy dokonała; to pomagało mi choć na chwilę nie myśleć, że leży teraz nieprzytomna.
  - Nie mogę sobie jej wyobrazić jako małej dziewczynki w warkoczykach, na różowym rowerku - przyznał ze śmiechem.
  - O tak, uwierz, to był zabawny widok.
  Doszłam do wniosku, że wtedy mieliśmy bezstresowe życie. Nie docierało do

nas zło świata, żyliśmy w swoim własnym, kolorowym.
  Odwróciłam się bardziej w stronę chłopaka.
  - Victoria ma ciężki charakter, zgodzę się z tym. Pokazuje światu swoją twardą skorupę, ale w środku jest łagodna. Odrzuciła cię, lecz w ostatnim czasie przeszła na prawdę dużo. Więc jeśli ją kochasz, to walcz o nią do samego końca i się nie poddawaj. Nigdy. - Wiedziałam, że Tori czuje coś do niego. A on do niej. Widziałam to.
  - Dziękuję - odparł. Zauważyłam, że w jakiś sposób moje słowa podniosły go na duchu.

*** 

  Poczułam szarpnięcie za ramię, wmieszane w resztki snu. Niezrozumiałe słowa, które się powtarzały. Odmruknęłam coś w odpowiedzi i próbowałam przewrócić się na drugą stronę. Niestety, śpiąc na krześle szpitalnym nie było to zbytnio możliwe.
  Ocknęłam się z parominutowego snu, poprawiając się na siedzeniu i udając, że wcale nie zasnęłam. Owinęłam się ciaśniej czarną skórzaną kurtką i spojrzałam na Dylana, który siedział tuż obok.
  - Co tu robisz? - Spytałam, nadal sennie. Po dwóch sekundach doszłam do wniosku, że to pytanie jest nie na miejscu i zabrzmiało trochę chamsko. Potrzebowałam kubka pełnego mocnej kawy, by na dobre powrócić do rzeczywistości.
  - Przyjechałem zaraz kiedy się dowiedziałem o tym wszystkim - odpowiedział, spoglądając na mnie ze współczuciem. - Może będzie lepiej, jak odwiozę cię do domu i prześpisz się w łóżku, a nie na plastikowym krześle.
  Pokręciłam przecząco głową, nie miałam zamiaru opuszczać przyjaciółki.
  - Dziękuję za troskę, ale zostanę tutaj. Nie musisz mnie nigdzie odwozić bo mam swój samochód - odparłam na odchodnym, udając się do kafejki, by zamówić kawę.
  Już po chwili mnie dogonił i szedł równo z moim tempem.
  - Właściwie to już nie masz. Widziałem jak laweta je zabiera.
   Zatrzymałam się, uderzając ręką w czoło.
  - Cholera, miałam go przestawić - powiedziałam, przypominając sobie, że zostawiłam samochód tuż przy wejściu do budynku. Będzie mnie czekała wizyta na parkingu policyjnym.
  Wrzuciłam do automatu dwie monety, a kiedy urządzenie połknęło pieniądze i się zacięło, uderzyłam pięścią w metalowe pudło. Poczułam przeszywający ból w ręce, jednak to pozwoliło mi racjonalnie myśleć. W końcu kawa zaczęła wpływać do brązowego kubeczka.
  - Popełniłem dziś błąd i naprawdę cię za to przepraszam, nie powinienem pozwolić ci odjechać w takim stanie… - przerwałam mu gestem dłoni,
odwracając się w jego stronę.
  - Jesteśmy przyjaciółmi - zaczęłam, przybliżając się do niego i podnosząc lekko głowę do góry, by móc spojrzeć mu w oczy. Jego wzrok był skierowany tylko na mnie.
  - Masz prawo spotykać się z kim chcesz, tak samo ja… - zacięłam się na
chwilę, by przyjrzeć się jego twarzy oraz najmniejszym elementom; jak te charakterystyczne pieprzyki, idealne usta...
  Szukałam odpowiednich słów o chwilę za długo.
  - Świetnie, że masz dziewczynę, cieszę się - wymusiłam uśmiech.
  Złapał mnie delikatnie za ramiona, ale zrobiłam krok do tyłu i zabrałam kawę. Targały mną emocję, których dotychczas nie znałam. Czy byłam zazdrosna? Nie, raczej nie.
  - To nie jest moja dziewczyna - odpowiedział, opierając się o automat.
  - Nie obchodzi mnie to - wydukałam, oddalając się od chłopaka i wracając do sali, na której leżała Tori.

*TORI*

  Przebudziłam się. Umysł wciąż był zamroczony, więc czułam jedynie przytępiony ból we wszystkich częściach ciała. Miałam wrażenie, że najbardziej ucierpiała moja głowa - stała się zbyt ciężka i coś jakby próbowało wybić mój mózg wielkim młotkiem. 
  Spróbowałam się podnieść, lecz ręce i nogi miałam unieruchomione. Zdołałam jedynie unieść głowę na tyle, by zobaczyć, że ktoś siedzi przy moim łóżku. Sylwetka w końcu stała się wyraźna - rozpoznałam Lie, śpiącą na krześle.
  - Lie - gardło miałam jak papier ścierny. - Hej, Lie.
  Przyjaciółka poderwała się, przestraszona. Kiedy przypomniała sobie, gdzie jest, wzięła głęboki wdech, by się uspokoić. Dostrzegłam ślady łez na jej policzkach oraz zmęczenie. Miałam wyrzuty sumienia, że to przeze mnie.
  - O Boże, Tori - wstała i chyba chciała mnie przytulić, ale w ostatniej chwili wycofała się, nie chcąc zrobić mi krzywdy. - Lekarze powiedzieli, że się wybudzisz, ale nie wiedzieli kiedy... - urwała, opadając ponownie na szpitalne krzesło. Oparła łokcie na kolanach. - Co cię boli? - Spytała zamiast tego.
  Oprócz wszystkiego? Wszystko.
  - Nic - skłamałam, z bladym uśmiechem. - Mają tu dobre prochy.
  Nie udało mi się jej rozbawić. Serce mi pękało na jej widok. Na pewno nie spała od dłuższego czasu. 
  - Pamiętasz co się stało?
  Przełknęłam rosnącą gulę w gardle. Nie byłam pewna czy to z upokorzenia, czy ze złości. Oczywiście, że pamiętałam. Pamiętałam wszystko. Utratę kontroli, uderzenie, gorąco i zimno na zmianę, a potem tylko ciemność. Pamiętałam również małoletniego mulata wychodzącego zza mojego samochodu. Cholera jasna, musiał przy nim grzebać. Byłam wściekła na siebie, że nie zrobiłam później przeglądu, by sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
  Przytaknęłam tylko głową i obiecałam sobie, że dopadnę Roy'a po tym wszystkim. Tutaj nie chodziło już o mój wpadek - potrafiłam przezwyciężyć fizyczny ból. Ale absolutnie nikt nie powinien zmuszać dzieci do takich rzeczy.
  Wiedziałam, dlaczego tak bardzo zezłościł mnie widok siedemnastolatka jako sługusa Roy'a. Ponieważ byłam taka sama. Zobaczyłam młodszą, męską wersję siebie - nieczułą, podatną na rozkazy, chętną zemsty. 
  Zacisnęłam pięści. Coś wciąż uniemożliwiało mi ruszanie się.
  - Dlaczego jestem przywiązana pasami? - Spytałam, jednocześnie próbując wyswobodzić się z więzienia. 
  - Baliśmy się, że coś sobie zrobisz - wyjaśniła przyjaciółką, przypatrując się moim wysiłkom z litością.
  - Jestem poszkodowana, nie chora psychicznie.
  - To nie o to chodzi.
  Chciało mi się płakać. Nie czułam się tak bezsilna od czasu pożaru. Odebrano mi godność oraz wolność. Oparłam głowę z powrotem na niewygodnej poduszce, wbijając uparcie wzrok w sufit.
  - Po prostu mnie rozwiąż - poprosiłam, a z lewego kącika oczu pociekła mi łza. - Proszę, Lie, dam sobie radę.
  Przyjaciółka spełniła moją prośbę. Widziałam, jak zaciska zęby i walczy sama ze sobą. Nie miałam pojęcia, co zrobiłabym na jej miejscu. I jeśli Bóg istnieje, to dziękowałam mu w tej chwili, że nie padło na nią. 
  Uniosłam się. Zakręciło mi się w głowie, ale nie dałam po sobie tego poznać. Zaśmiałam się cicho, chcąc dodać nam obu otuchy.
  - Czuję się jak na największym kacu świata - oznajmiłam. 
  Lie jęknęła.
  - Muszę się napić - spojrzałam na nią z niedowierzaniem. - Kawy. Muszę się napić kawy - sprostowała szybko. - Jesteś pewna, że sobie poradzisz?
  Przytaknęłam, ale położyłam się z powrotem. 
***
  Niebieska koszula szpitalna jeszcze bardziej podkreślała moją chorobliwą bladość. Miałam podkrążone oczy, kilka siniaków oraz rozcięć, ale poza tym było w miarę dobrze. Jeśli słowem "dobrze" można określić kogoś, kto wyszedł z wypadku samochodowego. Widocznie poduszka powietrzna wykonała choć w części swoje zadanie. Podobno miałam wstrząśnienie mózgu, więc to moje wnętrze ucierpiało najbardziej.
  Odłożyłam podręczne lusterko na szafkę nocną. Byłam ciekawa ile godzin spędziłam w nieświadomości. 
  Usłyszałam jak ktoś zamyka za sobą dni. Byłam przekonana, że to Lie, jednak ujrzałam ostatnią osobę, którą chciałabym tu widzieć. Zaklęłam w myślach.
  - Tori - zabrzmiało to jak westchnięcie ulgi. Tom podszedł do mnie i delikatnie ujął za dłoń. Wyrwałam mu się.
  - Co ty tu robisz? - Zabrzmiało nieco ostrzej niż tego chciałam.
  - Lie po mnie zadzwoniła - wyjaśnił, wcale niezrażony moim tonem. - Tak się cieszę, że nic ci nie jest.
  Spojrzałam tęsknie na wenflon z kroplówką. Gdyby tak poluźnić ten klips i zwiększyć sobie dawkę... Może wtedy tak bardzo nie przejmowałabym się jego wizytą. To miał być koniec. Szczególnie po tym wszystkim nie mogłam go dalej narażać.
  Uznałam, że ciężko będzie patrzeć mu w oczy, lecz byłam mu to winna. Odwróciłam głowę w jego stronę. Był zmęczony, ale wydawał się szczęśliwy.
  - To nie fair - powiedziałam. - To nie w porządku, że zjawiasz się tutaj i mówisz mi takie rzeczy, chociaż wyraźnie dałam ci do zrozumienia... - zacisnęłam szczękę, nie chcąc się rozpłakać, tak jak wtedy. - To nie wypali, rozumiesz? Nie chcę cię tutaj - na jego twarzy odmalował się ból. Zraniłam go, mimo że starałam się uniknąć tego za wszelką cenę. Ale mogłam to znieść, jeśli będzie bezpieczny.  - Nie chcę cię w moim życiu. Przyjmij to w końcu do wiadomości.
  Spuścił głowę. Miałam ochotę zamordować samą siebie. Idiotka.
  - Rozumiem - odrzekł w końcu. Wstał i otrzepał jeansy, jakby nie wiedział, co zrobić z rękoma. - Przepraszam.
  Odwróciłam głowę.
  - Po prostu wyjdź.
  Odczekałam chwilę. Słyszałam jego kroki na szpitalnej posadzce. 
  - Przepraszam - powtórzył wolno - ale nie zamierzam wycofać się tak łatwo po tym wszystkim. 
  I wyszedł.
  Jego ostatnie słowa zabrały mi ostatnie resztki oddechu oraz zdrowego rozsądku. Była w nich obietnica; której, tak przy okazji, cholernie chciałam. A to było okropnie egoistyczne z mojej strony. Nie potrzebowałam nikogo, by o mnie walczył, pół mojego życia było polem bitwy. Ale jeśli zaczynałam czuć coś do tego mężczyzny, to dało o sobie znać w tej chwili.
  Pielęgniarka weszła na oddział. Poprawiła mi poduszkę bez słowa.
  - Czy może pani zwiększyć mi dawkę? - wskazałam ruchem głowy na kroplówkę z środkiem przeciwbólowym. - Tak, żebym nic nie czuła.



  

piątek, 4 września 2015

Rozdział 17


"There's something inside you
It's hard to explain
There's something inside you boy
And you're still the same"

*TORI*

  Nie mogłam powiedzieć, że obudziłam się ze złamanym sercem, ponieważ prawie go już nie miałam.
  A może po prostu nie zdążyłam zakochać się w Tomie do tego stopnia, by można było mówić o takich uczuciach.
  Mogłam być nim zauroczona, zainteresowana, ale ja nie zakochiwałam się łatwo. Nigdy nie doznałam czegoś takiego. Inni chłopcy, z którymi jeszcze dwa lata temu spędzałam noce, byli jedynie rozrywką. Czymś jak sen, który zapomina się od razu po przebudzeniu. Prowadziłam życie niebezpieczne, lecz bogate. Nie miałam czasu na zakochanie się, na miłość. To nie istniało w moim przypadku.
  Więc obudziłam się z przeraźliwą wręcz obojętnością i chłodem zalewającym mi żyły. Dzisiaj wcielałyśmy w życie plan uratowania Charlesa. Nie mógł mnie rozpraszać Tom ani uczucia do niego. Nawet nie byłam ich pewna, a ostatnie, czego teraz bym chciała, to właśnie rozmyślanie o tym.
  Lie przygotowała mi wszelki potrzebny sprzęt. Jak zawsze na zleceniu była moimi oczami i uszami. Wsadziłam niepozorną słuchawkę do ucha.
  - Czuję się jak jakiś super tajny agent - wysiliłam się na żart.
  Lie poprawiła mi mikrofon wszyty w górną kieszeń w skórzanej kurtce. Chyba też nie było jej do śmiechu. Od tej misji zależała przyszłość rodziny Charlesa oraz nasza.
  - Znasz plan? - Upewniła się, gdy już skończyła. Wywróciłam oczami, puszczając to pomimo uszu. Dobrze wiedziała, że mogłabym wyrecytować go w środku nocy. - Wiem, wiem, po prostu...denerwuję się.
    Przegryzłam wargę odrobinę zbyt mocno - jak zawsze, gdy się stresowałam - i poczułam metaliczny posmak krwi w ustach.
  - Ja też - przyznałam.
***
6:56
  Tym razem było o tyle trudniej, że miałam kogoś uratować. Nigdy nie uratowałam czyjegoś życia. Mogłam go tylko pozbawiać.
  Zaparkowałam samochód przy posesji sąsiadów Charlesa. Nieświadomie wystukiwałam na kierownicy rytm jednej z moich ulubionych piosenek. Przestałam od razu, gdy się na tym przyłapałam. Tak samo przestałam przegryzać tę cholerną wargę i nerwowo podrygiwać nogą. Nabrałam naprawdę złych zwyczajów w stresowych sytuacjach. Niedobrze, Tori.
  W końcu zobaczyłam Charlesa. Było tak, jakby ktoś uderzył mnie w żołądek. Nawet z daleka mogłam dostrzec pewne nieprawidłowości, tak niezwykłe dla niego. Włosy miał odrobinę za długie - przydałoby mu się strzyżenie. Krok nie przypominał już przyczajonego kocura, jak to zwykłam go określać. Zmężniał. Wydoroślał, dojrzał...To po prostu nie był już tamten Charlie, choć dalej kochałam go tak samo.
  Wzięłam głęboki wdech i wysiadłam z samochodu. Poczekałam przy żywopłocie. Musiałam jakoś się uspokoić, lecz miałam ogromną potrzebę przytulenia go i przygładzenia mu tych niesfornych włosów.
  Byłby mnie minął, gdybym nie odchrząknęła. Stanął jak wryty, po czym uśmiechnął się szeroko. 
  - Alex! - krzyknął, z typowym dla siebie entuzjazmem. Przytulił mnie mocno. Oddałam gest, nieco powściągliwie. -  Boże, tak się cieszę, że cię widzę - wyszeptał, jakby spodziewał się, że pewnego dnia znajdzie moje martwe ciało na dnie rowu.
  - Też się cieszę, Charlie - łzy napłynęły mi do oczu. Przytuliłam go mocniej. Był o wiele wyższy ode mnie, zupełnie taki, jaki powinien być starszy brat, prawda? - I przepraszam.
  - Za co... - zaczął, ale nie zdążył. Nacisnęłam pewien punkt na jego szyi odpowiednio długo, by stracił przytomność. Otarłam czym prędzej słony płyn zasłaniający mi widoczność. Nie wzięłam pod uwagę transportu mojego dużego brata do samochodu, ale po nadludzkim wysiłku w końcu mi się to udało. 
  Czułam się, jakbym go zdradzała. Sam nauczył mnie tego chwytu, a teraz wykorzystałam go przeciwko niemu. 
  To dla jego dobra. Tylko i wyłącznie dla jego dobra.
  ***
7:34
  Tata był już na miejscu, razem z jednym z pracowników Roy'a. Widocznie uznali, że nie miał nic wspólnego z naszą ucieczką, ale nie ufali mu do końca. 
  Nieznajomy niepokojąco przypominał sługusa, którego zabiłam niegdyś w parku. Ten sam szczurzy wyraz twarzy. Odrzucało mnie na sam jego widok.
  Otworzyłam tylne drzwi samochodu, gdzie leżało bezwładne ciało Charlesa. Mężczyzna wyjął chusteczkę z kieszeni i przytknął ją sobie do nosa. Zachciało mi się śmiać na ten widok. Był coś zbyt wrażliwy jak na pracownika psychopaty.
  Nachylił się nad Charlesem.
  - Czy on nie powinien krwawić? - Spytał podejrzliwie.
  Prychnęłam cicho.
  - Żeby zaświnił mi tapicerkę? Śmierć przez uduszenie.
  Mężczyzna zmierzył mnie od stóp do głów krytycznym wzrokiem. Byłam zbyt drobnej postawy, za to Charles wydawał się składać wyłącznie z mięśni.
  Wzruszyłam ramionami.
  - Sprawdź tętno, jeśli mi nie wierzysz - dodałam.
  Wzdrygnął się i odsunął czym prędzej. Pstryknął palcami, wołając kogoś o imieniu Josh. Zaklęłam w myślach. Myślałam, że z obstawy Roy'a był tylko on, podczas gdy zza mojego samochodu wyszedł nastoletni mulat. Zrobiło mi się niedobrze na myśl, że Cruger werbuje dzieci do swojej małej, psychopatycznej mafii.
  Josh bez emocji przyłożył dwa palce do szyi Charlesa. 
  - Nie żyje - oznajmił obojętnie.
  - Co zamierzacie zrobić z ciałem? - Odezwał się ten pierwszy.
  Zatrzasnęłam drzwi samochodu, zniecierpliwiona.
  - Nie twój cholerny interes - syknęłam. - Mogę je nawet sprzedać, jeśli chcę. A teraz żegnam.
  Mężczyzna skrzywił się z obrzydzeniem, zapewne wyobrażając sobie poszatkowane zwłoki na jakimś indyjskim straganie.
  - Jesteś odrażająca - rzucił tylko przez ramię, znów pstrykając na Josha. 
  Po ich odjeździe natychmiast ucisnęłam ten sam punkt na szyi Charlesa. Chłopak nabrał gwałtownie powietrza, chwytając się za gardło. Usiadł, próbując dojść do siebie.
  Pomogłam mu wysiąść z samochodu. Wciąż był w szoku. Rzuciłam mu się na szyję.
  - Boże, Charlie, tak strasznie cię przepraszam - krzyknęłam mu do ucha. Wytłumaczyłam mu wszystko od początku. Słuchał, nawet nie będąc szczególnie zaskoczonym. Bałam się, że będzie zły, ale on tylko westchnął ciężko. Potarł tylko miejsce nad brwią, jak zawsze, kiedy się martwił.
  - Nie powinienem był was na to narażać. Nie powinienem był was tego uczyć i zachęcać.
  Otworzyłam szeroko oczy. Zacisnęłam pięści, nie mogąc uwierzyć w to, co powiedział.
  - Dałeś mi rodzinę, Charlie. - Spojrzał na mnie zaskoczony. - Więc przestań się użalać. Zacznij nowe życie, tak jak kiedyś pozwoliłeś na to nam. 
  Usłyszałam silnik samochodu Lie. Pocałowałam szybko Charlesa w policzek. Nie mogłam się rozkleić. Uśmiechnęłam się do niego krzepiąco. Nie potrafiłam jednak się odezwać, ze względu na to, że zabrzmiałoby to zbyt miękko i zbyt płaczliwie. On i tak zrozumiał.
***
7:44



Włączyłam radio, lecz każda piosenka była o bólu, stracie lub utraconej miłości. Miałam dość słuchania o ciągłym żalu, więc nacisnęłam z powrotem guzik. Usadowiłam się wygodniej na siedzeniu. Nie lubiłam prowadzić samochodu, ale nie wpakowałabym nieprzytomnego Charlesa na mój motocykl, więc ten jeden raz musiałam ustąpić.
  Właśnie przejeżdżałam autostradą, mijając rozłożyste palmy, kiedy straciłam panowanie nad kierownicą. Serce podeszło mi do gardła. Próbowałam zahamować, ale było tak, jakby to ktoś inny sterował pojazdem. Byłam niebezpiecznie blisko stłuczki z autem przede mną, więc niewiele myśląc skręciłam w bok. 
  Uderzenie, ból przeszywający czaszkę oraz kręgosłup, zimno, a potem nagłe gorąco. Coś ciepłego spłynęło mi z boku twarzy, lecz zanim zorientowałam się co to, pogrążyłam się w ciemnej pustce.


  

*LIE*


7:00

  Z lekkim opóźnieniem wyjechałam z domu, kierując się w stronę Corony.    Obmyśliłam każdy szczegół planu, z jednym wyjątkiem - jak wywieźć niczego nieświadomą kobietę. W najgorszym wypadku zagroziłabym jej, ale nie zamierzałam ryzykować jej poronieniem. 

  Przyśpieszyłam trochę, dochodząc do stu trzydziestu kilometrów na godzinę i sprawnie wymijając samochody. 
  - Skręć w lewo, a ominiesz korek - powiedziałam do mikrofonu przyczepionego do kurtki, który był połączony tym z Tori. - Potem prosto i będziesz na miejscu -dodałam, zamykając jedną ręką laptop z mapą oraz zaznaczoną drogą.
   Otworzyłam schowek, upewniając się po raz drugi, że nie zapomniałam najważniejszych dokumentów. Ponownie skupiłam wzrok na jezdni; m bliżej znajdowałam się domu Charlesa, tym bardziej traciłam swoją niezastąpioną pewność siebie. Spojrzałam przelotnie na cyfrowy zegar, znajdujący się przy kierownicy. Tori powinna już zająć się Charliem. Skręciłam w lewo, podążając alejką dobrze wyglądających domów. Zatrzymałam się tuż obok białej posiadłości z pięknym ogrodem. Nabrałam parę wdechów i wydechów zanim opuściłam pojazd. Nerwowo podążyłam do drzwi i nieśmiało zadzwoniłam. Po niecałej minucie otworzyła mi żona Charlesa - zielonooka blondynka z wystającym brzuchem. 
  - W czym mogę pomóc? - zapytała miło. Cholera i co miałam powiedzieć tej kobiecie? Cześć właśnie twój mąż leży jako trup w bagażniku przyjaciółki, a teraz musisz jechać ze mną. 
  - Nazywam się Julia Villis - przedstawiłam się prawdziwym imieniem i nazwiskiem, licząc na to, że Charles opowiedział o swoim życiu. 
  Blondynka patrzyła na mnie przez chwilę, a potem przytuliła. Stałam oniemiała nie bardzo rozumiejąc zachowania kobiety. 
  - Och, tak się cieszę, że Cię poznałam. Charlie dużo o was mówił. Bardzo mi przykro z powodu straty waszych rodzin - ostatnie słowa wywołały w moim sercu mały ból, który jednak szybko zniknął.
  - Przepraszam za maniery, zapraszam do środka - uśmiechnęła się, pokazując gestem dłoni, bym weszła. Na półce obok kwiatów znajdowały się ich wspólne zdjęcia. Wzięłam do ręki jedną z niebieskich ramek - wyglądali na bardzo szczęśliwych. 
  - Czego się napijesz? - spytała, wychylając się z kuchni. Moja mina najwyraźniej wskazywała, że nie przyszłam na pogaduszki. - Cholera, co się stało?
  Skupiłam myśli nad tym jak przekazać jej informacje, ale skoro wie, w jakim świecie żył Charles, powinno pójść mi to łatwiej.
  - Musicie wyjechać, przygotowałam wszystkie dokumenty, wasze nowe dane i bilety na Florydę - zatrzymałam się na chwilę, czekając na reakcję Rosalie. Odłożyła czajnik na miejsce i porwała z wieszaka sweter. 
  - Znów wyjeżdżać - mruknęła. - Jako kobieta w ciąży powinnam unikać wyjazdów, niech ci mordercy w końcu to zrozumieją - z trudem włożyła buty i dalej mówiła coś pod nosem. 
  Nie ukrywam - byłam zdziwiona jej reakcją. 
  Usłyszałam w słuchawce szelest.
  - Gdzie jesteś? - Zapytała Tori.
 - Już wyjeżdżam - odparłam krótko, po czym wyłączyłam mikrofon. 
  Rosalie zamknęła ostatni raz drzwi i spojrzała smutno na budynek. 
  - No to jedźmy - powiedziała nadal ze smutnym grymasem, podążając - tak, jak na kobietę w ciąży przystało - w stronę czarnego samochodu. 
*** 
7:39
  Zatrzymałam samochód w zaułku gdzie czekał już tata Tori oraz Charles.
 Moja pasażerka wybiegła, podeszła do męża i przytuliła go. Widok byłby naprawdę romantyczny, gdyby nie okoliczności w jakich się tutaj znaleźliśmy.
  Zabrałam białą kopertę i również wysiadłam. 
  - Och, Julio, cieszę się, że wam nic nie jest - powiedział Charlie, przytulając mnie. Poczułam jak do oczu napływa potok łez. Byłam szczęśliwa, widząc człowieka, który odmienił moje życie. Wręczyłam mu kopertę. 
  - Wiesz, co z tym zrobić - odparłam, posyłając szczery uśmiech. Samolot odlatywał za dwie godziny więc powinni już powoli odjeżdżać; jednak nikt nie potrafił się pożegnać. 
  Wyciągnęłam telefon, słysząc powiadomienie. Odczytałam wiadomość od nieznanego numeru i - nie wierząc treści - przeczytałam ponownie:
“Butler odpadł, kto kolejny? Może jest nim już O’Brien?” 
  Nie musiałam hakować numeru, by dowiedzieć się, kto jest nadawcą. To było oczywiste - Roy. 
 Oddaliłam się od przyjaciół, dzwoniąc do Dylana. bez skutku. Miałam już wizjĘ przyjaciela przywiązanego do krzesła, torturowanego czy nawet coś gorszego. Obrazy, których ciągle przybywało. 
  - Żegnajcie, Charles i Rose - rzuciłam tylko do przyjaciół,  czując jak łzy zaczynają napływać mi do oczu. Nie czekając ani chwili dłużej, wsiadłam do samochodu i ruszyłam z piskiem opon. 
*** 
  Minęło zaledwie sześć minut, a znajdowałam się pod domem Dylana. Słone krople spływały już po twarzy. Całą drogę prosiłam, by nic mu się nie stało. Tego bym sobie nie wybaczyła. Pobiegłam do drzwi i czekałam, aż w końcu otworzy. Każda sekunda wydawała się minutą. Miałam już zamiar wejść oknem, kiedy w końcu usłyszałam kroki po drugiej stronie. Gdy zobaczyłam Dylana, poczułam ogromną ulgę i zaczęłam się śmiać. To nie był normalny śmiech, raczej histeryczny. 
  - Lie, co się dzieje? - zapytał, zdziwiony moim stanem. Dopiero teraz zauważyłam, że miał zaledwie bokserki. Wyglądał jakby przed chwilą się obudził. Za jego plecami pojawiła się piękna brunetka w jego białej koszuli. Mogłam powiedzieć o sobie, że wyglądałam, jakbym nie myślała logicznie - rozmazany tusz oraz zaczerwienione oczy; poczucie ulgi oraz złości w jednym. 
  - Nie będę wam przeszkadzać - powiedziałam, posyłając w ich stronę sztuczny uśmiech. Dziewczyna za nim spojrzała na mnie z wyższością, po czym złapała przyjaciela za rękę, starając się go odciągnąć. Zaczęłam odchodzić, odwracając się tylko raz w stronę Dylana.
  - Nie możesz teraz iść. Cholera co się stało? - ponownie zapytał, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi. Zrobił parę kroków w moją stronę, ale zatrzymałam go gestem dłoni. 
  - Nic się nie stało - skłamałam po części i odeszłam, nie odwracając się. 
*** 
8:01
 Zatrzymałam się w swoim ulubionym miejscu - na Golden Gate Bridge. Gdzie byłam tylko ja, samochody oraz nieznalezione ciała samobójców, leżące gdzieś w głębinach. Wpatrywałam się w wodę, jakbym czegoś szukała. Ale czego? Byłam szczęśliwa, że Dylanowi nic nie jest choć z drugiej strony byłam wściekła, że nie odebrał telefonu, że rzuciłam wszystko i przyjechałam do niego. Jednak to była tylko i wyłącznie wina Roya. Manipulował mną, mógł zrobić cokolwiek, a ja ruszyłabym nawet na koniec świata, by chronić, bliskich, którzy mi pozostali.
  Gniew coraz bardziej we mnie narastał, szukając jakiegokolwiek ujścia. Krzyknęłam, próbując się wyładować. Nikt mnie nie usłyszy więc mogłam krzyczeć do woli. Kiedy poczułam się już lepiej - czyli wyprana ze wszystkich emocji - usiadłam na trawie, obracając w palcach samotną stokrotkę.
    Usłyszałam przychodzące połączenie; spojrzałam przelotnie na wyświetlacz - Tori. Chciałam na chwilę pobyć w samotności więc zignorowałam brzęczącą komórkę. 
  Zastanawiałam się, jakie mieli problemy ludzie, którzy skończyli tutaj życie. Jakimi byli tchórzami. Czy można byłoby rozwiązać ich problemy? Może również byli na zawołanie psychopaty? 
  - Czego chcesz?! - rzuciłam do słuchawki, gdy za trzecim razem odebrałam. 
 - Czy rozmawiam z Natalie Castey? - zapytał mężczyzna po drugiej stronie słuchawki. 
  - Przy telefonie - odpowiedziałam. 
 - Prosiłbym, by pojawiła się pani jak najszybciej w szpitalu. Pani Victoria miała wypadek... - i w tym samym momencie upuściłam telefon. Potrzebowałam dłuższej chwili by przyswoić informację. Poczułam jak moja dusza odpływa i zostaje jedynie puste ciało. Nie mogłam uwierzyć, że to działo się naprawdę.
-----------------------------------------------------------
Jak widać, wprowadziłyśmy parę zmian na blogu. Nowy szablon, rozpiska rozdziałów i...brak zakładki "Spam". Byłyśmy wkurzone faktem, że linki do blogów wędrowały do spamu, ale nikt nie kwapił się do zaznajomienia się z treścią naszego. Mamy kilku wspaniałych czytelników i bardzo Wam dziękujemy ^^ A pustych obserwacji nie potrzebujemy.
I mimo ciężkiego roku szkolnego, postanowiłyśmy napisać razem kolejne fanfiction! Link powinniście dostać do tygodnia :3 Jeśli ktoś będzie zainteresowany, będzie nam bardzo miło.
To tyle z naszej strony.