piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział 16


"Oh, and I found love where it wasn’t supposed to be,
Right in front of me"

*TORI*


  Byłam w ustalonym przez tatę miejscu parę minut przed czasem. Zginałam i prostowałam nerwowo karteczkę z adresem w dłoni, starając się oddychać przez nos. Miałam tak wiele pytań, które chciałam mu zadać, a zarazem nie byłam pewna, czy chcę usłyszeć odpowiedzi na nie. To mogło zaboleć, a ja bałam się bólu. Nie fizycznego - ten bez problemu mogłam wytrzymać. Ale psychiczny pozostawiał po sobie piętno, przez które stawałam się słabsza.
  - Przyszłaś. - Usłyszałam za sobą. Drgnęłam niespokojnie.
  Tata wyglądał na zmęczonego. Zmarszczki na jego twarzy stały się jakby głębsze i bardziej widoczne. Trzymał ręce w kieszeniach - chyba był tak samo speszony jak ja.
  - Przyszłam po odpowiedzi - odparłam. - Chcę cię wysłuchać, ale jeśli wyczuję, że kłamiesz, po prostu stąd odejdę.
  Pokiwał głową. Wskazał na parkową alejkę, oświetloną jedynie lampami gazowymi. Zaczęliśmy iść ramię w ramię, choć trzymałam się nieco na dystans. 
  - Wiedziałeś, że żyję? - Wyrzuciłam w końcu z siebie. Objęłam się ramionami i pochyliłam głowę. 
  - Taką miałem nadzieję. Ciebie i Julii nie było w noc pożaru w domu. Szukałem was przez ten cały czas, dopóki nie zobaczyłem cię w tej celi. 
  Odetchnęłam z ulgą. Byłabym wściekła, jeśli by nie próbował.
  - Więc co robiłeś u Roy'a? - zadałam kolejno, jedno z bardziej nurtujących pytań. Musiałam wiedzieć czy można mu ufać.
  Tata wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać. Chyba było mu równie ciężko jak mi.
 Tego dnia gdy razem z Lie wyszłyśmy po kryjomu na przyjęcie, rodzice zorientowali się, że nas nie ma. Mój tata poszedł nas szukać, a kiedy wrócił, zastał to samo, co my - płonący dom. Myślał, że wszyscy mieszkańcy spalili się żywcem, włącznie z rodziną Lie. Oczywiście wiedział, że my musiałyśmy gdzieś tam być. Zgodnie z wcześniejszymi słowami, szukał nas przez cały ten czas. Nie mógł dać znaku życia - zupełnie jak my - ponieważ pożar spowodowany był podpaleniem. Rodzice moi oraz Lie mieli wielu wrogów. Pewnego dnia Roy zaproponował mu pomoc w szukaniu nas, w zamian za pracę dla niego. Tata zgodził się bez wahania. 
  W miarę jak to mówił, czułam rosnącą ulgę, a jednocześnie zdenerwowanie. Wiedziałyśmy, że nasza śmierć była sfingowana. Okazało się jednak, że nie miałam jeszcze pojęcia o wielu rzeczach.
  Poczułam, że muszę przyznać się do swojego życia. Opowiedziałam mu o wszystkim. Tak, tato, zabiłam zbyt wiele razy. Twoja córka jest morderczynią. 
  Gdy skończyłam, byłam przygotowana na dezaprobatę z jego strony. Jednak tata tylko przytulił mnie mocno. Poczułam piekące łzy w oczach, ponieważ nie zasługiwałam na coś takiego. Żaden ojciec nie mógł być dumny z takiej córki.
   Przez cały ten czas myślałam, że tata nie żyje. Teraz go odzyskałam. Już czas cieszyć się z drugiej szansy posiadania ojca. Odwzajemniłam więc uścisk. 
  - Nie powinieneś tego pochwalać, tato - szepnęłam przez łzy, zła na siebie.
  - Jestem dumny, że stałaś się samodzielna - powiedział stanowczo. - Przeszłaś piekło, a nigdy nie zapomniałaś o rodzinie. Stałaś się dorosła. Chciałbym przypisać to sobie - uśmiechnął się blado - ale dokonałaś tego zupełnie sama. 
  Zaśmiałam się. 
  - Cholera, tato, nie mogę się rozpłakać - odsunęłam się od niego i szybko otarłam słony płyn z kącików oczu. Zaraz jednak spoważniałam. Zostało jedno pytanie. - Czy mama i Emma...?
  Potrząsnął głową.
  - Rodzina Julii również nie przeżyła. Przykro mi.
  Zorientowałam się, że tliła się we mnie jeszcze nadzieja. Kolejna część mnie umarła razem z nią. Musiałam ją zdusić, zanim znowu stracę rozum.
  A teraz powinnam skupić się na uratowaniu Charlesa. Ostatnio tak bardzo skupiłam się na swoich relacjach z Tomem, że zapomniałam o swoim zadaniu. Przypomniałam sobie jak potrafił mnie rozbawić, jak na mnie patrzył. To nie była tylko przyjaźń; nie mogłam pozwolić się temu rozwinąć. 
   Musiałam się pożegnać, ze względu na nas oboje.

***
  Dwadzieścia minut później zaparkowałam motocykl na podjeździe Toma.  Powoli ściągnęłam kask, przyłapując się na opóźnianiu tego. Wiedziałam co muszę zrobić i nie podobało mi się to. Stawałam się zbyt miękka, zbyt szybko się rozczulałam. To nie była ta Tori sprzed paru tygodni. 
  Sześć lat temu przysięgłam sobie, że już nigdy nie rozpłaczę się przez faceta.
  To oni mieli płakać przeze mnie.
 Ale teraz chciałam tylko ograniczyć szkody. Druga część zasady nie tyczyła się Toma. Ja potrzebowałam pełnego skupienia, wykonując pozostałe zlecenia, a on musiał o mnie zapomnieć. Wszyscy, których kochałam, gryźli już ziemię albo żyli w niebezpieczeństwie. On nie mógł dołączyć do tego grona.
  Zadzwoniłam parę razy do drzwi, starając się uspokoić puls. Stanął w drzwiach, zdezorientowany. Kiedy mnie zobaczył, jak zwykle uśmiechnął się szeroko. Chciałam nacieszyć się tym uśmiechem ostatni raz.
  - Hej, Tori... - zaczął.
  - Mam prośbę - przerwałam mu natychmiast. - Zapomnij o mnie.
  Zamrugał szybko. Zniknęła spokojna postawa - cały się spiął. Zniknął również uśmiech i zastąpiła go szczera troska.
  - Nie rozumiem - przyznał. Sięgnął dłonią do mojego policzka, ale odsunęłam się. 
  - Zapomnij o mnie. Zacznij żyć - nakazałam hardo. - Przerwij to, cokolwiek nas łączyło. 
  Zacisnął usta w cienką kreskę. Był zły, nie dziwiłam mu się. Byłam cholernie wkurzona, sama na siebie. Ale robiłam to, co słuszne. Nie mogłam pozwolić Roy'owi zranić Toma. Nie przeżyłabym tego.
  - Jeśli myślisz, że to takie proste, zapomnieć dosłownie o wszystkim...
  Przerwałam mu gwałtownie, przyciskając swoje wargi do jego. Oszołomiony, objął mnie w pasie, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję. Nasze oddechy zmieszały się, usta idealnie się do siebie dopasowały. Tym razem łzy pociekły mi po policzkach. Pieprzyć zasady. Nie przejmowałam się tym. Ten pocałunek był naszym pierwszym i ostatnim. A Tom całował mnie żarliwie i z uczuciem. Zastanawiałam się, czy jeśli wczoraj pozwoliłabym mu na to, wyszłoby mniej desperacko z mojej strony.
  Wplotłam mu palce we włosy. Zaczęło padać, ale nie weszliśmy do środka. Przyciągnął mnie do siebie bliżej, o ile to w ogóle było możliwe. Był delikatny, ale stanowczy, a ja nie pozostawałam mu dłużna. Chciałam zapamiętać jego silne ramiona, dłonie muskające skrawek nagiej skóry na brzuchu, te miękkie wargi stworzone do całowania...kogoś innego.
  Położyłam mu ręce na torsie i lekko odepchnęłam, gdy poczułam, że brakuje mi już powietrza oraz samego rozumu.
  - Teraz cię nie puszczę - wychrypiał.
  Dotknęłam trzema palcami jego ust.
  - To było moje pożegnanie, Tom. Pozwól mi odejść - odparłam. Jeśli mnie nie puścisz, rozpłaczę się na dobre, dodałam w myślach. - Przepraszam.
  Odwróciłam się, wyrywając się z uścisku i pobiegłam do motocyklu.

***
  Gdy wróciłam do domu, skierowałam się od razu do swojej sypialni. Byłam zbyt przybita. Chciałam ochłonąć, a potem skupić się na ratowaniu Charliego. 
  Położyłam się na łóżku i wcisnęłam twarz w poduszki. Nie chciałam słyszeć deszczu, uderzającego o parapet. Cała sytuacja wydawała mi się zbyt surrealistyczna.
   Chwilę później ktoś usiadł na moim łóżku. Nie odrywałam twarzy od materiału, ale wiedziałam, że to Lie. Pogłaskała mnie pokrzepiająco po plecach.
  - Co się stało? - spytała cicho.
  Zdołałam dźwignąć się do pozycji siedzącej.
  - Powiedziałam Tomowi, żeby o mnie zapomniał.
  Przyjaciółka westchnęła cicho. 
  - Och, Tori. Dlaczego?
  - Ponieważ mi na nim zależy - przyznałam w końcu. - Wprowadził w moje życie zbyt wiele uśmiechu. Zbyt wiele nadziei, która w końcu mnie zniszczy. Nie potrafię nienawidzić i kochać jednocześnie, Lie - głos mi się załamał.  
   Wiedziałam, że kiedy jutro otworzę oczy, będę musiała zacząć swoją rutynę. Póki co położyłam głowę na kolanach Lie, a ona zaczęła rozczesywać moje włosy palcami. Jeśli człowiek nie płacze przez tyle lat, kiedyś łzy znajdują wyjście. Przy przyjaciółce mogłam wypłakać całą swoją złość, frustrację i smutek. Byłam jej wdzięczna, że nie zadaje pytań ani nie stara się nakłonić mnie do zmiany zdania.
  I tak czułam się jak pieprzona egoistka.



***

*LIE*

  Powoli otworzyłam oczy, widząc niewyraźny obraz ściany. Ponownie zamknęłam powieki, by po paru sekundach znów je otworzyć. Dźwignęłam się szybko, poprawnie siadając na krześle. Zasnęłam z głową na klawiaturze co było już moim fizycznym dnem. 
  Minął dziś trzeci dzień odkąd wiemy, jak uratować Charlesa. Dokładnie siedemdziesiąt cztery godziny. W tym spałam zaledwie czternaście i zdążyłam wypić siedem kaw. Nie musiałam nawet stanąć przed lustrem, by wiedzieć, że mam przekrwione oczy. Byłam prawdziwym wcieleniem zombie. 
  Udało się - moja praca została zakończona, jutro wcielamy kolejny punkt z planu w życie. 
  Byłam dalej nieprzytomna kiedy dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że dzwoniący telefon znajduje się na podłodze - najprawdopodobniej niechcący go zrzuciłam. Nie zdziwiłam się gdy zobaczyłam numer Dylana, w sumie ostatnio tylko po to był mi potrzebny telefon. 
  -Wpadniesz dzisiaj? - zapytał, kiedy tylko odebrałam. 
  Wygrzebałam z szuflady biurka kopertę i włożyłam do środka dokumenty nowego Charlesa. Wykonałam swoje zadanie, a najważniejszy punkt jutro więc powinnam choć się rozluźnić. 
  - Jasne, będę po szesnastej - odpowiedziałam. Wiedziałam, że jeszcze przed spotkaniem z przyjacielem muszę przedstawić plan ojcu Tori. Zamieniłam z Dylanem parę zdań, po czym rozłączyliśmy się. 
  Od czasu kiedy straciłam przytomność i obudziłam się w ramionach Dylana , ten zaczął się o mnie martwić oraz dzwonić codziennie, upewniając się, że nic mi nie jest. 
  Odłożyłam na biurko drugą białą kopertę. 
 Już czas odpocząć. 
*** 

  Przed piętnastą pojawił się u nas Marcus - ojciec Tori - więc przedstawiłam mu szybko jego zadanie oraz dałam słuchawkę i mikrofon, dzięki którym od razu połączy się z nami. Jednak pomimo że przyjaciółka mu zaufała, miałam mieszane uczucia. Chociaż my również się zmieniłyśmy - byłyśmy przestępcami. 
*** 
  Po dwudziestu minutach - idąc pieszo z chęci zażycia świeżego powietrza oraz słońca i ciepłego wiatru - stałam już pod drzwiami Dylana. Nie czekałam zbyt długo zanim otworzył i powitał mnie przyjacielskim uściskiem, jakbyśmy się dawno nie widzieli. 
  - Znalazłem parę filmów, które możemy obejrzeć - odparł, prowadząc mnie do salonu. Zerknęłam na cztery okładki płyt - dramat, horror, komedia oraz film akcji. Wybrałam film z okładką, na której znajdował się krwawy nóż - horror.
   Dylan spojrzał przez moje ramię, sprawdzając co wybrałam, po czym zaśmiał się i zabrał mi płytę. Zapewne myślał, że będę się bać, ale nie dam mu tej satysfakcji. Rozcięte ciała nie będą stanowiły dla mnie zaskoczenia. 
  Zasłoniliśmy okna i rozłożyliśmy koc na ziemi. Ułożyliśmy na nim dużo poduszek, by wygodnie nam się leżało. Popcorn położyliśmy pomiędzy sobą, by każdy mógł spokojnie sięgnąć. 
  - Jesteś gotowa? - zapytał, włączając film. 
 - Jak najbardziej - odparłam hardo Wzięłam garść prażonej kukurydzy i wlepiłam wzrok w ekran. Czułam jak przyjaciel co parę minut patrzy na mnie, wyczekując aż wymięknę. Widząc jak spogląda na mnie co chwilę, zaśmiałam się szczerze. -Zapomnij, nie boję się -szepnęłam w jego stronę. 
  - Niech ci będzie - wywrócił oczami, niezbyt przekonany. 
  W pokoju było ciemno, więc czuliśmy się jak na sali kinowej. Zaczęliśmy komentować film oraz bohaterów, na razie nie działo się w nim nic ciekawego. Przerwałam komentowanie i skupiłam się na filmie - w końcu akcja. 
  Główna bohaterka szła wolno w stronę namiotu gdzie spędziła noc. Już miałam powiedzieć, że to typowe zachowanie w horrorach - zamiast uciekać sprawdzają przyczynę hałasu - kiedy na całym ekranie pojawiła się znienacka zakrwawiona twarz klauna. Krzyknęłam głośno i niechcący uderzyłam w misę z popcornem, wysypując zawartość na koc. 
  - Cholera to klaun! - krzyknęłam roztrzęsiona, a moje serce biło o wiele szybciej niż normalnie. 
  - Boisz się klaunów? - zapytał, spoglądając na mnie. 
 - Klauny to potworne istoty. Za tym czerwonym nosem i wymalowanym uśmiechem kryje się mroczne wnętrze - zaczęłam mu tłumaczyć prawdę o klaunach. - Dlatego boję się ich i byłam tylko raz w cyrku, co skończyło się płaczem. - Przyznałam się do swojego słabego punktu. 
  Czekałam, aż zacznie się śmiać z mojego błahego lęku, ale on jedynie przysunął się do mnie i objął. Film przedstawiał klauna, który próbował się zemścić. Oglądałam go, nie bojąc się, jedynie dlatego, że Dylan mnie rozśmieszał. Zamiast trząść się ze strachu, płakałam ze śmiechu i cierpiałam na ból brzucha z powodu ciągłego chichotu. Z horroru powstała dobra komedia.
  Położyłam głowę na jego ramieniu i nie doczekałam nawet końca filmu ponieważ po prostu zasnęłam.


sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 15


"I can’t save us, my Atlantis, we fall
We built this town on shaky ground
I can’t save us, my Atlantis, oh no
We built it up to pull it down"

*TORI*

  
  Podniosłam duży odłam lustra. W siateczce pęknięć odbiła się moja blada twarz okolona ciemnymi włosami, tworząc kontrast godny ducha. Wrzuciłam szybę do kosza z cichym westchnieniem.
 Obok mnie stanął Tom z szufelką w ręce. Wyrzucił resztę szkła do kosza, po czym otrzepał ręce. 
  Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Gdyby nie parę brakujących elementów, nikt nie zauważyłby, że coś tu zaszło. 
   Posłałam mu blady uśmiech.
  - Chyba skończyliśmy.
 Pokiwał głową, odkładając szufelkę na bok. Wydawał się nieobecny i zmartwiony. Na ten widok moje serce pękało, ponieważ doskonale wiedziałam, że to przeze mnie taki był.
   Podeszłam do niego i niepewnie chwyciłam za rękę.
  - Hej, już wszystko w porządku - zapewniłam go cicho, patrząc na nasze złączone dłonie. - Nic nam nie jest.
   W końcu spojrzał mi w oczy. Drugą, wolną rękę przybliżył mi do policzka i musnął go delikatnie kciukiem. Wtuliłam się w niego, zamykając oczy i pozwalając sobie na odrobinę wytchnienia. Uznałam, że w pełni mi się należało.
  - Po prostu cholernie się martwiłem - przerwał ciszę. 
 - Jeśli zaczniesz robić mi wykład na temat bezpieczeństwa, przyrzekam, że osobiście cię wykastruję - ostrzegłam go.
  Pocałował mnie ze śmiechem w czubek głowy. 
  Jednak czułam, że muszę coś powiedzieć. Coś wyjaśnić, dodać, cokolwiek. Zasługiwał na to. Odsunęłam się nieco, wciąż nie puszczając jego dłoni. Była moim punktem oparcia, jedyną słuszną granicą jeśli chodziło o nas.
  - Nie, naprawdę, Tom. Potrafię o siebie zadbać.
  - Nie wątpię w to - wywrócił oczami.
  Cofnęłam się krok do tyłu, zaborczo krzyżując ręce na piersi.
  - Uważasz, że nie dałabym sobie rady? - spytałam prowokująco. - Ponieważ jestem dziewczyną?
  - Boże, Tori - chwycił mnie za nadgarstki, ale wywinęłam ręce tak, że zwolnił uchwyt. Uśmiechnął się drapieżnie. 
  Bez ostrzeżenia wykonałam pół-obrót i kopnięciem w bok przewróciłam go na ziemię. Tomowi jakoś udało się zablokować upadek na rękach. Uniosłam pięści w bokserskiej pozycji i zatrzymałam się nad przyjacielem.
  - Walcz. - Rozkazałam z uśmiechem.
  Tom skoczył na równe nogi. Zaczęliśmy uderzać tak, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Byłam szczerze zaskoczona jego umiejętnościami. Ja trenowałam latami, szkoliłam się u Charlesa - jednego z lepszych zabójców w Stanach. A nagle pojawia się on i blokuje wszystkie moje ciosy.
  Złapał mnie za ręce i obrócił plecami do siebie. Połaskotał mnie, na co zareagowałam śmiechem. 
  - Tak nie wolno! - zaprotestowałam, czując jak łzy ciekną mi po policzkach. Dawno nie śmiałam się tak szczerze.
  - Oczywiście, że wolno. Lekcja pierwsza, kotku - wyszeptał przy moim uchu niskim głosem, specjalnie podkreślając ostatnie słowo. Dobrze wiedział, że nie dam się tak nazywać. - Wszystkie chwyty dozwolone.
  Ach tak?
 Nadepnęłam mu na stopę, a łokciem uderzyłam w bok. Nie byłam aż tak wredna i nie zadałam mu ciosu poniżej pasa, ale po raz kolejny posłałam go na podłogę; wylądował na plecach. Język świerzbił mnie od ciętej riposty, lecz nie zdążyłam nawet otworzyć ust, ponieważ podciął mnie i upadłam na niego. 
  - Nie żebym miał coś przeciwko takiej pozycji - zaczął zmysłowo. - Ale...
  Przeturlał się tak, że teraz to ja leżałam na plecach. Zabrakło mi chwilowo tchu. 
  Zacisnęłam szczęki, złą na siebie za to, że zdołał mnie tak zaskoczyć. Oparł ręce po obu stronach mojej głowy i nachylił się, niebezpiecznie blisko. Tym razem brak powietrza wcale nie był spowodowany siłą upadku. Nie podobała mi się ta utrata kontroli nad sobą, a równocześnie coś nie pozwalało mi przestać. 
  Wzrok Toma błądził po mojej twarzy podczas gdy na jego ustach tańczył uśmiech. Mogło mi się zdawać, ale w jego oczach chyba dostrzegłam iskierki.
  Gdy poczułam jego miękkie wargi na policzku, zamknęłam oczy. Nie chciałam tak na niego reagować. Nie powinnam tak reagować. Byłam Tori, do cholery - niezależną od nikogo, samowystarczalną zabójczynią, która potrafiła bez wahania pociągnąć za spust. Więc dlaczego kiedy on był w pobliżu, zapominałam o tym wszystkim?
  Zaczął zsuwać się ustami po linii mojej szczęki. Drażnił się ze mną. Poddałam się jednak temu dotykowi.
  Kiedy pocałował mnie w kącik ust, po prostu spanikowałam. Jego wargi zostały tam nieco dłużej niż powinny. Czułam, że zaraz mogę zrobić coś głupiego.
 Ale nie mogłam go do siebie dopuścić. Stałabym się słaba i oddałabym mu kawałek swojego zszarganego serca, a nie miałam go już zbyt wiele.
  Korzystając z jego nieuwagi, zrzuciłam go z siebie. Dźwignęłam się szybko, a zaskoczonego Toma przygwoździłam nogą do ziemi. Uśmiechałam się, chcąc obrócić to wszystko w żart, ale dusza pozostawała zraniona i jakby zrobiła się bardziej czarna.
  - Lekcja druga - powiedziałam chłodno. - Nie bądź pewny zwycięstwa, jeśli przeciwnik nie jest martwy, kotku.
  

  

*LIE*

  Kiedy wyjrzałam zza notatek był już ranek, a dokładnie szósta czterdzieści jeden. Wzięłam ostatni łyk kawy i spojrzałam na swoją pracę. Byłam z niej bardzo zadowolona. 
  Wstałam szybko z krzesła, rozciągając się przy tym. Zabrałam notatnik i ruszyłam w stronę pokoju Tori. Weszłam bez pukania wiedząc, że i tak go nie usłyszy. 
  - Tori! - krzyknęłam, a przyjaciółka podskoczyła wystraszona. - Kuchnia, za pięć minut. No już! - Pomachałam ręką przed jej twarzą, widząc, że dalej ma nieobecny wzrok. - Wstawaj, to ważne.
  Gdy już się obudziła, wyszłam z jej pokoju i zabrałam ze swojego jeszcze mapę. Zeszłam do kuchni gdzie nalałam kubek kawy dla Tori i również dla siebie, trzeci. Czułam się pobudzona, co pozwalało bardziej mi się skupić na wszystkich szczegółach planu. 
  Po dwóch minutach w końcu pojawiła się przyjaciółka. Od razu podsunęłam jej pod nos kubek z kofeiną i usiadłam na przeciwko niej. 
  - Wczoraj, kiedy Dylan i Tom wyszli, zaczęłam planować - wyciągnęłam notatki, które zawierały moje różne skróty. Niektóre rzeczy były poskreślane kilkakrotnie. -Dziś spotykasz się z ojcem, bardzo dobrze. Upewnisz się czy czasem Roy go nie podsłuchuje, a kiedy będziesz mogła stwierdzić, że możemy mu zaufać… - przerwałam, by zrobić łyk kawy - wciągniemy go w plan. - Ponowny łyk. Odruchowo się skrzywiłam, kiedy zorientowałam się, że nie posłodziłam. Wstałam i podeszłam do szafki po cukierniczkę. 
  - Lie, jaki plan? - zapytała przyjaciółka. 
  Jedna łyżeczka, druga… 
  - Plan uratowania Charlesa. Siedziałam nad nim od nocy i dopiero skończyłam - odparłam zadowolona. Cholera, skończyłam na piątej łyżeczce cukru.
  Wzruszyłam ramionami i wzięłam łyk, teraz zbyt słodkiego, napoju życia. 
  - Więc ja wyrobię nowe dokumenty dla Charlesa i jego żony. Ty niby zabijesz go tym ciosem, którego cię nauczył...Ale po kolei.
  Odetchnęłam głośno i rozciągnęłam mapę na stole. Pokazałam pierwszy zaznaczony punkt.
  - Tu mieszka Charles - kolejny mały punkcik - tu znajduje się szkoła, w której pracuje. Pomiędzy tą drogą go ogłuszysz. Od Los Angeles jedzie się półtorej godziny. Ty, jadąc sto osiemdziesiąt, będziesz w pół godziny. - Spojrzałam na przyjaciółkę, sprawdzając czy wszystko rozumie o tak wczesnej porze. - Oczywiście namierzę go więc bez problemu go złapiesz, a ja w tym samym czasie zajmę się jego żoną. Jest w ciąży, więc to trochę zajmie. Nie chcę jej wystraszyć i być głównym powodem jej poronienia - wyobraziłam sobie Charlesa obwiniającego mnie o śmierć swojego pierwszego dziecka. 
  - A co z moim ojcem? - Odezwała się Tori, przerywając mi. 
  Spojrzałam na notatki. 
  - On zawiezie ich na lotnisko, gdzie opuszczą Californię i wyjadą na Florydę -przedstawiłam jej resztę planu i poczekałam, aż wszystko przetrawi. -I jeśli twój tata w to wchodzi, ma tu przyjść i wszystko mu przedstawimy. 
  Ponowny łyk kawy. Chyba dzisiaj nie zasnę. 
 Po chwilowej ciszy, Tori się w końcu odezwała:
 -Jesteś geniuszem - odparła, śmiejąc się i przeglądając notatki. 
  Również się zaśmiałam; zabrałam kubek i wstałam od stołu. 
  - Idę robić to co wychodzi mi najlepiej - hakować - Wykonałam okrzyk radości jak z filmów i udałam się do swojego pokoju. Miałam dziś dużo pracy - wykonanie nowego ID, paszportu i innych ważnych dokumentów. Nie czekając ani chwili dłużej, zabrałam się do pracy.


------------------------------------------------------------------------------------
Tak prezentuje się rozdział piętnasty. Z każdym dniem uświadamiamy sobie jak ważny jest dla nas ten blog i Wy, jako nasi czytelnicy. Chcemy tylko powiedzieć: dziękujemy ^^
  ~Autorki

sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział 14


"There's nothing I can see,
Darkness becomes me."

*TORI*

 Wpatrywałam się z niedowierzaniem w twarz tatę, ubranego w zdradziecki mundur. Przez chwilę zapomniałam jak się oddycha. Po prostu wstrzymałam oddech, a jeśli tylko bym mogła, zatrzymałabym również serce, by nie czuć takich potwornych uczuć.
  - Alex - głos taty przywrócił mnie do rzeczywistości. Był tak realny. Każda litera tworząca moje prawdziwe imię wydawała się zbyt prawdziwa jak na halucynację. 
  Lie patrzyła przerażona to na mnie, to na ojca, nie za bardzo wiedząc co się dzieje. Powoli zaczynało coś do niej docierać, ale zrozumiałam, że dostała o wiele większą dawkę niż ja. Musiałam się otrząsnąć. 
  Jednak to było zupełnie tak, jakbym zobaczyła ducha. Przez sześć lat nie było przy mnie człowieka, którego potrzebowałam wtedy najbardziej. A teraz stał przede mną, po drugiej stronie krat, nosząc mundur mojego wroga.
 Tata też jakby się ocucił, ponieważ zaczął szukać czegoś po kieszeniach. W końcu wyciągnął pęk kluczy. Podszedł do krat i zręcznie je otworzył, choć ręce mu się przy tym trzęsły.
  Wyszłam sztywno. Nogi miałam jak z waty i jedyne co trzymało mnie przy zdrowych zmysłach, to świadomość, że Lie potrzebuje natychmiastowej pomocy. Ponad to nie bardzo wiedziałam jak się zachować. W mojej głowie walczyły ze sobą dwie sprzeczności - mała córeczka tatusia oraz dorosła Tori.
  - Alex - powtórzył głośniej mój tata. Miał łzy w oczach; dopiero teraz zauważyłam, że trzyma wyciągnięte w moją stronę ręce. Jednak ja byłam zbyt przerażona, by go przytulić. Ostatecznie Tori wygrała.
  - Nie jestem Alex - odparłam gorzko. Przełknęłam gulę w gardle, która blokowała moje struny głosowe. Zadarłam głowę do góry, zaciskając przy tym usta. Otarłam szybko łzy wierzchem dłoni. Musiałam myśleć o Lie.
  Wyprowadziłam ostrożnie przyjaciółkę zza krat. Kiedy położyłam jej rękę na plecach, syknęła z bólu. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że jej koszulka była cała we krwi. Nie rozumiałam co się stało, ale natychmiast cofnęłam dłoń, nie chcąc sprawić jej więcej bólu. 
  - Córeczko, jeśli jest coś co mogę... - zaczął znów.
  - Możesz odsunąć się od drzwi, tato. Muszę zabrać ją do domu - przerwałam mu.
  Pokiwał powoli głową. Odwrócił się na chwilę i zaczął skrobać coś na kartce. Podał mi ją, kiedy już trzymałam dłoń na klamce.
  - Po prostu przyjdź tam jutro, dobrze? - powiedział łamiącym się głosem. Skinęłam, przyjmując wiadomość. Schowałam ją natychmiast do kieszeni, bez czytania. Tacie widocznie ulżyło. - Daj mi chwilę, na zewnątrz stoją inni.
  Po czym wyszedł; po chwili usłyszałam szamotaninę, która jednak nie trwała zbyt długo. Wyszłam razem z Lie już po minucie. Tata wręczył mi kluczyki i wskazał samochód na drugim końcu chodnika. Podziękowałam mu, czując, że jeśli natychmiast stamtąd nie pójdziemy, chyba się rozpłaczę.

***
  Kiedy weszłyśmy do domu, przeżyłam wstrząs.
  Meble były poprzewracane, na zasłonach widniały dziury zrobione nożem, okna zostały wybite. Wszystko wyglądało jak po przejściu tornada. Jednak najbardziej zszokował mnie widok Toma i Dylana pośrodku tego wszystkiego. Latarkami oświetlali pomieszczenie.
  - Co wy tutaj robicie? - spytałam w końcu.
  Chłopcy odwrócili się natychmiast w tym samym czasie. Podbiegli do nas szybko, widząc, że wciąż pomagam stać na wpół-przytomnej Lie. Bardzo ostrożnie przejęli ją ode mnie, po czym położyli na kanapie, na boku. Dylan wyglądał na przerażonego. Wziął przyjaciółkę za rękę i wyglądał, jakby miał jej nigdy nie puścić.
  Byłam wyczerpana. Padałam z nóg, miałam mętlik w głowie. Tom mocno przytulił mnie do siebie, więc odpowiedziałam tym samym. Nie żądał wyjaśnień, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna. Jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak bardzo z powodu jego obecności.
  - Bałem się o ciebie - szepnął w moje włosy.
  Poczułam piekące łzy w oczach. Ostatnio zbyt często chciało mi się płakać, niedobrze.
  Nie odpowiedziałam, po prostu przytuliłam go mocniej.
***
  Wyszłam na zewnątrz. Potrzebowałam świeżego powietrza, by zacząć trzeźwo myśleć.
  Nie mogłam zawieźć Lie do szpitala, ponieważ zażądaliby badań. Wtedy wykryli by substancję, którą wstrzyknął jej Roy. Czułam się bezradna oraz bezużyteczna - nie potrafiłam jej pomóc.
  Dopiero teraz zauważyłam, że ktoś znajdował się na werandzie. W ciemności widniał jasny punkcik zapalonego papierosa. Dylan siedział przygarbiony na schodku, wypuszczając co chwilę z ust obłok dymu. Zastanawiałam się czy sobie pójść. Jednak przypomniałam sobie to, jak patrzył na Lie i pomyślałam, że tak nie patrzy zły człowiek.
  Przysiadłam się bez słowa. Nie przeszkadzało mi milczenie, więc postanowiłam go nie przerywać. W końcu zrobił to Dylan:
  - Tom bardzo się o ciebie martwił, wiesz? - zaciągnął się znowu.
  - Nie chcę rozmawiać o tym, co się stało - odparłam gorzko. Wciąż nie mogłam pozbierać się po powrocie taty.
  - Nie musisz. Po prostu widzę, że mu na tobie zależy.
  Spojrzałam na niego zmrożonymi oczami. Lecz wydawało się, że chłopak mówił prawdę.
  - A tobie zależy na Lie - powiedziałam.
  Na chwilę znów zapadła cisza. Wpatrywał się w swoje dłonie. W końcu rzucił papierosa pod nogi i zdeptał go szybko. Wyciągnął za to drugiego. Brzydziłam się tytoniem, ale potrzebowałam odreagować; a jeśli niektórym to pomagało, może mi też. Wyjęłam papierosa oraz zapalniczkę z dłoni Dylana i sama zapaliłam, chcąc mieć to już wszystko za sobą. Zaciągnęłam się i zakasłałam, kiedy dym podrażnił krtań, a następnie dotarł do płuc. Chłopak zaśmiał się serdecznie.
  - Nigdy nie paliłaś? - spytał, wciąż się naśmiewając.
  Skrzywiłam się, wciąż krztusząc.
  - Cholera, to nie dla mnie.
  Rzuciłam to świństwo na ziemię i zdeptałam jak Dylan przed chwilą. Chłopak wyciągnął paczkę, ale wyjęłam mu ją stanowczo, po czym rzuciłam w krzaki. Jęknął żałośnie. 
  - Jeśli mamy być kumplami od milczenia, nie możesz palić. - Oświadczyłam stanowczo. - Dostaniesz raka płuc i umrzesz zbyt szybko, a wtedy z kim będę siedzieć na werandzie w środku nocy?
  Spojrzał na mnie sceptycznie, ale nic nie powiedział. Wstał z teatralnym westchnieniem, patrząc po raz ostatni na miejsce, gdzie zniknęło jego uzależnienie.
 - Okay. - Zgodził się ze smutnym uśmiechem.
  Również się uśmiechnęłam. Pomyślałam, że może nawiązaliśmy nić porozumienia - mnie zależało na jego przyjacielu, tak samo jak jemu na Lie. Od teraz będziemy spędzać we czwórkę dużo czasu, więc jak najbardziej mogłam spróbować się z nim zaprzyjaźnić.
  Wróciliśmy do środka, trochę mniej przygnębieni niż przed chwilą.


***

*LIE*

  Ocknęłam się leżąc na kanapie. Mogłam uznać, że to był kolejny koszmar, który od jakiegoś czasu nie dawał mi spokojne zasnąć, gdyby nie to, że mieszkanie było w rozsypce, a koszulka poplamiona krwią. 
  Czułam się już lepiej niż parę godzin temu, więc pozwoliłam sobie wstać. Przed oczami pojawiły się chwilowe mroczki, lecz już po chwili widziałam obraz nędznego salonu. Idąc wolno, udałam się do łazienki. Zaczęłam szukać po szafkach opatrunku oraz aspiryn. Wysypałam na trzęsącą się dłoń trzy białe tabletki i połknęłam je, popijając wodą z kranu. 
  Spojrzałam na swoje odbicie, a raczej tego, co ze mnie zostało. Miałam ochotę udusić Roya, a potem podłożyć jeden z moich granatów, by jego ciało wybuchło...Potrząsnęłam głową. Nie mogłam uwierzyć, że mam tak okropne myśli. 
  Weszłam pod prysznic, a ciepłe stróżki wody spływały po moim ciele. Zaczęłam znów myśleć racjonalnie. Powinnyśmy jak najszybciej wymyślić jakiś sposób na uratowanie Charlesa, nie podpadając Royowi. Mieliśmy coraz mniej czasu. Kolejną sprawą jest ojciec Tori, który, z tego co wiem, spłonął tak jak moja rodzina. 
  Wyszłam z kabiny, chcąc odsunąć od siebie wspomnienia. Na całe szczęście żaden odłamek szkła nie wbił się w skórę, ale większość pleców była pokaleczona krótkimi jak i długimi cięciami. Zaczęłam owijać wokół siebie bandaż, chcąc ukryć i zabezpieczyć rany przed infekcją. Już po chwili dostrzegłam na białym materiale kropki krwi. Ubrałam szybko za duży czarny t-shirt i wyszłam z łazienki. 
  Udałam się prosto do swojego pokoju. Mocna dawka aspiryny zaczęła działać, więc podparłam się ręką o ścianę, biorąc głęboki wdech. Całą swoją uwagę skupiałam na oddychaniu - wdech i wydech, powtarzałam za każdym razem. Znów czułam się jak parę godzin temu - okno oraz łóżko zaczęły wolno się kręcić. Gdzie nie spojrzałam, coś się poruszało. 
  Nogi zmieniły się w galaretę, a serce zaczęło bić szybciej. Osunęłam się na podłogę i oparłam o zimną ścianę. Zamknęłam oczy, nie chcąc widzieć kręcącego się pokoju, jednak to w żadnym przypadku nie polepszyło mojego stanu. Mogłam powiedzieć, że się pogorszyło. 
  Poczułam uderzenie gorąca. 
  Jeśli przez to świństwo właśnie umieram, to proszę - niech to się już skończy.    Wyobrażałam sobie inaczej swoją śmierć. 
  Usłyszałam jak drzwi z pokoju lekko się uchyliły. Ledwie widząc, zauważyłam Dylana szukającego mnie wzrokiem. Wszystko zostało pochłonięte przez ciemność, ale ja byłam tutaj dalej. Czułam jak ktoś mnie niesie, a może ponownie porywa, nie obchodziło mnie to już. Czyjeś słowa, których nie potrafiłam zrozumieć. 
  Czy tak wygląda niebo lub piekło? Mam nadzieję, że nie. 
 Otworzyłam gwałtownie oczy i nabrałam powietrza. Osobą, która przedtem mnie niosła, był Dylan, teraz cały mokry tak samo jak ja. Trzymał mnie mnie mocno, ale jednak uważał na rany. Rozejrzałam się dookoła. Stał w kabinie prysznicowej, a ja znajdowałam się w jego ramionach. 
  - Jezu, dzięki Bogu - wyszeptał, wyłączając wodę. Wyszedł z kabiny i powoli postawił mnie na nogach, by porwać z wieszaka ręcznik. Zaczął ostrożnie wycierać ze mnie wodę, zaczynając od twarzy, włosów, potem reszty ciała. Powinnam się przebrać, gdyż ubrania przylepiły się do mnie, ukazując moje kobiece kształty. Jednak widok Dylana z mokrymi roztrzepanymi włosami i koszulką - również mokrą - nie był zły. 
  - Czujesz się już lepiej? - zapytał roztrzęsiony. - Straciłaś przytomność, a wyglądałaś jakbyś… umarła. Cholera, proszę, nie strasz mnie już więcej - spojrzał mi chwilę w oczy, po czym wrócił do osuszania mnie ręcznikiem. 
  Przez chwilę również wydawało mi się, że to właśnie mój koniec - mój nędzny, nędzny koniec. 
  - Dziękuję - wyszeptałam, a potem objęłam go, wtulając głowę w jego ramię Poczułam dobrze mi znane szczypanie w oczach, a później łzy. Zaczął mnie uspokajać, kołysząc delikatnie na boki oraz robiąc kółeczka kciukiem na mojej szyi. Byłam szczęśliwa, że był przy mnie 

*** 

  Przebrałam się w suche rzeczy i posłusznie usiadłam na łóżku okryta kocem. 
  - Idę coś przynieść do picia, a ty się nie ruszaj - zagroził palcem, wypowiadając ostatnie słowa. Minimalnie się uśmiechnęłam. Jednak powieki zaczęły mi coraz bardziej ciążyć. Zamknęłam oczy, kładąc się i pogrążyłam się w śnie. 

***

  Kiedy się przebudziłam Dylan siedział na podłodze, oparty o łóżko i czytał książkę z mojej niewielkiej biblioteczki. Miałam ochotę coś powiedzieć, ale znów zostałam pochłonięta snem. 
***

  Tym razem obudziłam się na dobre. Było już ciemno, a Dylan zasnął z książką obok siebie. Jednak już wiedziałam, wiedziałam jak uratować Charlesa.