"When darkness comes I'll light the night with stars
Hear the whispers in the dark"
*TORI*
Obracałam w ręku srebrny dyktafon. Siedziałam na skraju łóżka, wpatrując się w urządzenie nieobecnym wzrokiem. Nie musiałam odtwarzać nagrania po raz kolejny, znałam je już na pamięć.
Naszym pierwszym celem był Lucas Perry. Roy był mu dłużny sporo pieniędzy, więc to jego należało wyeliminować pierwszego. Lucas miał dopiero dwadzieścia cztery lata, a już popadł w narkotyki, hazard i alkohol. Typ, który odda wszystko za działkę.
Ścisnęłam dyktafon w dłoni. Zebrałam się w sobie i podeszłam do szafy. Z jej wnętrza wygrzebałam ciężki kufer. Znajdował się w nim mój cały sprzęt: rewolwery, łuk, strzały, zapasowe groty, miałam tam nawet porządny karabin oraz mnóstwo amunicji.
Tej wiadomości nie zamierzałam zniszczyć. Położyłam dyktafon pośród magazynków, wpierw wyjmując mały, podręczny pistolet. Przyjrzałam mu się uważnie, zważyłam w dłoni. Dawno nie trzymałam w ręce żadnej porządnej broni.
Razem z Lie przygotowywałyśmy się do zlecenia niemal cały dzień. Wyszukała nam sprzęt, dzięki któremu będziemy mogły pozostawać w kontakcie. Wgrała mi w komórkę dokładny GPS, by mogła mnie łatwo znaleźć w razie nieprzewidzianego wypadku. Zapewniła nam mnóstwo innych rzeczy, których nawet nie potrafiłam wymienić.
Zupełnie jak za dawnych czasów.
Byłam już prawie gotowa - w srebrnej, obcisłej sukience. Włosy miałam spięte, a w wysokich botkach tkwił niezmiennie mój niezastąpiony nóż. Włożyłam jeszcze tylko pistolet do podręcznej torebki-koperty i mogłam iść.
Lie zapukała do drzwi mojej sypialni.
- Jesteś gotowa? - zawołała.
Przytaknęłam sama sobie, by się upewnić. Nie mogłam się teraz wycofać. Musiałam być silna.
- Już idę - odparłam.
Przystanęłam przed lustrem. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, lecz bez przekonania. Chciałam dodać sobie otuchy, ale nie łatwo wrócić do czegoś, na co nie miało się już ochoty.
Kiedy zginęli nasi rodzice, byłam gotowa ich pomścić. Jednak gdy przestałam szukać zadośćuczynienia, trudno było mi się przyznać do porażki.
Może już czas się podnieść.
***
Zajechałyśmy pod klub. Lie spojrzała na mnie zaniepokojona.
- Pamiętasz plan, tak?
- Oczywiście.
Odetchnęła. Wyglądała na bardziej zdenerwowaną niż ja.
- Powodzenia, Tori - powiedziała mi jeszcze na pożegnanie, starając się jakoś mnie pocieszyć. Wysiadłam z samochodu, myśląc, że jeśli tylko zostanę sobą, powodzenie nie będzie mi nawet potrzebne.
To była jedna z tych dyskotek w Los Angeles, na którą wystarczy podrobiony dowód, ponieważ nikt nie przejmował się zasadami, dopóki ich złamanie nie groziło poważnymi kłopotami. Weszłam bez problemu, choć teoretycznie byłam jeszcze niepełnoletnia. Muzykę bardziej czuło się w kościach, niż słyszało, a mimo tego i tak boleśnie raniła moje czułe bębenki. Rozejrzałam się szybko. Przyjaciółka zapewniła mnie, że szybko znajdę swój cel. Na razie wydawało mi się to mało realne.
- Lie - powiedziałam do głośniczka wpiętego do mojej broszki. - Jak, do cholery, mam go znaleźć wśród tylu ludzi?
- Chwila - odpowiedziała do słuchawki. Po krótkiej ciszy, wydała tryumfalny okrzyk. - Włamałam się do kamer klubu, zaraz powiem ci gdzie mniej więcej jest.
Pokierowała mnie prosto do baru. A to ci niespodzianka.
Szybko zauważyłam go przy kieliszku; wyglądał jakby dopiero co wrócił w biura i starał się na szybko zmienić strój. Miał potargane włosy, wygniecioną koszulę i krawat luźno zawieszony na szyi. Podeszłam kocim krokiem oraz przylepionym do twarzy sztucznym uśmiechem. Przystanęłam za nim i nachyliłam się nieco.
- Co taki dżentelmen jak pan, robi tutaj sam? - spytałam.
Odwrócił się do mnie zdziwiony. Widać, że był już trochę wstawiony, powinno pójść gładko.
- Chce mi pani potowarzyszyć? - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Odwzajemniłam gest i przysiadłam się naprzeciwko. Lucas od razu zamówił drinka dla mnie oraz dla siebie, odstawiając wcześniejszy trunek, który - jak podejrzewałam - był o wiele mocniejszy.
Przez chwilę prowadziliśmy niezobowiązującą rozmowę, przy czym jego konwersacja opierała się głównie na przysuwaniu się do mnie coraz bliżej. Gdy jego ręka wylądowała na moim kolanie i zaczęła sunąć do góry wzdłuż uda, musiałam powstrzymać chęć połamania mu wszystkich palców. Kolejno zamawiał dla nas drinki, lecz nie wiedział, że pije sam. Kiedy tylko nie patrzył, wylewałam alkohol za siebie.
Usłyszałam szum w słuchawce. Przeprosiłam go na chwilę i odeszłam na bok.
- Długo to jeszcze potrwa? Muszę wiedzieć kiedy podstawić samochód - poinformowała mnie przyjaciółka.
- Będę gotowa za trzy minuty - zapewniłam. Kątem oka zauważyłam jak Lucas wsypuje mi coś do kieliszka. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że trzeba się nim zająć.
Wróciłam do baru. Chwyciłam go za dwa końce krawata i przyciągnęłam do siebie. Położył ręce na mojej talii, a mnie aż skręciło z obrzydzenia. Poprowadziłam go do tylnych drzwi klubu. Wyszliśmy na zewnątrz, a ja mogłam znowu odetchnąć świeżym, nocnym powietrzem. Lucas popchnął mnie bezceremonialnie na ścianę, a jego ręce zaczęły dźwigać moją sukienkę. Miał z tym dość duże trudności, ze względu na to, że specjalnie wybrałam taki materiał. Był tak pijany, że nie zauważył kiedy wyciągnęłam rewolwer z torebki. Zaczął całować moją szyję i zsuwać usta niżej, gdy przyłożyłam mu lufę do piersi, centralnie w miejscu serca. Spojrzałam znudzona na zegarek. Lubiłam wielkie wejścia, więc wystrzeliłam, kiedy minęły dokładnie trzy minuty od rozmowy z Lie.
Przedziurawiłam mu serce z kamienną miną.
Mężczyznę odrzuciło do tyłu. Jego krew spryskała mi ubranie, szyję i policzki. Upadł na ziemię z wybałuszonymi oczami. Wykrwawiał się dość szybko. Przewróciłam go kopniakiem na bok.
- Nie martw się, zaraz będzie po wszystkim - zapewniłam go beznamiętnym tonem. Sięgnęłam mu do kieszeni. Miał tam dokumenty oraz kluczyki do samochodu. Z drugiej kieszeni wyciągnęłam zwitek banknotów. Roy dał mi szczegółowe informacje co do pieniędzy. Kolejnym kopnięciem przewróciłam go znów na plecy i pomachałam pieniędzmi przed nosem, z uśmiechem. - Pan Cruger pozdrawia.
Usłyszałam silnik samochodu. Lie zatrzymała pojazd przed zaułkiem i otworzyła mi drzwi. Przyjrzałam się z przechyloną głową trupowi, oceniając swoje dzieło. Następnie wyprostowałam się i wsiadłam do auta.
Włożyłam płytę do odtwarzacza i podkręciłam głośność. W głośnikach rozbrzmiała muzyka mojego ulubionego zespołu - Fall Out Boy. Lie wyszła wcześniej do banku dopełnić formalności związane ze zleceniem więc nie musiałam obawiać się, że ją obudzę.
Wyciągnęłam przybory do malowania. Położyłam czyste płótno na sztaludze, podwinęłam rękawy koszuli i zaczęłam tworzyć. Malowanie pomagało mi się wyładować. Rzucałam farby na płótno niemal po każdym zleceniu, mogłam wtedy pomyśleć.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Zamarłam, z ręką nad obrazem. Lie nie musiała dzwonić, miała klucze.
Odłożyłam słoiczek z farbą i wytarłam ręce w jeansy. Otworzyłam drzwi i ujrzałam Toma, stojącego na werandzie.
- Jestem zajęta - przywitałam go.
- Wiem. Dlatego przyniosłem to - pomachał mi przed nosem papierową torbą ze Starbucks oraz różowym pudełkiem.
- Pączki i kawa? - upewniłam się. Udałam, że się namyślam, po czym otworzyłam szeroko drzwi. - Wejdź, poddany i połóż ofiarę na stole w kuchni.
Usłyszałam jego wesoły śmiech. Wszedł do środka i skierował się do wytyczonego miejsca, a ja podążyłam za nim.
Przystanął przed sztalugą. Przeklęłam brzydko w myślach za to, że zapomniałam ją zasłonić.
- Tym się zajmujesz? Malujesz? - spytał, przyglądając się obrazowi.
Ściągnęłam płótno i odłożyłam je na bok. Czułam jakbym obnażyła przed nim duszę - to co malowałam, pochodziło z jej wnętrza.
- To jak bieganie, rozumiesz? Pozwala mi zapomnieć i się wyładować.
Przytaknął.
Nabrałam powietrza, uśmiechnęłam się radośnie.
- Chodźmy na werandę - zaproponowałam. - Nie lubię zimnej kawy.
Już chciałam go wyminąć, kiedy złapał mnie delikatnie za przeguby dłoni. Nachylił się lekko, a po twarzy błądził mu uśmiech. Wstrzymałam przez chwilę oddech i od razu skarciłam siebie, że on potrafi wywoływać u mnie takie reakcje. Uniósł jedną rękę i wysunął mi coś z koka. Potrząsnął mi tym przed oczami, wciąż się uśmiechając.
- Ciekawe miejsce na przechowywanie przyborów.
Wywróciłam oczami, odbierając mu pędzel. Wpięłam go w kok, ponieważ tak po prostu robiłam malując. Miałam go pod ręką, fryzura się trzymała, a może po prostu byłam zbyt roztrzepana. W każdym razie uznałam, że nie należy mu się wyjaśnienie.
Wyszliśmy na zewnątrz i zajęliśmy miejsce przy szklanym, kawowym stoliku, który niegdyś wyniosłyśmy tu z Lie. Jedliśmy pączki, piliśmy kawę, a słońce grzało przyjemnie w plecy. Zdałam sobie sprawę, że lubię z nim rozmawiać. Był jedyną osobą, poza Lie oczywiście, z którą potrafiłam nawiązać normalną konwersację. Mogłam po prostu przestać myśleć na chwilę o problemach i skupić się na sobie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz śmiałam się tak otwarcie.
A potem, jak zwykle, wszystko runęło jak niestabilny domek z kart.
- Słyszałaś o morderstwie przy jednym z klubów? - upił łyk swojej kawy.
Serce zaczęło bić mi szybciej.
- Tak - odparłam krótko i skubnęłam pączka, by dostać chwilę czasu. - Podejrzewają kogoś?
- Nie, sprawca był zbyt uważny. Z resztą - otrzepał palce z lukru - Lucas miał wielu wrogów.
Przyjrzałam mu się uważnie. Wyglądał tak niewinnie. Był tak niewinny. Serce mi się krajało, kiedy musiałam go okłamywać.
- Mam nadzieję, że złapią tego kto to zrobił - powiedziałam, z fałszywym,
współczującym uśmiechem.
Siedziałam w czarnym samochodzie, mając idealny widok na bank. Trzymałam na kolanach laptop, a na siedzeniu obok - notebook. Wolałabym przeprowadzić całe włamanie w domu, ale muszę monitorować czy wszystko działa jak należy. Banki mają idealne zabezpieczenie, ale nawet w takim można znaleźć małą lukę, którą można wykorzystać na różne sposoby. Spojrzałam na ekran myśląc o tych wszystkich bogaczach, którzy stracą swój dobytek. Włamałam się do kamer z budynku oraz miejskich podkładając wczorajsze nagranie. Następnie, po wpisaniu paru linijek kodu, zawiesiłam system, a pieniądze zaczęły przelewać się na konto Roya. Wpatrywałam się w wnętrze banku, które ledwie widziałam. Czekałam na zamieszanie. Podskoczyłam na siedzeniu, kiedy komórka zaczęła dzwonić, a na ekranie pojawił się numer Dylana.
Pokierowała mnie prosto do baru. A to ci niespodzianka.
Szybko zauważyłam go przy kieliszku; wyglądał jakby dopiero co wrócił w biura i starał się na szybko zmienić strój. Miał potargane włosy, wygniecioną koszulę i krawat luźno zawieszony na szyi. Podeszłam kocim krokiem oraz przylepionym do twarzy sztucznym uśmiechem. Przystanęłam za nim i nachyliłam się nieco.
- Co taki dżentelmen jak pan, robi tutaj sam? - spytałam.
Odwrócił się do mnie zdziwiony. Widać, że był już trochę wstawiony, powinno pójść gładko.
- Chce mi pani potowarzyszyć? - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Odwzajemniłam gest i przysiadłam się naprzeciwko. Lucas od razu zamówił drinka dla mnie oraz dla siebie, odstawiając wcześniejszy trunek, który - jak podejrzewałam - był o wiele mocniejszy.
Przez chwilę prowadziliśmy niezobowiązującą rozmowę, przy czym jego konwersacja opierała się głównie na przysuwaniu się do mnie coraz bliżej. Gdy jego ręka wylądowała na moim kolanie i zaczęła sunąć do góry wzdłuż uda, musiałam powstrzymać chęć połamania mu wszystkich palców. Kolejno zamawiał dla nas drinki, lecz nie wiedział, że pije sam. Kiedy tylko nie patrzył, wylewałam alkohol za siebie.
Usłyszałam szum w słuchawce. Przeprosiłam go na chwilę i odeszłam na bok.
- Długo to jeszcze potrwa? Muszę wiedzieć kiedy podstawić samochód - poinformowała mnie przyjaciółka.
- Będę gotowa za trzy minuty - zapewniłam. Kątem oka zauważyłam jak Lucas wsypuje mi coś do kieliszka. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że trzeba się nim zająć.
Wróciłam do baru. Chwyciłam go za dwa końce krawata i przyciągnęłam do siebie. Położył ręce na mojej talii, a mnie aż skręciło z obrzydzenia. Poprowadziłam go do tylnych drzwi klubu. Wyszliśmy na zewnątrz, a ja mogłam znowu odetchnąć świeżym, nocnym powietrzem. Lucas popchnął mnie bezceremonialnie na ścianę, a jego ręce zaczęły dźwigać moją sukienkę. Miał z tym dość duże trudności, ze względu na to, że specjalnie wybrałam taki materiał. Był tak pijany, że nie zauważył kiedy wyciągnęłam rewolwer z torebki. Zaczął całować moją szyję i zsuwać usta niżej, gdy przyłożyłam mu lufę do piersi, centralnie w miejscu serca. Spojrzałam znudzona na zegarek. Lubiłam wielkie wejścia, więc wystrzeliłam, kiedy minęły dokładnie trzy minuty od rozmowy z Lie.
Przedziurawiłam mu serce z kamienną miną.
Mężczyznę odrzuciło do tyłu. Jego krew spryskała mi ubranie, szyję i policzki. Upadł na ziemię z wybałuszonymi oczami. Wykrwawiał się dość szybko. Przewróciłam go kopniakiem na bok.
- Nie martw się, zaraz będzie po wszystkim - zapewniłam go beznamiętnym tonem. Sięgnęłam mu do kieszeni. Miał tam dokumenty oraz kluczyki do samochodu. Z drugiej kieszeni wyciągnęłam zwitek banknotów. Roy dał mi szczegółowe informacje co do pieniędzy. Kolejnym kopnięciem przewróciłam go znów na plecy i pomachałam pieniędzmi przed nosem, z uśmiechem. - Pan Cruger pozdrawia.
Usłyszałam silnik samochodu. Lie zatrzymała pojazd przed zaułkiem i otworzyła mi drzwi. Przyjrzałam się z przechyloną głową trupowi, oceniając swoje dzieło. Następnie wyprostowałam się i wsiadłam do auta.
***
Wstałam punkt ósma. Mój plan był prosty - spróbować się zrelaksować.Włożyłam płytę do odtwarzacza i podkręciłam głośność. W głośnikach rozbrzmiała muzyka mojego ulubionego zespołu - Fall Out Boy. Lie wyszła wcześniej do banku dopełnić formalności związane ze zleceniem więc nie musiałam obawiać się, że ją obudzę.
Wyciągnęłam przybory do malowania. Położyłam czyste płótno na sztaludze, podwinęłam rękawy koszuli i zaczęłam tworzyć. Malowanie pomagało mi się wyładować. Rzucałam farby na płótno niemal po każdym zleceniu, mogłam wtedy pomyśleć.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Zamarłam, z ręką nad obrazem. Lie nie musiała dzwonić, miała klucze.
Odłożyłam słoiczek z farbą i wytarłam ręce w jeansy. Otworzyłam drzwi i ujrzałam Toma, stojącego na werandzie.
- Jestem zajęta - przywitałam go.
- Wiem. Dlatego przyniosłem to - pomachał mi przed nosem papierową torbą ze Starbucks oraz różowym pudełkiem.
- Pączki i kawa? - upewniłam się. Udałam, że się namyślam, po czym otworzyłam szeroko drzwi. - Wejdź, poddany i połóż ofiarę na stole w kuchni.
Usłyszałam jego wesoły śmiech. Wszedł do środka i skierował się do wytyczonego miejsca, a ja podążyłam za nim.
Przystanął przed sztalugą. Przeklęłam brzydko w myślach za to, że zapomniałam ją zasłonić.
- Tym się zajmujesz? Malujesz? - spytał, przyglądając się obrazowi.
Ściągnęłam płótno i odłożyłam je na bok. Czułam jakbym obnażyła przed nim duszę - to co malowałam, pochodziło z jej wnętrza.
- To jak bieganie, rozumiesz? Pozwala mi zapomnieć i się wyładować.
Przytaknął.
Nabrałam powietrza, uśmiechnęłam się radośnie.
- Chodźmy na werandę - zaproponowałam. - Nie lubię zimnej kawy.
Już chciałam go wyminąć, kiedy złapał mnie delikatnie za przeguby dłoni. Nachylił się lekko, a po twarzy błądził mu uśmiech. Wstrzymałam przez chwilę oddech i od razu skarciłam siebie, że on potrafi wywoływać u mnie takie reakcje. Uniósł jedną rękę i wysunął mi coś z koka. Potrząsnął mi tym przed oczami, wciąż się uśmiechając.
- Ciekawe miejsce na przechowywanie przyborów.
Wywróciłam oczami, odbierając mu pędzel. Wpięłam go w kok, ponieważ tak po prostu robiłam malując. Miałam go pod ręką, fryzura się trzymała, a może po prostu byłam zbyt roztrzepana. W każdym razie uznałam, że nie należy mu się wyjaśnienie.
Wyszliśmy na zewnątrz i zajęliśmy miejsce przy szklanym, kawowym stoliku, który niegdyś wyniosłyśmy tu z Lie. Jedliśmy pączki, piliśmy kawę, a słońce grzało przyjemnie w plecy. Zdałam sobie sprawę, że lubię z nim rozmawiać. Był jedyną osobą, poza Lie oczywiście, z którą potrafiłam nawiązać normalną konwersację. Mogłam po prostu przestać myśleć na chwilę o problemach i skupić się na sobie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz śmiałam się tak otwarcie.
A potem, jak zwykle, wszystko runęło jak niestabilny domek z kart.
- Słyszałaś o morderstwie przy jednym z klubów? - upił łyk swojej kawy.
Serce zaczęło bić mi szybciej.
- Tak - odparłam krótko i skubnęłam pączka, by dostać chwilę czasu. - Podejrzewają kogoś?
- Nie, sprawca był zbyt uważny. Z resztą - otrzepał palce z lukru - Lucas miał wielu wrogów.
Przyjrzałam mu się uważnie. Wyglądał tak niewinnie. Był tak niewinny. Serce mi się krajało, kiedy musiałam go okłamywać.
- Mam nadzieję, że złapią tego kto to zrobił - powiedziałam, z fałszywym,
współczującym uśmiechem.
***
*LIE*
Siedziałam w czarnym samochodzie, mając idealny widok na bank. Trzymałam na kolanach laptop, a na siedzeniu obok - notebook. Wolałabym przeprowadzić całe włamanie w domu, ale muszę monitorować czy wszystko działa jak należy. Banki mają idealne zabezpieczenie, ale nawet w takim można znaleźć małą lukę, którą można wykorzystać na różne sposoby. Spojrzałam na ekran myśląc o tych wszystkich bogaczach, którzy stracą swój dobytek. Włamałam się do kamer z budynku oraz miejskich podkładając wczorajsze nagranie. Następnie, po wpisaniu paru linijek kodu, zawiesiłam system, a pieniądze zaczęły przelewać się na konto Roya. Wpatrywałam się w wnętrze banku, które ledwie widziałam. Czekałam na zamieszanie. Podskoczyłam na siedzeniu, kiedy komórka zaczęła dzwonić, a na ekranie pojawił się numer Dylana.
Odebrałam, wciąż obserwując budynek.
- Lie, jesteś dzisiaj zajęta? - zapytał.
W końcu zaczęło się - ludzie zaczęli panikować i wybiegać z banku, a alarm wył, informując o włamaniu.
- Umh… tak - odpowiedziałam, trzymając telefon między uchem a ramieniem. Została jeszcze minuta do przelania całej kwoty na konto.
- Wpadniesz jutro do mnie? Chciałbym pogadać jak przyjaciel z przyjaciółką.
Bank został pusty. Wyszłam z systemu, nie pozostawiając jakichkolwiek śladów.
Bank został pusty. Wyszłam z systemu, nie pozostawiając jakichkolwiek śladów.
- Tak, tak - odpowiedziałam szybko, przypominając sobie o rozmowie Z trzy przecznice stąd można było już usłyszeć ryk syren policyjnych. Rozłączyłam się i rzuciłam telefon do schowka. Schowałam sprzęt do torby. Radiowóz był już cholernie blisko. Odpaliłam samochód i wyjechałam ostrożnie, chcąc nie zwracać na siebie uwagi. W samą porę zdążyłam opuścić niebezpieczne terytorium.
***
Zaparkowałam samochód na podjeździe i zabrałam swoje rzeczy. Skierowałam się do drzwi. Ku mojemu zdziwieniu na ganku siedziała Tori wraz z Tomem, zajadający się pączkami i kawą.
- Cześć, Lie - przywitał się chłopak.
- Cześć, Tom.
Spojrzałam na przyjaciółkę, która przyglądała mi się bacznie. Kiwnęłam prawie niewidocznie, dając znak, że już wykonałam zlecenie. Tori dostrzegła gest i uśmiechnęła się smutno. Udałam się do pokoju zostawiając parę przyjaciół samych.
------------------------------------------------------------------------------------
Wiemy, że jest za mało Toma i Dylana, ale ciężko jest zrobić rozdział o przyzwoitej długości, pisany na dwie osoby i w miarę ogarnięty, by opisać wszystkie wydarzenia. Przepraszamy! Od następnego będzie już więcej naszych chłopców ;u;
~Autorki
Wiemy, że jest za mało Toma i Dylana, ale ciężko jest zrobić rozdział o przyzwoitej długości, pisany na dwie osoby i w miarę ogarnięty, by opisać wszystkie wydarzenia. Przepraszamy! Od następnego będzie już więcej naszych chłopców ;u;
~Autorki
Szczerze? Akurat w tym rozdziale fakt, że chłopcy nie odegrali głównej roli, nie przeszkadza mi w ogóle. Pewnie to dlatego, że po początkowym fragmencie jeszcze nie doszłam do siebie. Nie mam pojęcia, co mogłabym tutaj napisać. Rozdział jest perfekcyjny! Podziwiam Tori - ja nie potrafiłabym tak po prostu odebrać komuś życie, nawet gdyby od tego zależało moje własne. Ale kto wie... człowiek w skrajnych sytuacjach jest zdolny do wszystkiego.
OdpowiedzUsuńProszę Was tylko, żeby Dylan jednak okazał się tym dobrym, za bardzo go lubię :D A no i jeszcze jedno... NIECH TOM COŚ WRESZCIE ZROBI. Rozumiem, pączki, kawa, spokojne spędzenie czasu, ale no halo. Tak to Ci to zajmie z dziesięć lat, więc do roboty!
Czekam na nn ! <3
L x
Co z tego, że było mało naszych chłopców, skoro rozdział przebija wszystko. Jest super, po prostu ekstra! Zafascynował mnie fragment, gdzie Tori zamordowała z zimną krwią bez jakichkolwiek uczuć. Wiem, że to chore, ale czekałam na taki moment z niecierpliwością. Każdy dobry kryminał powinien mieć w sobie to, co obie tu prezentujecie. Duże gratki!
OdpowiedzUsuńDobrze, że przyszedł Tom i przyniósł kawę i pączki, to trochę ostudziło krew, która wręcz wrzała mi w żyłach z powodu tylu emocji. Kocham Toma, kawę i pączki, to perfelcyjne połączenie.
Część Lie, choć nieco krótsza, również bardzo przypała mo do gustu. Bezbłędny włam do banku w biały dzień? To lubię! Ciekawe, dlaczego Dylan chce się z nią spotkać. Podejrzewam, że nie chodzi tylko o zwyczajną przyjacielską rozmowę.
Mówiłam już, że Was uwielbiam? Chyba tak. No nic. Uwielbiam Was! ❤
Pozdrawiam i życzę ogromu weny.
Wasza Marina, która właśnie ma zamiar pobiec do najbliższej kawiarni po latte, ciacho i przystojengo mężczyznę.
Oj tam, oj tam, chłopcy... Kobiety i tak zawładną tym światem;3
OdpowiedzUsuńKochane, czytam was od początku i mogę z całą pewnością stwierdzić, że wyrabiacie sobie coraz wyższy poziom. Nie tylko o ciągu wydarzeń mowa. Styl pisania - u każdej inny, a jednak czyta się całość, jakby wszystko wyszło spod pióra jednej osoby. Kreacja bohaterów - wyśmienita ♥ Opis seny morderstwa - brak słów. Kocham, kocham i jeszcze raz kocham.
Ech, jestem dziś w złej formie... Same pochwały;)
Jeśli miałabym być już naprawdę cholernie szczera - zbyt dużo Tori, zbyt mało Lie. Ale może to tylko moje wyrażenie...
W każdym razie - uwielbiam was ponad życie i strasznie się cieszę, że trafiłam tu do was, bo szczerze mówiąc - wpadłam tu tylko ze względu na Dylana... Ale zastałam coś o wiele lepszego;3
Weny dużo oczywiście wam życzę no... i udanych wakacji;3 Niech słoneczko grzeje, niech piórka idą w ruch ♥
Cieszę się, że rozdział pojawił się tak szybko. W sumie to nie powinnam w ogóle używać telefonu, ale dla tego bloga warto troszkę nagiąć zasady. Jak zwykle rozdział był wspaniały. Pozdrawiam was i oczywiście czekam na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńJeeeej, jest nowy rozdział. I jest w nim coś, co bardzo mnie rozczuliło. W rozmowie z Tomem Tori zauważa, że jest "niewinny". To mnie rozwaliło na łopatki. Zazwyczaj to mężczyźni są tymi z sekretami, złymi i brutalnymi. A tutaj to kobieta czuje jakąś może opiekuńczość. Bardzo mi się to podobało (oczywiście, nie ma to NAJMNIEJSZEGO związku z moimi własnymi odczuciami xD).
OdpowiedzUsuńIdąc dalej, scena morderstwa - prima sort. Podobało mi się to, że była opisana jakby oczami prawdziwego płatnego mordercy. Bez większych emocji. Poza obrzydzeniem, ale ja sama byłabym pełna tego uczucia, gdyby taki facet próbował się do mnie dobrać. Grr.
No i przy napadzie na bank kolejna bardzo rozczulająca rzecz: próba połączenia życia "zawodowego" z prywatnym. Nie dość, że napisałyście to dosyć zabawnie, to jeszcze ukazując, że Lie nie jest tylko zabójczynią, tak jak i Tori. Pokazałyście ludzkie oblicza dziewczyn.
Jestem zachwycona.
Pozdrawiam,
candlestick z http://crownsjewel.blogspot.com/
A mi się podobało, nawet bez wielkiej ilości chłopaków ;) Naprawdę fajny rozdział, no i scena morderstwa ♥. Zachowuję się jak psychopatka, ale naprawdę mi się spodobało. No i włamanie się do banku przez Lie. To było naprawdę... takie przyjemne XD Nie no, kończę, bo zaraz zacznę pisac naprawdę jak psychopatka :D
OdpowiedzUsuńNo cóż, pozdrawiam i czekam na następny!
Chyba w głębi duszy każdy z nas jest trochę psychopatą XD Dziękujemy, cieszymy się, że się podoba ♥
UsuńKolejny świetny post, jak dla mnie chłopaków wcale nie brakuje, bo gdyby było ich za dużo, też nie wypadałoby to naturalnie :D Tak w ogóle bardzo poda mi się to, że Lie i Tori nie są takimi delikatnymi dziewczynkami tylko są samowystraczalne :P
OdpowiedzUsuńWooo o.o jak ona od tak mogła go zabić?? Już sobie przypomniałam dlaczego zaczłam je czytać :3 Taka długość rozdziałów jak najbardziej mi odpowiada. (Ha.. Szkoda ze to zdanie nie ma juz teraz większego znaczenia 😂) Awww tam moje oczka dobrze dowidziały Fall Out Boy? Heheh Overcast Kidsy wszędzie XD
OdpowiedzUsuń