piątek, 29 maja 2015

Rozdział 4




"Thought I could do this on my own,
I've lost so much along the way."
*TORI*


Nowy York, dwa lata wcześniej


  Czyściłam broń kiedy rozległ się dźwięk czarnej komórki. Komórki, która dzwoniła tylko w jednej sytuacji.
  - Janeen - przedstawiłam się spokojnie swoim pseudonimem, nie odrywając oczu od pistoletu, który właśnie rozkładałam na części.
  - Szef chce cię widzieć w parku po północy - odezwał się głęboki głos po drugiej stronie. 
  Roześmiałam się głośno.
  - Ja nie mam szefa, idioto - warknęłam. Odłożyłam kolejną część rewolweru na bok, podtrzymując telefon między ramieniem, a uchem. - Żegnam…
  - Nie! - krzyknął spanikowany do słuchawki, kiedy już chciałam się rozłączać. - Roy… - poprawił się powoli - chce się z tobą widzieć.
  Zapadła cisza. Bez pośpiechu wyczyściłam dokładnie lufę i zabrałam się do jej smarowania, by nabój miał mniejsze tarcie podczas wystrzału.
  Roy Cruger był wysoko ceniony na czarnym rynku. A raczej wyceniony - dużo osób pragnęło jego śmierci. Nielegalny handel, transport za granicę oraz wiele ludzi na sumieniu z powodu ciągłego dążenia do coraz to wyższego stanowiska. Wynajmował takich ludzi jak ja, by pozbywać się takich typków jak on. Nic nowego.
  Osobiście nie miałam nic do Roya. Owszem, był niezłym zapewnieniem sobie przyszłości, ze względu na sumę jaką mogłabym za niego zgarnąć. Jednak ci, którzy próbowali go sprzątnąć, gryźli już dawno ziemię. Wolałam planować.
  - O co chodzi? - spytałam w końcu opanowanym głosem. 
  - Roy potrzebuje twojej ochrony na jakiś czas. Może dużo zapłacić.
  - Oczywiście, że może - parsknęłam śmiechem. - Inaczej nawet nie odważyłby się do mnie dzwonić. 
  - Dzisiaj, park…
  - Nie powiedziałam, że się zgadzam. - Przerwałam mu ostro. Widocznie był to jeden z tych tępych mięśniaków robiących za pachołka Roya. - Ja nie chronię, ja zabijam.
  Usłyszałam jak mężczyzna wciąga powietrze. Przez cały ten czas spokojnie czyściłam i konserwowałam broń. Moje ruchy były płynne, opanowane. Palce zręcznie rozdzielały i łączyły poszczególne części pistoletu.
  - Żegnam - powtórzyłam z uśmiechem. Przerwałam połączenie. Włożyłam ostatni element na swoje miejsce, powoli naładowałam magazynek, położyłam telefon na ziemi. Stanęłam w pewnej odległości. Wycelowałam, po czym strzeliłam, a komórka rozpadła się na części.

Los Angeles, obecnie


  Biegłam lekkim truchtem, wpatrując się ziemię. Głośna muzyka w słuchawkach pozwala mi zapomnieć o otaczającym świecie i zatopić się we własnych myślach. W głowie wciąż słyszałam przestraszony głos Lie z wczoraj. Pomyślałam co mogło się stać i momentalnie zrobiło mi się niedobrze. 
  Park o tej porze był całkiem opustoszały, dlatego czwarta rano była dla mnie idealną porą na jogging. Mogłam zapomnieć o ludziach, skupić się na sobie. Liczyłam swoje rytmicznie stawiane kroki oraz oddechy, które słyszałam w głowie mimo słuchawek. 
  Nagle ktoś mnie złapał i pociągnął. Krzyknęłam bardziej z zaskoczenia niż strachu. MP3 wypadło na ziemię. Napastnik trzymał mnie mocno, trzymając rękę na moich ustach bym nie krzyczała. Skutecznie uruchomił moje ręce i mimo zwinności oraz umiejętności walki, nie mogłam wygrać z kimś dwa razy większym ode mnie. 
  Nadepnęłam przeciwnikowi na kostkę, jednocześnie gryząc rękę, którą przysłaniał mi usta. Przeklnął głośno, ale wbrew moim oczekiwaniom nie wypuścił mnie. 
  - Proszę się nie szarpać…Janeen. 
  Otworzyłam szerzej oczy. Zaczęło szumieć mi w uszach, słyszałam jak serce wali mi mocniej. 
  Właściciel głosu wyłonił się zza pleców mojego oprawcy. Nie był takim osiłkiem jak ten, który mnie trzymał. Był jednym z myślicieli oraz wykonawców, takimi śmierdziało na kilometr. Miał czarne włosy zaczesane w tył oraz długi haczykowaty nos. 
  - Steve, puść naszego gościa - nakazał drągalowi. 
  - Gościsz mnie w parku? - wpatrywałam się w niego z nienawiścią. - Myślałam, że to miejsce publiczne. 
  - Masz rację, źle się wyraziłem - przystanął centralnie przede mną i zakołysał się na piętach. - Najemczyni, racja? Sławna Janeen, wynajmowana przez najlepszych. A gdzie Lily? 
  Strach całkiem mnie sparaliżował gdy usłyszałam pseudonim Lie. 
  - Nie mam pojęcia o czym mówisz - wycedziłam powoli. - A teraz odwołaj swojego pachołka i mnie wypuść. 
  Już odwracałam się by odejść, kiedy to jedno proste zdanie zrujnowało cały mój świat, który dotychczas tak pieczołowicie pielęgnowałam. 
  - Pan Roy miał nadzieję na wielki powrót Alexis i Julii. 
  Zaczerpnęłam głęboko tchu. Miałam ochotę się rozpłakać. Nikt, absolutnie nikt, nie znał naszych prawdziwych imion. Roy zniszczył właśnie wszystko. 
  Jednym zwinnym ruchem wyciągnęłam dwa noże z butów. Jeden przystawiłam do gardła mężczyźnie na posyłki, drugi wystawiłam przed siebie na wypadek gdyby mięśniak chciał ruszyć na pomoc. 
  - Nie mam pojęcia jak się dowiedział, ale gówno obchodzi mnie czego chce Roy. A teraz puścicie mnie i już nigdy nie ujrzę waszych parszywych twarzy. Chyba, że martwe - uśmiechnęłam się groźnie. 
  Mężczyzna wcale nie wyglądał na poruszonego. Wręcz przeciwnie, odwzajemnił uśmiech co zirytowało mnie do tego stopnia, iż przyłożyłam mu ostrze pod samo gardło. Ręce, które do tej pory trzymał wyciągnięte do góry w uległym geście, powoli opuścił do kieszeni. Obserwowałam je nieufnie, gotowa w każdej chwili przejechać mu nożem po gardle. 
  Wyciągnął niewielkie urządzenie. Mały, cienki dyktafon. 
  - Radziłbym ci je wziąć - powiedział tylko. 
  Cała złość dała o sobie znać w jednej chwili i zrobiłam coś, czego miałam już nigdy nie robić. 
  Przejechałam ostrzem po gardle sługusa Roya, zostawiając na nim długi, krwawy ślad. Drugi nóż wbiłam w pierś Steva. Wyszarpnęłam broń zdecydowanym ruchem i położyłam obok ciał, wpierw czyszcząc starannie rękojeści o spodnie. Muszę je potem spalić. „Śmiertelny pojedynek dwóch mężczyzn” będą głosić nagłówki gazet. Podniosłam jednak dyktafon, który wypadł z ręki mężczyzny przy upadku. Schowałam go do kieszeni. 
  Rozejrzałam się dookoła. W dalszym ciągu nikogo nie było. Odwróciłam się w drugą stronę, by nie widzieć złowrogiego uśmiechu mężczyzny na martwych ustach. Miał prześladować mnie już do końca życia. 

*** 

  Wróciłam do domu po dwóch godzinach. Ominęłam salon, wiedząc, iż Lie śpi na kanapie. Skierowałam się do łazienki. Przerażająco opanowana zmyłam plamki krwi z rąk. Robiłam to już wiele razy, bo chociaż wolałam działać z daleka za pomocą pistoletu czy nawet łuku, zdarzało mi się wykończyć ofiarę własnoręcznie. 
  Musiałam przyznać, że cholernie mi tego brakowało i właśnie to było straszne. 

*** 

  Lie obudziła się koło południa. Zastała mnie upapraną mąką z palcami w cieście. Usiadła przy blacie. 
  - Co ty do cholery robisz? - spytała podejrzliwie. 
  - Piekę ciasteczka - odparłam, nie patrząc na nią. 
  - Dlaczego? 
  - Dlaczego powinnam mieć powód by upiec ciasteczka? 
Westchnęła. 
  - Nie było pytania. 
  Wyciągnęłam z pieca już drugą blaszkę i włożyłam trzecią. Wciąż nie patrzyłam na przyjaciółkę z obawy, że mogłaby wyczytać coś z moich oczu. Nie zamierzałam na razie mówić jej o zabójstwie dla jej własnego dobra. 
  - Piekę - przerwałam w końcu ciszę - ponieważ zapraszasz Dylana na herbatę. 
  - Że co proszę? - wyprostowała się gwałtownie. 
Przesiewałam spokojnie mąkę kiedy mówiłam: 
  - To doskonała okazja, by go przeprosić nie uważasz? W końcu skasowałaś mu całkowicie samochód i chyba naraziłaś na zawał. Z resztą, ja zapraszam Toma. Pamiętasz, mówiłam ci o nim. Przenocowałam u niego w czasie burzy. Pora się odwdzięczyć Lie. 
  Wyrzuciłam te słowa z prędkością karabinu maszynowego. Przyjaciółka wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi oczami i ustami. Miałam wrażenie, że zaraz podejdzie sprawdzić mi temperaturę i spyta czy czegoś nie brałam. W końcu zdołała zamknąć buzię. Opadła na krzesło, ukrywając twarz w dłoniach. 
  - Rozumiem, że mam teraz poszukać jego numeru w książce telefonicznej i grzecznie go zaprosić? 
  - Nie trzeba, już to zrobiłam. 
  - A niech cię szlag, Tori. Nienawidzę cię. 
 Odepchnęła się na barowym stołku, zeskoczyła i pobiegła na górę. Uśmiechnęłam się pod nosem, wyrabiając kolejną porcję ciasta. 



*LIE*

  Rozsiadłam się wygodnie na kanapie i włączyłam telewizję, chcąc zobaczyć coś ciekawego. Automatycznie włączył się kanał informacyjny. Prezenter o czarnych jak kruk włosach czytał wiadomości z ostatniej chwili: 
  - W parku Yosemite znaleziono dwa martwe ciała mężczyzn. Jeden miał poderżnięte gardło, a druga ofiara ranę zadaną ostrym narzędziem. Policja zaczęła już śledztwo w tej sprawie.
  Na ekranie pojawiło się logo stacji i powróciły reklamy najnowszych odkurzaczy. Znudzona wyłączyłam telewizor, a w całym domu rozniósł się dźwięk dzwonka. Śledziłam wzrokiem jak Tori zrzuca z siebie fartuch, poprawia szybko włosy i idzie otworzyć gościom. Położyłam nogi na ziemię i leniwie podniosłam się z kanapy. Do salonu wszedł Dylan z bukietem herbacianych róż. Spojrzał na mnie i na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.
  - Niegrzecznie było by przychodzić z pustymi rękami - odparł wręczając mi kwiaty. Podziękowałam i wyciągnęłam z pionowej szklanej szafki wazon. Idąc w stronę kuchni z wazonem i różami wpadłabym na śmiejącą się Tori, która zaczęła już pogawędkę z wspomnianym Tomem. 
  -  Tom, to jest Lie, Lie to jest Tom - przedstawiła nas, a następnie zaprosiła gestem dłoni Toma, by udał się do salonu. Odłożyłam kwiaty na blat. 
  - Nienawidzę Cię za to - powiedziałam w stronę Tori, która podała mi tacę z dzbankiem pełnym herbaty z dzikiej aronii i filiżankami. Przewróciła teatralnie oczami i poklepała mnie po ramieniu, chwytając tacę z talerzykami oraz ciasteczkami. Ostrożnie położyłam tacę na stole i nalałam do każdej filiżanki ciepłą ciecz zwaną herbatą. Usiadłam naprzeciw Tori. Ta klapnęła na fotel, który jako jedyny pozostał (nie licząc sofy). Na jej twarzy zauważyłam odciśniętą dłoń z mąki. Gdy podniosła zadowolony wzrok z nad ciasteczek i spojrzała na mnie, chcąc zachęcić do rozmowy, wskazałam na swój policzek i potarłam go. Przyjaciółka patrzyła na mnie nie rozumiejąc o co mi chodzi. Dyskretnie wskazałam na nią, a później ponownie potarłam twarz. Kiwnęła lekko głową rozumiejąc, jednak wyprzedził ją Tom, który delikatnie strzepnął mąkę z jej policzka. 
  - Mąka - odparł, ukazując rząd białych zębów Przyjaciółka odwzajemniła uśmiech, a na jej policzkach pojawiły się ledwo widoczne rumieńce. Dawno nie widziałam Tori z różowymi owalami na twarzy. Wzięłam łyk herbaty i słuchałam co mówił Tom, a gdy już przestał, zadała mu pytanie 
  - Jesteś z Londynu? 
 - Zgadza się, brytyjski akcent- odpowiedział z uśmiechem. - A wy skąd jesteście? 
  Spojrzałam ukradkiem na Tori, nie wiedząc co odpowiedzieć. 
  - Nowy Jork?- zapytał Dylan siedzący tuż obok mnie. Spojrzeliśmy na niego zadziwieni - Charakterystyczny slang dla nowojorczyków - wytłumaczył biorąc ciasteczko. 
  Spostrzegawczy jesteś, O'Brien. 
  Mężczyźni zaczęli rzucać kawałami jak z rękawa co pozwoliło na rozluźnienie atmosfery. Wydawali się być w porządku, ale jednak wolałam mieć się na baczności. 
  - Zauważyłem, że przy plaży rosną u was piękna odmiana kwiatów pustyni - odparł przerywając zapadającą ciszę. - Chętnie bym je zobaczył, o ile nie macie nic przeciwko.
  - Nie ma sprawy, oprowadzę Cię - powiedziała ochoczo Tori, wstając z fotela. W dwie minuty opuścili salon zostawiając mnie i Dylana samych. Wczoraj pod wpływem wszystkich emocji zachowałam się dziwnie, co gryzło mnie cały dzień. Nie ukrywam, nie lubię przepraszać ludzi, ale należą mu się jeszcze raz przeprosiny - przecież o mały włos nas nie zabiłam . Odchrząknęłam, a chłopak spojrzał na mnie swymi brązowymi oczami 
  - Jeszcze raz Cię przepraszam, za to co wczoraj się stało, zachowałam się jak idiotka i prawie nas zabiłam - spuściłam głowę, lecz dumna z swoich przeprosin. Przybliżył się do mnie i dotknął mojego ramienia. 
  - Już mówiłem, wszystko w porządku. Każdy popełnia błędy - mówił spokojnie, co denerwowało mnie jeszcze bardziej - ale mam do Ciebie małą prośbę. - Odparł cofając rękę. Zapewne przemyślał wszystko i jednak chcę bym zapłaciła za naprawę samochodu, nie ma sprawy. Jednak zaskoczył mnie po raz kolejny: - Zacznij jeździć ostrożnie, bo w końcu się zabijesz - odparł lekko zmartwiony. - Mogę się założyć, że to nie był pierwszy raz. 
  Robisz, na mnie dobre wrażenie, Dylan. 
  Kiwnęłam tylko głową na znak, że ma rację. Wyciągnęłam rękę w jego stronę 
  - Zapomnijmy o tym - zaproponowałam. Chłopak uśmiechnął się promiennie i uścisnął mi dłoń. Porozmawialiśmy jeszcze trochę, patrząc na przyjaciół, którzy spacerowali po plaży. Atmosfera pomiędzy mną, a chłopakiem stała się już normalna. 
  - Chodźmy do nich - wskazał po chwili na Tori i Toma. Wstaliśmy i wyszliśmy z domu.


wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 3


Oceans


"And in the morning, I'll be with you
But it will be a different kind"

*TORI*
  
 Wcale nie zanosiło się na koniec burzy. Mało tego-spiker w telewizji właśnie przestrzegał przed tornadem.
  Wyłączyłam telewizor i sfrustrowana przetarłam twarz rękoma.
-Mam rozumieć, że nie wrócę dzisiaj do domu?-spytałam samą siebie, jednak Tom i tak mi odpowiedział.
-Nie ma mowy, pościelę ci w pokoju gościnnym.
  Łagodnie odebrał mi pilota, na którym nieświadomie zaciskałam w złości palce. Usiadł obok mnie na kanapie, włączając z powrotem urządzenie.
-Na co masz ochotę?-zmienił temat.-Film akcji? Horror? Mogę zgodzić się nawet na komedię romantyczną, jeśli to poprawi ci nastrój.
Parsknęłam śmiechem.
-Nienawidzę komedii romantycznych- odparłam.-Puść jakieś kreskówki.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ale bez słowa wybrał odpowiedni kanał.
  Wyłączyłam się już w chwili, gdy kot Tom (cóż za zbieg okoliczności) spłaszczył Jerry’ego łopatą. Co jakiś czas sprawdzałam komórkę, której czarny ekran doprowadzał mnie do szału. Była wyładowana, a ja nie miałam jak zadzwonić do Lie i poinformować ją, że nie wracam na noc. Burza nabierała na sile, tak samo jak deszcz oraz wiatr. Miałam ochotę wybiec na zewnątrz, zmęczyć się tak, by nie musieć myśleć.
-Zawsze kibicowałem kotu-przerwał ciszę Tom.
-To na pewno przez imię-oskarżyłam go ze zdawkowym śmiechem, brutalnie przywrócona do rzeczywistości.
Jęknął, po czym westchnął teatralnie. 
-Przejrzałaś mnie.
Spojrzałam w ekran, opierając się wygodniej na siedzeniu.
-Ja od zawsze wolałam Jerry’ego. Jest mały, ale sprytny.
  Oglądaliśmy jeszcze chwilę. Później Tom poszedł przygotować mi pokój. Podziękowałam i życzyłam mu dobrej nocy.

***

  Obudziłam się z krzykiem. Przyłożyłam palce do policzków. Mokre. Trzęsłam się i drżałam, nie potrafiłam zapanować nad swoim ciałem.
  Znów coś mi się śniło. Byłam zła na siebie za to, że wypieram wspomnienia koszmarów zaraz po przebudzeniu. To oznaka słabości, na którą nie mogłam sobie pozwolić. Skoro miałam znosić katusze, chciałam robić to godnie. Chciałam pamiętać wszystko ze szczegółami i nienawidziłam tej części siebie, która cieszyła się z chwili zapomnienia.
  Prawie nigdy nie płakałam świadomie. Jednak w śnie robiłam to notorycznie, przeżywając najgorsze ze swoich koszmarów po raz kolejny. Byłam podatna na wszystko, co czyniło mnie słabą.
  Co noc śniło mi się prawdopodobnie to samo. Pamiętam jedynie ogień oraz krzyki i płacz dziecka.
  Odgarnęłam kołdrę na bok, wychodząc z łóżka. Zegar wskazywał czwartą szesnaście. Zrzuciłam z siebie ubrania Toma, wkładając własne, już suche. Poskładałam je i odłożyłam razem z krótką notką.



Musiałam wrócić do domu, przepraszam. Nie chciałam Cię budzić. Dziękuję Ci za wszystko.

~Tori



  Nie mam pojęcia dlaczego użyłam tego beznadziejnego skrótu. Zostawiłam jednak karteczkę, a jako, że znajdowałam się na parterze, wyszłam oknem.
  Niewygodnie biegło mi się w dżinsach. W dodatku nie zbyt dobrze pamiętałam drogę, ale musiałam się stamtąd wyrwać, nie chciałam zwariować. Wdychałam świeże powietrze po burzy, by się uspokoić. Pobłądziłam już po paru minutach. Wbiegłam do parku, który był całkiem opustoszały, nie licząc rozśpiewanych ptaków. Może mi się wydawało, ale poczułam na sobie czyiś wzrok i wcale nie były to oczy zwierzęcia. Wzdrygnęłam się, przyspieszając. Chciałam być już w domu. Serce biło mi mocniej za każdym razem, gdy nie poznawałam ścieżki, jednak po chwili zaczęłam poznawać okolicę. Odetchnęłam z ulgą. 
  Szczęśliwie wróciłam do domu. Wróciłam na palcach do pokoju, zastanawiając się, gdzie do cholery podział się fotel. Położyłam się we własnym łóżku, ale nie zasnęłam aż do rana.



*LIE*




  Dziś pogoda była o wiele lepsza niż poprzedniego dnia-przestało padać i za chmur wychodziły promienie słońca. Przeciągnęłam się, dalej leżąc w łóżku i owinęłam się jeszcze bardziej kołdrą. Przymknęłam oczy, wspominając jak jeszcze rok temu mieszkaliśmy w Nowym Jorku. To był nasz dom, a teraz nie możemy nawet tam pojechać bo mogą nas poznać. Dalej jesteśmy poszukiwane i co parę miesięcy jesteśmy pokazywane na bilbordach. Cholernie im zależy by nas znaleźć. 
  Od tego czasu zmieniłyśmy się z wyglądu, soczewki, kolor włosów oraz ich długość...na szczęście jeszcze nikt nas nie poznał. Brakuje mi zatłoczonego miasta, żółtych taksówek i poprzedniego życia. Obiecałyśmy sobie, że już tego nie zrobimy, teraz jesteśmy inne. 
  Wzdrygnęłam się na odgłos pukania do drzwi. Otworzyły się wolno i ukazała się brązowa czupryna ułożonych włosów 
-Pojechałabyś na zakupy?- zapytała uśmiechając się przebiegle Tori. Spojrzałam na nią z przymrużonych powiek i rzuciłam w stronę drzwi poduszkę. Przyjaciółka zrobiła unik w samą porę. Spojrzała na mnie i przewróciła ceremonialnie ciemnymi oczami 
-Nie zapomnij kupić masła orzechowego- powiedziała zadowolona z siebie i zamknęła drzwi. Mój żołądek domagał się już jedzenia, więc nie pozostało mi nic innego jak tylko pojechać do sklepu. Założyłam biały top, oraz czarne spodenki, a na górę długi kardigan. Zeszłam po schodach odwracając się w stronę Tori. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się tylko na sekundę. Miała zamiar już coś się mnie zapytać, ale szybko wyszłam zamykając z hukiem drzwi. Udałam się do garażu gdzie czekało na mnie już srebrne porsche. Usiadłam za kierownicą, włożyłam kluczyki do stacyjki i przekręciłam je odpalając samochód. 


*** 

  Drogi Los Angeles były jak na tą porę zadziwiająco puste. Wcisnęłam nogą jeszcze bardziej pedał gazu, a wiatr porywał moje włosy. Na liczniku miałam dobre 200 km/h. Palmy, które znajdowały się przy deptakach mieniły mi się w oczach i widziałam jedynie brązowe plamy. W Nowym Jorku, po naszych akcjach, uciekałyśmy jak najdalej od miejsca zabójstwa i oczywiście zawsze udawało nam się uciec zanim policja wkroczyła do akcji. 
  Zrelaksowana siedziałam w fotelu trzymając jedną ręką kierownicę, a drugą włączając piosenkę w radiu. Na sekundę spojrzałam na radio, by włączyć płytę, która zacięła się w odtwarzaczu i w tej samej chwili wyjechał niebieski jeep, który miał pierwszeństwo. Natychmiast zaczęłam hamować puszczając nogę z gazu. Zaczęłam manewrować pojazdem, by choć trochę uniknąć tragedii. Z dwóch pojazdów wydobywał się potworny pisk opon oraz pojawiły się iskry gdy przejechaliśmy bokiem ocierając się o siebie. Gwałtownie odwróciłam kierownicę co spowodowało, że samochód wykonał pełny obrót i wjechał na chodnik zatrzymując się tuż przed drzewem. Odruchowo pociągnęło mnie do przodu, ale pasy i poduszki powietrzne uratowały mnie przed uderzeniem twarzą w kierownicę. Siedziałam jak sparaliżowana w fotelu z szeroko otwartymi oczami, oddychając szybko. Odpięłam pasy i wyszłam z pojazdu. Ledwie stałam, gdyż nogi miały się zaraz pode mną ugiąć. Kierowca drugiego samochodu biegł w moją stronę. Ludzie z knajpki zaczęli wychodzić i patrzeć na całą sytuacje. Chłopak złapał mnie za ramiona i patrzył się na mnie 
-Nic ci nie jest?- zapytał roztrzęsionym głosem Odebrało mi mowę, dalej miałam przed oczami wypadek, jedynie pokręciłam głową i spojrzałam w jego brązowe oczy. 
-Przepraszam-szepnęłam. Z daleka roznosił się dźwięk syren policyjnych. Kierowca uspokajał mnie kołysząc i przytulając. Nigdy nie widziałam by ktoś się zachowywał w ten sposób do osoby, która uderzyła w jego samochód. Cofnęłam się w tył, chcąc, by chłopak wypuścił mnie z objęć. Radiowóz zatrzymał się obok nas i wysiedli dwaj funkcjonariusze. Zaczęli oceniać wyrządzone szkody 
-Kto był sprawcą wypadku?- zapytał niski policjant 
-To ja- odparł chłopak. Co on robi?! Przecież to ja w niego wjechałam jadąc jak pirat. Już miałam zamiar go poprawić, ale on spojrzał na mnie. 
-Zadzwoń po kogoś-powiedział i poszedł za policjantem, który musiał spisać raport. Patrzyłam na niego jak na największego idiotę, ale byłam mu naprawdę wdzięczna. Zadzwoniłam po Tori i również po lawetę. Ludzie, którzy dalej patrzyli zaczęli coś mówić między sobą, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Odwróciłam się w ich stronę, krzycząc: I CO SIĘ GAPICIE?! Spojrzeli po sobie i urażeni wrócili do swoich zajęć. Oparłam się o maskę samochodu i czekałam na przyjaciółkę, która miała się lada chwila pojawić. Patrzyłam jak chłopak podaje swoje dane policjantowi.
-Dylan O'Brien- usłyszałam Dopiero teraz zaczęłam mu się przyglądać, był wysoki, miał ciemne oczy i włosy... 
-LIE!-krzyknęła Tori, która podążała w moją stronę zdenerwowana. Dylan odwrócił się w naszą stronę i uśmiechnął się słabo.
---------------------------------------------------------------
*Od autorek*
Dziękujemy za każdy komentarz i obserwację, nie macie pojęcia jak bardzo to motywuje ^^


czwartek, 21 maja 2015

Rozdział 2


*Z serii: zrób nastrój i puść piosenkę do czytania c:*

"And I don't think the world is sold
I'm just doing what we're told"

*TORI*


  Wzięłam drżący oddech, chowając głowę między kolanami. Było mi niedobrze, bolała mnie głowa, a cały świat wirował, jakby chciał mi zrobić na złość. Cholerna whisky, wypominałam sobie przez cały czas.

  Wstałam, próbując opanować zawroty głowy i zatrzymać ściany. Wciągnęłam jeansy i koszulkę. Skrzywiłam się kiedy zabrzęczały moje bransolety oraz łańcuszki.

  Nigdy więcej whisky.
 Zeszłam na dół. Moje mdłości przybrały na sile, kiedy wyczułam swąd spalonego śniadania, unoszący się na całym parterze. Natalie siedziała z kompresem na kanapie, a przed sobą miała talerz pełen…w każdym razie czegoś czarno-żółtego.
-Zrobiłam jajecznicę-oznajmiła, nawet nie wyglądając zza okładu. Machnęła tylko ręką w stronę tego czegoś, co miało imitować jajka, a i to kosztowało ją chyba wiele siły.
Zasłoniłam usta ręką, czując jak zawartość żołądka podchodzi mi do gardła.
-Nie, dziękuję.
  Wyjrzałam za okno. Był idealny poranek w Los Angeles. Słońce świeciło w oczy, ale jak na razie nie było zbyt gorąco. Otworzyłam drzwi wyjściowe na oścież i owionął mnie zapach bryzy z nad morza.
-Wychodzę-poinformowałam lojalnie przyjaciółkę, która burknęła coś w odpowiedzi.
  Najpierw miałam zamiar udać się na plażę, ale nie wydawała mi się już tak przyjazna jak wczoraj. Gałęzie były porzucone na brzegu, a woda obmywała piasek przy kłodzie, na której zawsze siedzę. Odwróciłam się więc na pięcie, kierując w stronę miasta.
  Robiło się parno. Odgarnęłam włosy za uszy i weszłam do kawiarni.
-To co zwykle?-powitała mnie ponuro Cecille.
-Poproszę.
  Dziewczyna za ladą zaczęła przygotowywać moją kawę ze znudzoną miną. Była może w moim wieku, pisała wiersze, a jej włosy notorycznie zmieniały kolor z czarnego w czarny, w czym nie widziałam żadnego sensu. Poza tym była wciąż ponura, jakby świat się na nią uwziął.
  Bez słowa podała mi kawę i wyciągnęła dłoń po zapłatę. Wręczyłam jej banknot, wdzięczna za ten lurowaty napój, który pozwoli funkcjonować mi przez resztę dnia. Upiłam łyk, parząc sobie język.
  Jednak kiedy wyszłam, znalazłam kolejny dowód, że to świat się uwziął na mnie. Padało. Cholera, przecież w Los Angeles nie powinno padać dwa razy z rzędu, prawda?!
  Ludzie z chodników zaczęli pchać się drzwiami do kawiarni. Uznałam, że nie mam ochoty spędzić dnia w zatłoczonym lokalu, więc zaczęłam biec w stronę domu. Było parno, lecz mokro, co wcale nie było żadną pociechą. W dodatku zaczęło grzmieć.
-A NIECH CIĘ SZLAG, ŚWIECIE!-wrzasnęłam, starając się przekrzyczeć deszcz. Przyspieszyłam, czując jak włosy zwijają się w mokre strąki.
  Biegłam chodnikami w przeciwnym kierunku niż tłum. Przepychałam się, pędząc jak idiotka na ścianę deszczu.
  Nagle jakiś samochód zaczął zwalniać. Kierowca uchylił okno.
-Podwieźć panią?
  Nie powiem. Mężczyzna był niesamowicie uwodzicielski z tym swoimi kręconymi włosami i niebieskimi oczyma. Jednak w swoim życiu trzymałam się pewnych zasad, a po styczności z wieloma typami szukającymi zabójcy na zlecenie, „nie wsiadaj do samochodu przystojnego faceta” plasowało właśnie na samym szczycie mojej listy.
-Nie, dziękuję!-odkrzyknęłam i pobiegłam dalej.
Mężczyzna nic sobie z tego nie robił.
-Proszę się nie wygłupiać!
Odwróciłam się zirytowana w jego stronę.
-Nie mam zwyczaju wsiadać do samochodów obcych!
Deszcz zaczął lać mocniej, jakby chciał mi zrobić specjalnie na złość. W dodatku burza była coraz bliżej.
-Niech pani wsiada do tego cholernego auta!-krzyknął, wskazując na tylne drzwi. Był już całkiem mokry, jak ja. Uznałam, że i tak potrafię się bronić, więc zatrzymała się. Szarpnęłam za drzwiczki i wsiadłam do środka.
-Dziękuję-odetchnęłam z ulgą.
  Poinstruowałam go, gdzie jechać. Jechaliśmy więc, ale w milczeniu, przedłużającym się z każdą chwilą. Miałam ogromną ochotę wykręcić włosy, ale nie chciałam jeszcze bardziej zmoczyć tapicerki-i tak już ze mnie kapało. Wbiłam wzrok w okno, patrząc, jak mijamy moknące w ulewie palmy. Nagle się zatrzymał.
-Tutaj jest las-stwierdził.
-Lasek-poprawiłam.-Dość mały, muszę tylko przez niego przejść. Dam sobie radę-zapewniłam, już chcąc wychodzić.
-Chyba pani oszalała, nie mam zamiaru puścić panią w taką pogodę-oburzył się.-Jest burza, proszę sobie darować.
Westchnęłam głośno.
-Więc co pan zamierza?
-Pojedziemy do mnie.
  Wejście do cudzego samochodu jest głupie, ale godzenie się na wejście do jego domu jest jednym, wielkim kanionem głupoty. Pokręciłam przecząco głową, doskonale wiedząc, iż widzi mnie w lusterku.
-Nie ma mowy. Dziękuję za podwózkę.
  Lecz wtedy rozległ się głośny grzmot, niebo rozbłysło, a piorun walnął coś w oddali. Przeklęłam głośno, czując, jak cały mój upór paruje w chmury. Mężczyzna uśmiechnął się znacząco, a ja niemal zazgrzytałam zębami ze zdenerwowania. Zatrzasnęłam z powrotem drzwiczki.
-Niech będzie-zgodziłam się niechętnie, patrząc na prawy but, w którym tkwił bezpiecznie ukryty nóż.
***
  Muszę przyznać, iż nieznajomy okazał się prawdziwym dżentelmenem. Przyniósł mi suche ubrania, uprzedzając, że mogą być zbyt duże. Wysuszyłam ręcznikiem włosy, a następnie przebrałam się w szary t-shirt z bohaterami komiksów Marvela (natychmiast poczułam szacunek do mężczyzny, uwielbiałam Avengers) oraz spodenki, które musiałam przewiązać paskiem.
Gdy wyszłam, zastałam go w kuchni.
-Skoro uratowałeś mnie od wiecznego kataru i spalenia na popiół przez piorun, to czy mogę mówić ci na „ty”?-odezwałam się.
Odwrócił się od patelni i uśmiechnął do mnie szeroko. Miał na sobie niebieską koszulę oraz jeansy, a włosy wciąż lekko wilgotne. W dłoni trzymał szpatułkę do przewracania naleśników.
-Oczywiście. Przepraszam, że nie przedstawiłem się wcześniej. Jestem Tom.
-Victoria.
-Jesteś głodna?-spytał, zmieniając temat. Wskazał na patelnię. W całym pomieszczeniu pachniało nieziemsko i, nie chcę urazić uczuć Lie, o wiele lepiej niż dzisiejsze jajka.
  Szczerze mówiąc nie jadłam nic od rana przez kaca. Wypiłam jedynie pół kawy, ale nie byłam szczególnie głodna. W dodatku bałam się wszystko zwrócić przez te potworne mdłości. Odmówiłam więc grzecznie, siadając na wysokim stołku przy ladzie.
-Tutaj nie powinno padać-poskarżyłam się.
-Ale jeśli już pada, nie ma z tym żartów-odparł.-Powinnaś zostać dopóki wszystko się nie uspokoi.
  Kochane Los Angeles.

-Dziękuję-odparłam zgodnie z prawdą.



*LIE*



  Otworzyłam szeroko szare oczy i zobaczyłam tylko kontury dziwnych kształtów. Gwałtownie usiadłam, sięgając po nóż, który zawsze był przy mnie. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności tak, że teraz mogłam zobaczyć, iż tym konturem był fotel. 
  Odetchnęłam głęboko i położyłam broń na kanapie. Spojrzałam na talerz, który znajdował się na stoliku i natychmiast zmarszczyłam nos, czując okropny swąd potrawy. Na sam widok czułam w gardle zwracający się trunek.   Powoli wstałam czując się jak by nogi zaraz miały się pode mną załamać. Przeciągnęłam się i zabrałam talerz obrzydliwej papki zwanej jajecznicą do kuchni. Na stole, gdzie powinniśmy spożywać posiłki, znajdowały się teraz puste butelki po whisky oraz winie. Otworzyłam białą szafkę, która znajdowała się pod zmywakiem i wyrzuciłam posiłek oraz butelki. Pozwoliłam sobie na chwilę kucnąć, gdyż poczułam, że zaraz wyleci ze mnie wulkan wymiocin. Gdy poczułam, że zbliża się wybuch pobiegłam do toalety, pozbywając się z żołądka ostatków alkoholu. Otarłam pot z czoło, przemyłam twarz zimną wodą. Wzięłam spory łyk kranówki, który idealnie chłodził podrażnione gardło. 
  Spojrzałam w lustro, które wisiało nad umywalką. Miałam poplątane jak i również przylepione do siebie kosmyki włosów. Rozmazany tusz do rzęs i fioletową śliwę pod prawym okiem. Delikatnie dotknęłam sinego miejsca, odruchowo syknęłam gdy poczułam przeszywający ból. Zaczęłam szukać w półce leków przeciwbólowych, które ukoją w jakimś stopniu tępy ból policzka. Twarz typka, który mnie zaatakował musi dziś wyglądać o wiele wiele gorzej niż moja. Weszłam do kabiny prysznicowej i wzięłam zimny prysznic próbując się opamiętać. Woda oraz tabletki sprawiły, że poczułam się naprawdę dobrze. Spięłam mokre włosy w kok i zapudrowałam sine miejsce. Podwinęłam rękawy koszuli, a następnie wróciłam do salonu. 
   Odciągnęłam żaluzję i rozejrzałam się po salonie opierając się o framugę. Po całym mieszkaniu rozległ się okropnie głośne bicie starego zegara, który wskazywał piętnastą. Sfrustrowana wspięłam się na oparcie kanapy po czym pchnęłam go ręką na ziemię. Spadł z hukiem rozbijając się. Zabrałam szczątki jakże pięknej pamiątki po poprzedniej właścicielce i wyrzuciłam do kosza. Później zabrałam się za czarny fotel, który zasłaniał widok pięknej plaży. Był ciężki więc zaczęłam go przesuwać po podłodze. Zaczerpnęłam trochę powietrza i poczułam, że mój żołądek domaga się jedzenia. Miałam już dość eksperymentowania w kuchni więc zamówiłam po prostu pizzę. W domu było cicho, wręcz za cicho. Słyszałam szybkie bicie swego serca. Włączyłam głośno muzykę, która przerwała dziwną ciszę. Ponownie zabrałam się do przesuwania fotelu do śmieci, które znajdowały się na zewnątrz. Po paru próbach w końcu udało mi się doprowadzić mebel do śmieci na dworze oraz nie potrzebną szafkę na szkło. Zrobiłam małe przemeblowanie w salonie i teraz wyglądał o wiele lepiej. 
  Podziwiałam swoją pracę z uśmiechem na twarzy, aż zadzwonił dostawca pizzy. Zapłaciłam mu oraz dałam napiwek. Wzięłam kawałek pizzy i rozsiadłam się na kanapkę wpatrując się w plażę.



środa, 13 maja 2015

ROZDZIAŁ 1

Od autorek:
piosenka do nawiązania "klimatu" c:
Czyli "puść zanim zaczniesz czytać".
***
„…contempt loves the silence, it thrives in the dark 
With fine winding tendrils that strangle the heart.”


*TORI*


  Biegłam szybko, próbując nie myśleć. Pędząc prze siebie mogłam skupić się jedynie na piasku pod butami oraz wietrze na twarzy. Chłodne powiewy były jak błogosławieństwo. Stopy bolały mnie już niemiłosiernie i pewnie jutro nie będę potrafiła wstać z łóżka, ale, cholera, nie obchodziło mnie to w tej chwili.
  Nie myśl, nie myśl, nie myśl.
  Wrzasnęłam, sfrustrowana i przyspieszyłam. Czułam, iż zaraz zaliczę bolesny upadek na twarz jeśli nie zwolnię.
  Przynajmniej się opamiętasz, skarciłam się gorzko.
  Piasek, przypływ, wiatr, zachód. Zachód. Powinnam być już dawno w domu. Dać sobie spokój, udawać, że nic się nie stało. Nauczyć się z tym żyć, bo przecież minęło już…ile? Pięć lat? Sześć.
  Przyłapałam się na tym, że próbuję nie pamiętać tek okropnej daty. 
  Zaczęłam wyhamowywać. Miałam wrażenie, że zaraz się przewrócę. Moje nogi były jak z waty po tak wielkim wysiłku, wszystkie mięśnie jakby zaczęły się wyłączać. Ciekawe, czy przypływ zdążyłby mnie dorwać, jeśli położyłabym się, tylko na chwilkę.
  Zmusiłam się do powrotu.
  Ręce mi drżały, kiedy próbowałam umieścić klucz w zamku. Akurat zaczęło padać. 
-No dalej-wymamrotałam do siebie.
  Gdy w końcu weszłam do środka, uderzył mnie ostry zapach alkoholu. Zmarszczyłam nos. Rzuciłam klucze na komodę pod lustrem, zdjęłam bluzę oraz buty. Kierowana silnym odorem, udałam się do salonu, gdzie zastałam Natalie. Siedziała na stole, machając nogami, a w ręce trzymała butelkę whisky. 
-Jak leci?-zapytała bełkotliwie. Roześmiała się głośno, po czym pociągnęła kolejny łyk.
  Westchnęłam ciężko. Do oczu napłynęły mi łzy. Nie wiedziałam czy to przez alkohol, czy przez stan, w jakim znajdowała się przyjaciółka. Podeszłam do niej i wyjęłam opróżnioną już do połowy karafkę.
-Zostaw to. Nie warto-powiedziałam ze ściśniętym gardłem.
-To już sześć lat, Alex.
-Przestań-warknęłam.-Nie ma Alex, nie ma Julii. Jest tylko Victoria i Natalie.
  Lie pokiwała smutno głową. Wyciągnęła rękę po butelkę.
  Zawahałam się przez chwilę. A niech to. Przestawiałyśmy istny obraz nędzy i rozpaczy. Jedna biegała do nieprzytomności, by zapomnieć, druga-piła-z tego samego powodu. 
  Oddałam jej whisky, wpierw sama ciągnąc porządny łyk. Poczułam jak ciecz pali przełyk, a następnie tępi wszystkie zmysły.
  Znów.

*NATALIE*

  Deszcz nieubłaganie uderzał w szybę, wydając kojące dźwięki. Przyjaciółka zasnęła na kanapie zmęczona biegiem jak i otumaniona trunkiem. Ja siedziałam bezradnie na podłodze i wpatrywałam się, jak krople deszczu spływają po szybie. Wspominałam z ogromnym bólem rodziców, mojego braciszka, a później ogień, który pochłaniał wszystko i wszystkich. 
  Nie myśl o tym, powtarzałam sobie to cały czas, ale to tylko słowa trudne do spełnienia.    Sześć lat temu, niby tak dawno,a ból jest taki sam jakby stało się to wczoraj. 
 Starłam ręką samotną słoną łzę, która spływała wolno po policzku. Wstałam z podłogi, rozciągając przy tym nogi, spojrzałam jeszcze raz na przyjaciółkę upewniając się czy śpi, ubrałam szarą bluzę i buty. Wyszłam z domu zamykając drzwi na dwa razy. Mieszkaliśmy w małym domku kupionym od starszej pani, która wolała mieszkać w mieszkanku i wieść spokojnie życie bez zajmowania się domostwem. 
  Deszcz zaczął jeszcze bardziej lać, więc założyłam kaptur na głowę. Podążałam w ciemne strony Los Angeles, gdzieś, gdzie mnie nikt nie znajdzie i będę mogła sama użalać się nad sobą i moim życiem. Co się ze mną dzieję? Powinnam wziąć się w garść, ale nie potrafiłam... odpuszczę sobie dziś tą walkę ze samą sobą. Było już ciemno i jedynie lampy uliczne oświetlały główne drogi i uliczki, pozwoliłam na upust łzom. 
-Mała, chyba straciłaś drogę- usłyszałam ciężki głos za sobą, a później pociągnięcie do tyłu 
-Zostaw mnie!-krzyknęłam do niego, gdy złapał mnie za pośladek i trzymał kurczowo za rękę. 
  Na chwilę czułam się bezbronna, ale później poczułam adrenalinę i zaśmiałam się odwracając głowę w stronę brudnej twarzy mężczyzny 
-Raczej nie powinnaś się śmiać, dziwko- szepnął mi do ucha i zaczął ciągnąć po ziemi Dziwko? No, to jest już szczyt bezczelności, wzięłam głęboki wdech i wymierzyłam cios w krocze. Napastnik puścił mnie i odruchowo złapał się za genitalia. Wycedził niecenzuralne słowa, po czym wstał i ściągnął mi kaptur i wymierzył cios. Dostałam w policzek i nie ukryłam zaskoczenia, ale również spotęgowało to moją złość. Podłożyłam mu nogę i runął na kolana z jękiem. Odczekałam chwilę, by podniósł swoje ciało i uderzyłam go w twarz z pięści. Krew zaczęła wyciekać mu z nosa. Nie czekając na jego reakcję, kopnęłam go w brzuch i znów uderzyłam w twarz. Próbował uderzyć mnie ponownie, lecz zwinnie uciekłam mu z pola zasięgu, teraz stałam za nim, zwinnie pociągnęłam go w tył i padł na plecy. Nie tracąc czasu nadepnęłam mu na rękę. Zaczął jęczeć z bólu i prosić bym przestała. Stanęłam całą sobą na nodze, dociskając jego rękę jeszcze bardziej do podłoża 
-Przestań, szmato!-Krzyczał, ile sił w płucach. Puściłam jego rękę, ale, zanim udało mu się wstać to uderzyłam go parę razy w twarz, aż w końcu stracił przytomność, a moja ręka była we krwi. Wstałam z napastnika i rozejrzałam się dookoła, było pusto, nawet samochody nie przejeżdżały. Ponownie założyłam kaptur i pobiegłam w stronę domu. 
*** 
  Gdy otworzyłam już drzwi z domu i ściągnęłam buty, zauważyłam, że Tori wpatruję się we mnie z szeroko otwartymi oczami 
-Lie- pisnęła i podbiegła do mnie- Co się stało?- zapytała dotykając delikatnie mojego sinego policzka i spoglądając na brudną z krwi bluzę.
 Nie odpowiedziałam, wzruszyłam jedynie ramionami i udałam się do łazienki, by wziąć gorący prysznic i oczyścić się z zaschniętej krwi jak i z łez.

wtorek, 12 maja 2015

Prolog

  


Patrzyłyśmy, jak nasz cały świat płonie. Mimo otaczających mnie płomieni, było mi zimno. Wszystko się waliło, dosłownie.
  Miałam ochotę wbiec w ogień, poszukać kogokolwiek. Wiedziałam jednak, że już za późno. Chciałam uklęknąć i poczekać, aż żywioł spokojnie mnie dopadnie, lecz było coś, co mi na to nie pozwoliło.
  Chęć zemsty.
  Za to całe piekło. Silniejsza niż cokolwiek innego, przejmowała powoli umysł, oplatając go swoimi lepkimi mackami. Pałałam rządzą mordu na tych, którzy mi to zrobili.
  Tego dnia przysięgłyśmy sobie, że w końcu ich dopadniemy. Nie spoczniemy.
  Same wymierzymy sprawiedliwość, z krwią zimną jak nasze serca.