czwartek, 17 września 2015

Rozdział 18


"I heard about love but i'm not ready
I heard about trust and what You said I believe"

*LIE*

  Dzieliły mnie dwie godziny od Los Angeles, jednak jechałam na tyle szybko, by móc być tam za godzinę. Kiedy jednak byłam już w drodze postanowiłam zatelefonować do Toma. Pomimo, że Tori go odrzuciła, powinien wiedzieć, skoro dalej mu na niej zależało.

***

  Z piskiem opon zatrzymałam samochód tuż przy wejściu. Ludzie, którzy rozsunęli się na boki, obdarzyli mnie spojrzeniem pełnym zimna. Wyskoczyłam z pojazdu i ruszyłam biegiem do wnętrza budynku. Zapach szpitala wywoływał u mnie mdłości. A może to był strach?
  Do recepcji była czteroosobowa kolejka; starsza pani, nastolatka oraz para. Nie zważając na protesty, przepchnęłam się jako pierwsza, cofając parę.
  - W jakiej sali znajduje się Victoria Starkweather? - spytałam wolno ze sztucznym uśmieszkiem, który dobrze wyćwiczyłam w szkole. Jako popularna i bogata zołza darzyłam wszystkim takim grymasem; przypominając sobie te zachowanie jest mi wstyd. Miałam ochotę strzelić sobie z przeszłości z liścia w twarz.
  - Nie wiem, czy jest pani upoważniona, by wiedzieć takie informacje - odparła kobieta w średnim wieku, wyglądając za monitora. - Proszę się ustawić w
kolejce i czekać na pani kolej.
  - Pytam ostatni raz: gdzie ona jest?! - Zapytałam podniesionym tonem, czując jak w gardle powstaje wielka gula, trudna do przełknięcia. Pacjenci już zdołali się zatrzymać i przyglądać się całej sytuacji, z nadzieją na jakąś rozrywkę. Nachyliłam się jeszcze bardziej, chcąc wywołać presję na kobiecie.
  - Jestem jej siostrą do cholery! - Skłamałam, uderzając pięścią w ladę. Recepcjonistka zaczęła stukać szybko w klawiaturę, szukając danych przyjaciółki. Po chwili podniosła wzrok na coś, a raczej na kogoś, za mną.
  Odwróciłam się wolno. Dwóch wysokich mężczyzn odzianych w czarny strój z napisem “OCHRONA”. Posłałam pani za ladą spojrzenie pełne nienawiści, kiedy jeden z mężczyzn złapał mnie za ręce i odciągnął do tyłu. Zaczęłam się wyrywać, próbując poluźnić uścisk.
  - Puść mnie! - Nie miałam siły się bronić, byłam wykończona dzisiejszymi zdarzeniami jak i płaczem. Słyszałam już brzdęk metalowych bransolet. 
  - Zostawcie ją.
Podniosłam głowę, słysząc znany głos.
  - Bardzo przepraszamy, ona jest po prostu bardzo zdenerwowana i na pewno nie chciała zachować się niewłaściwie - odparł Tom, przykładając dłoń do serca, próbując przekonać recepcjonistkę jak i ochroniarzy. Mężczyźni puścili mnie, ale dalej byli gotowi w razie gdybym miała zrobić coś nieobliczalnego.

   Poprawiłam kurtkę i udałam się za Tomem.
  - Jakim cudem udzieliła ci informacji? - zapytałam, skręcając w korytarz sal.
  - Skłamałem, że jestem jej narzeczonym - wyjaśnił z tym swoim brytyjskim akcentem.

*** 

  Wyjrzałam przez dużą szybę, znajdującą się w sali, gdzie samotnie leżała Tori. Oparłam się o szkło, czując jak łzy ponownie spływają z twarzy; otarłam je grzbietem dłoni. Widok przyjaciółki podłączonej do kroplówek, z bandażem wokół głowy i ramieniu oraz plastrem przy szyi należał do najgorszych. Nie mogłam jej stracić, tylko ona mi pozostała. Szlochałam głośno tak, jak za czasów, kiedy byłam dzieckiem i nie dostałam tego, czego chciałam.
  - Jest silna, wyjdzie z tego - zapewnił Tom. Miałam nadzieję, że tak będzie.
  Usiadłam na niebieskim, plastikowym krześle, tuż obok drzwi, próbując się uspokoić.
  - Kiedy miałyśmy po kilkanaście lat - zaczęłam - niedaleko naszych posesji miał być cyrk. Rodzice byli przeciwko temu, jednak Tori jako dziecko już potrafiła postawić na swoim - wspominałam na głos nasze dzieciństwo.
  Tom usiadł na drugim krzesełku i słuchał uważnie. Chociaż znał ją o wiele krócej niż ja, zdążył zauważyć jej cechy. Opowiadałam mu jakich różnych rzeczy dokonała; to pomagało mi choć na chwilę nie myśleć, że leży teraz nieprzytomna.
  - Nie mogę sobie jej wyobrazić jako małej dziewczynki w warkoczykach, na różowym rowerku - przyznał ze śmiechem.
  - O tak, uwierz, to był zabawny widok.
  Doszłam do wniosku, że wtedy mieliśmy bezstresowe życie. Nie docierało do

nas zło świata, żyliśmy w swoim własnym, kolorowym.
  Odwróciłam się bardziej w stronę chłopaka.
  - Victoria ma ciężki charakter, zgodzę się z tym. Pokazuje światu swoją twardą skorupę, ale w środku jest łagodna. Odrzuciła cię, lecz w ostatnim czasie przeszła na prawdę dużo. Więc jeśli ją kochasz, to walcz o nią do samego końca i się nie poddawaj. Nigdy. - Wiedziałam, że Tori czuje coś do niego. A on do niej. Widziałam to.
  - Dziękuję - odparł. Zauważyłam, że w jakiś sposób moje słowa podniosły go na duchu.

*** 

  Poczułam szarpnięcie za ramię, wmieszane w resztki snu. Niezrozumiałe słowa, które się powtarzały. Odmruknęłam coś w odpowiedzi i próbowałam przewrócić się na drugą stronę. Niestety, śpiąc na krześle szpitalnym nie było to zbytnio możliwe.
  Ocknęłam się z parominutowego snu, poprawiając się na siedzeniu i udając, że wcale nie zasnęłam. Owinęłam się ciaśniej czarną skórzaną kurtką i spojrzałam na Dylana, który siedział tuż obok.
  - Co tu robisz? - Spytałam, nadal sennie. Po dwóch sekundach doszłam do wniosku, że to pytanie jest nie na miejscu i zabrzmiało trochę chamsko. Potrzebowałam kubka pełnego mocnej kawy, by na dobre powrócić do rzeczywistości.
  - Przyjechałem zaraz kiedy się dowiedziałem o tym wszystkim - odpowiedział, spoglądając na mnie ze współczuciem. - Może będzie lepiej, jak odwiozę cię do domu i prześpisz się w łóżku, a nie na plastikowym krześle.
  Pokręciłam przecząco głową, nie miałam zamiaru opuszczać przyjaciółki.
  - Dziękuję za troskę, ale zostanę tutaj. Nie musisz mnie nigdzie odwozić bo mam swój samochód - odparłam na odchodnym, udając się do kafejki, by zamówić kawę.
  Już po chwili mnie dogonił i szedł równo z moim tempem.
  - Właściwie to już nie masz. Widziałem jak laweta je zabiera.
   Zatrzymałam się, uderzając ręką w czoło.
  - Cholera, miałam go przestawić - powiedziałam, przypominając sobie, że zostawiłam samochód tuż przy wejściu do budynku. Będzie mnie czekała wizyta na parkingu policyjnym.
  Wrzuciłam do automatu dwie monety, a kiedy urządzenie połknęło pieniądze i się zacięło, uderzyłam pięścią w metalowe pudło. Poczułam przeszywający ból w ręce, jednak to pozwoliło mi racjonalnie myśleć. W końcu kawa zaczęła wpływać do brązowego kubeczka.
  - Popełniłem dziś błąd i naprawdę cię za to przepraszam, nie powinienem pozwolić ci odjechać w takim stanie… - przerwałam mu gestem dłoni,
odwracając się w jego stronę.
  - Jesteśmy przyjaciółmi - zaczęłam, przybliżając się do niego i podnosząc lekko głowę do góry, by móc spojrzeć mu w oczy. Jego wzrok był skierowany tylko na mnie.
  - Masz prawo spotykać się z kim chcesz, tak samo ja… - zacięłam się na
chwilę, by przyjrzeć się jego twarzy oraz najmniejszym elementom; jak te charakterystyczne pieprzyki, idealne usta...
  Szukałam odpowiednich słów o chwilę za długo.
  - Świetnie, że masz dziewczynę, cieszę się - wymusiłam uśmiech.
  Złapał mnie delikatnie za ramiona, ale zrobiłam krok do tyłu i zabrałam kawę. Targały mną emocję, których dotychczas nie znałam. Czy byłam zazdrosna? Nie, raczej nie.
  - To nie jest moja dziewczyna - odpowiedział, opierając się o automat.
  - Nie obchodzi mnie to - wydukałam, oddalając się od chłopaka i wracając do sali, na której leżała Tori.

*TORI*

  Przebudziłam się. Umysł wciąż był zamroczony, więc czułam jedynie przytępiony ból we wszystkich częściach ciała. Miałam wrażenie, że najbardziej ucierpiała moja głowa - stała się zbyt ciężka i coś jakby próbowało wybić mój mózg wielkim młotkiem. 
  Spróbowałam się podnieść, lecz ręce i nogi miałam unieruchomione. Zdołałam jedynie unieść głowę na tyle, by zobaczyć, że ktoś siedzi przy moim łóżku. Sylwetka w końcu stała się wyraźna - rozpoznałam Lie, śpiącą na krześle.
  - Lie - gardło miałam jak papier ścierny. - Hej, Lie.
  Przyjaciółka poderwała się, przestraszona. Kiedy przypomniała sobie, gdzie jest, wzięła głęboki wdech, by się uspokoić. Dostrzegłam ślady łez na jej policzkach oraz zmęczenie. Miałam wyrzuty sumienia, że to przeze mnie.
  - O Boże, Tori - wstała i chyba chciała mnie przytulić, ale w ostatniej chwili wycofała się, nie chcąc zrobić mi krzywdy. - Lekarze powiedzieli, że się wybudzisz, ale nie wiedzieli kiedy... - urwała, opadając ponownie na szpitalne krzesło. Oparła łokcie na kolanach. - Co cię boli? - Spytała zamiast tego.
  Oprócz wszystkiego? Wszystko.
  - Nic - skłamałam, z bladym uśmiechem. - Mają tu dobre prochy.
  Nie udało mi się jej rozbawić. Serce mi pękało na jej widok. Na pewno nie spała od dłuższego czasu. 
  - Pamiętasz co się stało?
  Przełknęłam rosnącą gulę w gardle. Nie byłam pewna czy to z upokorzenia, czy ze złości. Oczywiście, że pamiętałam. Pamiętałam wszystko. Utratę kontroli, uderzenie, gorąco i zimno na zmianę, a potem tylko ciemność. Pamiętałam również małoletniego mulata wychodzącego zza mojego samochodu. Cholera jasna, musiał przy nim grzebać. Byłam wściekła na siebie, że nie zrobiłam później przeglądu, by sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
  Przytaknęłam tylko głową i obiecałam sobie, że dopadnę Roy'a po tym wszystkim. Tutaj nie chodziło już o mój wpadek - potrafiłam przezwyciężyć fizyczny ból. Ale absolutnie nikt nie powinien zmuszać dzieci do takich rzeczy.
  Wiedziałam, dlaczego tak bardzo zezłościł mnie widok siedemnastolatka jako sługusa Roy'a. Ponieważ byłam taka sama. Zobaczyłam młodszą, męską wersję siebie - nieczułą, podatną na rozkazy, chętną zemsty. 
  Zacisnęłam pięści. Coś wciąż uniemożliwiało mi ruszanie się.
  - Dlaczego jestem przywiązana pasami? - Spytałam, jednocześnie próbując wyswobodzić się z więzienia. 
  - Baliśmy się, że coś sobie zrobisz - wyjaśniła przyjaciółką, przypatrując się moim wysiłkom z litością.
  - Jestem poszkodowana, nie chora psychicznie.
  - To nie o to chodzi.
  Chciało mi się płakać. Nie czułam się tak bezsilna od czasu pożaru. Odebrano mi godność oraz wolność. Oparłam głowę z powrotem na niewygodnej poduszce, wbijając uparcie wzrok w sufit.
  - Po prostu mnie rozwiąż - poprosiłam, a z lewego kącika oczu pociekła mi łza. - Proszę, Lie, dam sobie radę.
  Przyjaciółka spełniła moją prośbę. Widziałam, jak zaciska zęby i walczy sama ze sobą. Nie miałam pojęcia, co zrobiłabym na jej miejscu. I jeśli Bóg istnieje, to dziękowałam mu w tej chwili, że nie padło na nią. 
  Uniosłam się. Zakręciło mi się w głowie, ale nie dałam po sobie tego poznać. Zaśmiałam się cicho, chcąc dodać nam obu otuchy.
  - Czuję się jak na największym kacu świata - oznajmiłam. 
  Lie jęknęła.
  - Muszę się napić - spojrzałam na nią z niedowierzaniem. - Kawy. Muszę się napić kawy - sprostowała szybko. - Jesteś pewna, że sobie poradzisz?
  Przytaknęłam, ale położyłam się z powrotem. 
***
  Niebieska koszula szpitalna jeszcze bardziej podkreślała moją chorobliwą bladość. Miałam podkrążone oczy, kilka siniaków oraz rozcięć, ale poza tym było w miarę dobrze. Jeśli słowem "dobrze" można określić kogoś, kto wyszedł z wypadku samochodowego. Widocznie poduszka powietrzna wykonała choć w części swoje zadanie. Podobno miałam wstrząśnienie mózgu, więc to moje wnętrze ucierpiało najbardziej.
  Odłożyłam podręczne lusterko na szafkę nocną. Byłam ciekawa ile godzin spędziłam w nieświadomości. 
  Usłyszałam jak ktoś zamyka za sobą dni. Byłam przekonana, że to Lie, jednak ujrzałam ostatnią osobę, którą chciałabym tu widzieć. Zaklęłam w myślach.
  - Tori - zabrzmiało to jak westchnięcie ulgi. Tom podszedł do mnie i delikatnie ujął za dłoń. Wyrwałam mu się.
  - Co ty tu robisz? - Zabrzmiało nieco ostrzej niż tego chciałam.
  - Lie po mnie zadzwoniła - wyjaśnił, wcale niezrażony moim tonem. - Tak się cieszę, że nic ci nie jest.
  Spojrzałam tęsknie na wenflon z kroplówką. Gdyby tak poluźnić ten klips i zwiększyć sobie dawkę... Może wtedy tak bardzo nie przejmowałabym się jego wizytą. To miał być koniec. Szczególnie po tym wszystkim nie mogłam go dalej narażać.
  Uznałam, że ciężko będzie patrzeć mu w oczy, lecz byłam mu to winna. Odwróciłam głowę w jego stronę. Był zmęczony, ale wydawał się szczęśliwy.
  - To nie fair - powiedziałam. - To nie w porządku, że zjawiasz się tutaj i mówisz mi takie rzeczy, chociaż wyraźnie dałam ci do zrozumienia... - zacisnęłam szczękę, nie chcąc się rozpłakać, tak jak wtedy. - To nie wypali, rozumiesz? Nie chcę cię tutaj - na jego twarzy odmalował się ból. Zraniłam go, mimo że starałam się uniknąć tego za wszelką cenę. Ale mogłam to znieść, jeśli będzie bezpieczny.  - Nie chcę cię w moim życiu. Przyjmij to w końcu do wiadomości.
  Spuścił głowę. Miałam ochotę zamordować samą siebie. Idiotka.
  - Rozumiem - odrzekł w końcu. Wstał i otrzepał jeansy, jakby nie wiedział, co zrobić z rękoma. - Przepraszam.
  Odwróciłam głowę.
  - Po prostu wyjdź.
  Odczekałam chwilę. Słyszałam jego kroki na szpitalnej posadzce. 
  - Przepraszam - powtórzył wolno - ale nie zamierzam wycofać się tak łatwo po tym wszystkim. 
  I wyszedł.
  Jego ostatnie słowa zabrały mi ostatnie resztki oddechu oraz zdrowego rozsądku. Była w nich obietnica; której, tak przy okazji, cholernie chciałam. A to było okropnie egoistyczne z mojej strony. Nie potrzebowałam nikogo, by o mnie walczył, pół mojego życia było polem bitwy. Ale jeśli zaczynałam czuć coś do tego mężczyzny, to dało o sobie znać w tej chwili.
  Pielęgniarka weszła na oddział. Poprawiła mi poduszkę bez słowa.
  - Czy może pani zwiększyć mi dawkę? - wskazałam ruchem głowy na kroplówkę z środkiem przeciwbólowym. - Tak, żebym nic nie czuła.



  

13 komentarzy:

  1. Wiktorio, jeśli jutro nie przyjdę do szkoły to wiedz, że dostałam zawału po przeczytaniu tego.
    Tori, ty głupia krowo! Jak możesz odrzucać takie cudo? I jeszcze go ranić! Nie do pomyślenia!
    Miałam rację, co będzie się działo na szkolnym korytarzu, jak autorka Tori będzie pisać ;)
    Jestem teraz wykończona. Wiktoria wie najlepiej dla czego, bo sama pewnie teraz jest, no ale jak zobaczyłam, że dodałyście nowy rozdział to nie mogłam go sobie odpuścić.
    Jakoś dalej nie potrafię zaufać Dylanowi. Jeśli zrobił Lie takie coś to czemu nie miałby tego powtórzyć?
    No to na koniec życzę weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny i jeszcze raz weny.
    Kurcze teraz tak sobie myślę, że jak skończycie to pisać to moje życie się skończy (Krysia dodaje dramaturgii :D ). Dam, dam, dam.
    Pozdrawiam <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko twoje życie się skończy, Krysiu :') Dziękujemy! ^^

      Usuń
  2. Po przeczytaniu tego rozdziału,tak się zaczęłam zastanawiać
    "Czy to opowiadanie będzie kiedyś wydane w formie książki?"
    Tak świetnie by było! ;3
    Rozdział był oczywiście prze-genialny,ale jako iż jestem spragniona miłości i rzeczy podobnych *śmiech* ostatnia scena była PERFECT! *-*
    Życzę weny i do następnego ^^ <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Płaczę czy płaczę?

    Jejku, cieszę się, że jednak nowy rozdział jest dzisiaj xd taka mała rzecz, a cieszy. Trochę chyba niedokładnie przeczytałam, bo się śpieszyłam, ale ogarniam co się dzieje (tak sądzę).

    Bądź twardy, Tom! A ty, Dylan, rusz tyłek, bo będzie za późno.

    To chyba tyle na razie z mojej strony, coś nie umiem napisać więcej dzisiaj :/

    Weny i do następnego rozdziału :3

    Doms^^

    http://our-memories-our-souls.blogspot.com/

    http://forgotten-memories-forgotten-souls.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od niepamiętnych czasów miałyśmy straaaszną wenę XD Dziękujemy ;3

      Usuń
  4. Ja pierdole.
    Przepraszam za przekleństwo, ale nie da się inaczej tego ująć xDDPo prostu mnie rozjebałaś i chyba się nie podniosę ;") Dziękuję :")
    Tori jesteś suką. Nienawidzę cię. Chociaż... spoko. Odrzuciłaś go... zraniłaś... ja go pocieszę :))))))))))
    Świetny rozdział!
    Czekam na nn :D
    ~ Julie
    Ps. Zapraszam do siebie i proszę byście mnie informowali kiedy już jest u was rozdział w komentarzu na mlim blogu, gdyż na asku nie bywam często ;;; z góry dzięki świetne opowiadanie!
    http://tworczosci-julie-tajemnicza.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. XDDD
      Tori jest suką z natury. RÓWNIEŻ MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ OGARNIE. /Tori
      Ps. Nie ma problemu, będziemy informować na blogu c:

      Usuń
  5. Wybaczcie, że tak późno komentuję, ale szkoła to koszmar ;__;
    Co do rozdziału, płaczę. Serio, zakończyłyś ie go w sposób, który zniszczył moje uczucia. Siostro, tabletki na uspokojenie poproszę! Też nie chcę nic czuć.
    Tom, mój cudowny Tom... Troszczy się o Tori, chociaż ta kazała mu odejść i tyle razy zadała mu cios w samo serce. On jest perfekcyjny, idealny, wspaniały. ❤
    Dylan, mniej się na baczności. Nadal jestem na Ciebie zła po tym, co ostatnio zrobiłeś. Masz dziś plusa za to, że przyjechałeś do szpitala, i że nadal na swój sposób walczysz o Lie. Ale powinieneś bardziej się starać.
    Czy mi się wydaje, czy dawno nie pisałam o tym, jak uwielbiam Was oraz Waszego bloga? Chyba tak. A więc - kocham, ubóstwiam, wielbię! ❤ Co ja zrobię ze swoim życiem, gdy na tej stronce pojawi się ostatni rozdział? Chyba tego nie przyżyję.
    Mimo wszystko, życzę Lie oraz Tori poukładania wszystkich spraw oraz pozbycia się Roya raz na zawsze, a Wam, moje kochane, wiader weny.
    Ściskam i całuję, Ciocia Marina ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy! ^^ I życzymy Ci powodzenia. Szkoła nas niszczy [*]

      Usuń
  6. Jak się nazywa aktorka od Natalie ? Genialny rozdział 😊

    OdpowiedzUsuń
  7. Dawno mnie tu nie było i nie komentowałam, ale szkoła robi swoje. Dzisiaj jestem i powiem szczerze, że mnie zamurowałyście. To zakończenie całkowicie mnie rozwaliło. Czuję się jakbym przed chwilą rozpadła się na kawałki! Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. ps. świetny szablon :)

    OdpowiedzUsuń