*LIE*
Dzieliły mnie dwie godziny od Los Angeles, jednak jechałam na tyle szybko, by móc być tam za godzinę. Kiedy jednak byłam już w drodze postanowiłam zatelefonować do Toma. Pomimo, że Tori go odrzuciła, powinien wiedzieć, skoro dalej mu na niej zależało.
***
Z piskiem opon zatrzymałam samochód tuż przy wejściu. Ludzie, którzy rozsunęli się na boki, obdarzyli mnie spojrzeniem pełnym zimna. Wyskoczyłam z pojazdu i ruszyłam biegiem do wnętrza budynku. Zapach szpitala wywoływał u mnie mdłości. A może to był strach?
Do recepcji była czteroosobowa kolejka; starsza pani, nastolatka oraz para. Nie zważając na protesty, przepchnęłam się jako pierwsza, cofając parę.
- W jakiej sali znajduje się Victoria Starkweather? - spytałam wolno ze sztucznym uśmieszkiem, który dobrze wyćwiczyłam w szkole. Jako popularna i bogata zołza darzyłam wszystkim takim grymasem; przypominając sobie te zachowanie jest mi wstyd. Miałam ochotę strzelić sobie z przeszłości z liścia w twarz.
- Nie wiem, czy jest pani upoważniona, by wiedzieć takie informacje - odparła kobieta w średnim wieku, wyglądając za monitora. - Proszę się ustawić w kolejce i czekać na pani kolej.
- Pytam ostatni raz: gdzie ona jest?! - Zapytałam podniesionym tonem, czując jak w gardle powstaje wielka gula, trudna do przełknięcia. Pacjenci już zdołali się zatrzymać i przyglądać się całej sytuacji, z nadzieją na jakąś rozrywkę. Nachyliłam się jeszcze bardziej, chcąc wywołać presję na kobiecie.
- Jestem jej siostrą do cholery! - Skłamałam, uderzając pięścią w ladę. Recepcjonistka zaczęła stukać szybko w klawiaturę, szukając danych przyjaciółki. Po chwili podniosła wzrok na coś, a raczej na kogoś, za mną.
Odwróciłam się wolno. Dwóch wysokich mężczyzn odzianych w czarny strój z napisem “OCHRONA”. Posłałam pani za ladą spojrzenie pełne nienawiści, kiedy jeden z mężczyzn złapał mnie za ręce i odciągnął do tyłu. Zaczęłam się wyrywać, próbując poluźnić uścisk.
- Puść mnie! - Nie miałam siły się bronić, byłam wykończona dzisiejszymi zdarzeniami jak i płaczem. Słyszałam już brzdęk metalowych bransolet.
Podniosłam głowę, słysząc znany głos.
- Bardzo przepraszamy, ona jest po prostu bardzo zdenerwowana i na pewno nie chciała zachować się niewłaściwie - odparł Tom, przykładając dłoń do serca, próbując przekonać recepcjonistkę jak i ochroniarzy. Mężczyźni puścili mnie, ale dalej byli gotowi w razie gdybym miała zrobić coś nieobliczalnego.
Poprawiłam kurtkę i udałam się za Tomem.
- Jakim cudem udzieliła ci informacji? - zapytałam, skręcając w korytarz sal.
- Skłamałem, że jestem jej narzeczonym - wyjaśnił z tym swoim brytyjskim akcentem.
Wyjrzałam przez dużą szybę, znajdującą się w sali, gdzie samotnie leżała Tori. Oparłam się o szkło, czując jak łzy ponownie spływają z twarzy; otarłam je grzbietem dłoni. Widok przyjaciółki podłączonej do kroplówek, z bandażem wokół głowy i ramieniu oraz plastrem przy szyi należał do najgorszych. Nie mogłam jej stracić, tylko ona mi pozostała. Szlochałam głośno tak, jak za czasów, kiedy byłam dzieckiem i nie dostałam tego, czego chciałam.
- Jest silna, wyjdzie z tego - zapewnił Tom. Miałam nadzieję, że tak będzie.
Usiadłam na niebieskim, plastikowym krześle, tuż obok drzwi, próbując się uspokoić.
- Kiedy miałyśmy po kilkanaście lat - zaczęłam - niedaleko naszych posesji miał być cyrk. Rodzice byli przeciwko temu, jednak Tori jako dziecko już potrafiła postawić na swoim - wspominałam na głos nasze dzieciństwo.
Tom usiadł na drugim krzesełku i słuchał uważnie. Chociaż znał ją o wiele krócej niż ja, zdążył zauważyć jej cechy. Opowiadałam mu jakich różnych rzeczy dokonała; to pomagało mi choć na chwilę nie myśleć, że leży teraz nieprzytomna.
- Nie mogę sobie jej wyobrazić jako małej dziewczynki w warkoczykach, na różowym rowerku - przyznał ze śmiechem.
- O tak, uwierz, to był zabawny widok.
Doszłam do wniosku, że wtedy mieliśmy bezstresowe życie. Nie docierało do
nas zło świata, żyliśmy w swoim własnym, kolorowym.
Odwróciłam się bardziej w stronę chłopaka.
- Victoria ma ciężki charakter, zgodzę się z tym. Pokazuje światu swoją twardą skorupę, ale w środku jest łagodna. Odrzuciła cię, lecz w ostatnim czasie przeszła na prawdę dużo. Więc jeśli ją kochasz, to walcz o nią do samego końca i się nie poddawaj. Nigdy. - Wiedziałam, że Tori czuje coś do niego. A on do niej. Widziałam to.
- Dziękuję - odparł. Zauważyłam, że w jakiś sposób moje słowa podniosły go na duchu.
Poczułam szarpnięcie za ramię, wmieszane w resztki snu. Niezrozumiałe słowa, które się powtarzały. Odmruknęłam coś w odpowiedzi i próbowałam przewrócić się na drugą stronę. Niestety, śpiąc na krześle szpitalnym nie było to zbytnio możliwe.
Ocknęłam się z parominutowego snu, poprawiając się na siedzeniu i udając, że wcale nie zasnęłam. Owinęłam się ciaśniej czarną skórzaną kurtką i spojrzałam na Dylana, który siedział tuż obok.
- Co tu robisz? - Spytałam, nadal sennie. Po dwóch sekundach doszłam do wniosku, że to pytanie jest nie na miejscu i zabrzmiało trochę chamsko. Potrzebowałam kubka pełnego mocnej kawy, by na dobre powrócić do rzeczywistości.
- Przyjechałem zaraz kiedy się dowiedziałem o tym wszystkim - odpowiedział, spoglądając na mnie ze współczuciem. - Może będzie lepiej, jak odwiozę cię do domu i prześpisz się w łóżku, a nie na plastikowym krześle.
Pokręciłam przecząco głową, nie miałam zamiaru opuszczać przyjaciółki.
- Dziękuję za troskę, ale zostanę tutaj. Nie musisz mnie nigdzie odwozić bo mam swój samochód - odparłam na odchodnym, udając się do kafejki, by zamówić kawę.
Już po chwili mnie dogonił i szedł równo z moim tempem.
- Właściwie to już nie masz. Widziałem jak laweta je zabiera.
Zatrzymałam się, uderzając ręką w czoło.
- Cholera, miałam go przestawić - powiedziałam, przypominając sobie, że zostawiłam samochód tuż przy wejściu do budynku. Będzie mnie czekała wizyta na parkingu policyjnym.
Wrzuciłam do automatu dwie monety, a kiedy urządzenie połknęło pieniądze i się zacięło, uderzyłam pięścią w metalowe pudło. Poczułam przeszywający ból w ręce, jednak to pozwoliło mi racjonalnie myśleć. W końcu kawa zaczęła wpływać do brązowego kubeczka.
- Popełniłem dziś błąd i naprawdę cię za to przepraszam, nie powinienem pozwolić ci odjechać w takim stanie… - przerwałam mu gestem dłoni, odwracając się w jego stronę.
- Jesteśmy przyjaciółmi - zaczęłam, przybliżając się do niego i podnosząc lekko głowę do góry, by móc spojrzeć mu w oczy. Jego wzrok był skierowany tylko na mnie.
- Masz prawo spotykać się z kim chcesz, tak samo ja… - zacięłam się na
chwilę, by przyjrzeć się jego twarzy oraz najmniejszym elementom; jak te charakterystyczne pieprzyki, idealne usta...
Szukałam odpowiednich słów o chwilę za długo.
- Świetnie, że masz dziewczynę, cieszę się - wymusiłam uśmiech.
Złapał mnie delikatnie za ramiona, ale zrobiłam krok do tyłu i zabrałam kawę. Targały mną emocję, których dotychczas nie znałam. Czy byłam zazdrosna? Nie, raczej nie.
- To nie jest moja dziewczyna - odpowiedział, opierając się o automat.
- Nie obchodzi mnie to - wydukałam, oddalając się od chłopaka i wracając do sali, na której leżała Tori.
- Jakim cudem udzieliła ci informacji? - zapytałam, skręcając w korytarz sal.
- Skłamałem, że jestem jej narzeczonym - wyjaśnił z tym swoim brytyjskim akcentem.
***
Wyjrzałam przez dużą szybę, znajdującą się w sali, gdzie samotnie leżała Tori. Oparłam się o szkło, czując jak łzy ponownie spływają z twarzy; otarłam je grzbietem dłoni. Widok przyjaciółki podłączonej do kroplówek, z bandażem wokół głowy i ramieniu oraz plastrem przy szyi należał do najgorszych. Nie mogłam jej stracić, tylko ona mi pozostała. Szlochałam głośno tak, jak za czasów, kiedy byłam dzieckiem i nie dostałam tego, czego chciałam.
- Jest silna, wyjdzie z tego - zapewnił Tom. Miałam nadzieję, że tak będzie.
Usiadłam na niebieskim, plastikowym krześle, tuż obok drzwi, próbując się uspokoić.
- Kiedy miałyśmy po kilkanaście lat - zaczęłam - niedaleko naszych posesji miał być cyrk. Rodzice byli przeciwko temu, jednak Tori jako dziecko już potrafiła postawić na swoim - wspominałam na głos nasze dzieciństwo.
Tom usiadł na drugim krzesełku i słuchał uważnie. Chociaż znał ją o wiele krócej niż ja, zdążył zauważyć jej cechy. Opowiadałam mu jakich różnych rzeczy dokonała; to pomagało mi choć na chwilę nie myśleć, że leży teraz nieprzytomna.
- Nie mogę sobie jej wyobrazić jako małej dziewczynki w warkoczykach, na różowym rowerku - przyznał ze śmiechem.
- O tak, uwierz, to był zabawny widok.
Doszłam do wniosku, że wtedy mieliśmy bezstresowe życie. Nie docierało do
nas zło świata, żyliśmy w swoim własnym, kolorowym.
Odwróciłam się bardziej w stronę chłopaka.
- Victoria ma ciężki charakter, zgodzę się z tym. Pokazuje światu swoją twardą skorupę, ale w środku jest łagodna. Odrzuciła cię, lecz w ostatnim czasie przeszła na prawdę dużo. Więc jeśli ją kochasz, to walcz o nią do samego końca i się nie poddawaj. Nigdy. - Wiedziałam, że Tori czuje coś do niego. A on do niej. Widziałam to.
- Dziękuję - odparł. Zauważyłam, że w jakiś sposób moje słowa podniosły go na duchu.
***
Poczułam szarpnięcie za ramię, wmieszane w resztki snu. Niezrozumiałe słowa, które się powtarzały. Odmruknęłam coś w odpowiedzi i próbowałam przewrócić się na drugą stronę. Niestety, śpiąc na krześle szpitalnym nie było to zbytnio możliwe.
Ocknęłam się z parominutowego snu, poprawiając się na siedzeniu i udając, że wcale nie zasnęłam. Owinęłam się ciaśniej czarną skórzaną kurtką i spojrzałam na Dylana, który siedział tuż obok.
- Co tu robisz? - Spytałam, nadal sennie. Po dwóch sekundach doszłam do wniosku, że to pytanie jest nie na miejscu i zabrzmiało trochę chamsko. Potrzebowałam kubka pełnego mocnej kawy, by na dobre powrócić do rzeczywistości.
- Przyjechałem zaraz kiedy się dowiedziałem o tym wszystkim - odpowiedział, spoglądając na mnie ze współczuciem. - Może będzie lepiej, jak odwiozę cię do domu i prześpisz się w łóżku, a nie na plastikowym krześle.
Pokręciłam przecząco głową, nie miałam zamiaru opuszczać przyjaciółki.
- Dziękuję za troskę, ale zostanę tutaj. Nie musisz mnie nigdzie odwozić bo mam swój samochód - odparłam na odchodnym, udając się do kafejki, by zamówić kawę.
Już po chwili mnie dogonił i szedł równo z moim tempem.
- Właściwie to już nie masz. Widziałem jak laweta je zabiera.
Zatrzymałam się, uderzając ręką w czoło.
- Cholera, miałam go przestawić - powiedziałam, przypominając sobie, że zostawiłam samochód tuż przy wejściu do budynku. Będzie mnie czekała wizyta na parkingu policyjnym.
Wrzuciłam do automatu dwie monety, a kiedy urządzenie połknęło pieniądze i się zacięło, uderzyłam pięścią w metalowe pudło. Poczułam przeszywający ból w ręce, jednak to pozwoliło mi racjonalnie myśleć. W końcu kawa zaczęła wpływać do brązowego kubeczka.
- Popełniłem dziś błąd i naprawdę cię za to przepraszam, nie powinienem pozwolić ci odjechać w takim stanie… - przerwałam mu gestem dłoni, odwracając się w jego stronę.
- Jesteśmy przyjaciółmi - zaczęłam, przybliżając się do niego i podnosząc lekko głowę do góry, by móc spojrzeć mu w oczy. Jego wzrok był skierowany tylko na mnie.
- Masz prawo spotykać się z kim chcesz, tak samo ja… - zacięłam się na
Szukałam odpowiednich słów o chwilę za długo.
- Świetnie, że masz dziewczynę, cieszę się - wymusiłam uśmiech.
Złapał mnie delikatnie za ramiona, ale zrobiłam krok do tyłu i zabrałam kawę. Targały mną emocję, których dotychczas nie znałam. Czy byłam zazdrosna? Nie, raczej nie.
- To nie jest moja dziewczyna - odpowiedział, opierając się o automat.
- Nie obchodzi mnie to - wydukałam, oddalając się od chłopaka i wracając do sali, na której leżała Tori.
*TORI*
Przebudziłam się. Umysł wciąż był zamroczony, więc czułam jedynie przytępiony ból we wszystkich częściach ciała. Miałam wrażenie, że najbardziej ucierpiała moja głowa - stała się zbyt ciężka i coś jakby próbowało wybić mój mózg wielkim młotkiem.
Spróbowałam się podnieść, lecz ręce i nogi miałam unieruchomione. Zdołałam jedynie unieść głowę na tyle, by zobaczyć, że ktoś siedzi przy moim łóżku. Sylwetka w końcu stała się wyraźna - rozpoznałam Lie, śpiącą na krześle.
- Lie - gardło miałam jak papier ścierny. - Hej, Lie.
Przyjaciółka poderwała się, przestraszona. Kiedy przypomniała sobie, gdzie jest, wzięła głęboki wdech, by się uspokoić. Dostrzegłam ślady łez na jej policzkach oraz zmęczenie. Miałam wyrzuty sumienia, że to przeze mnie.
- O Boże, Tori - wstała i chyba chciała mnie przytulić, ale w ostatniej chwili wycofała się, nie chcąc zrobić mi krzywdy. - Lekarze powiedzieli, że się wybudzisz, ale nie wiedzieli kiedy... - urwała, opadając ponownie na szpitalne krzesło. Oparła łokcie na kolanach. - Co cię boli? - Spytała zamiast tego.
Oprócz wszystkiego? Wszystko.
- Nic - skłamałam, z bladym uśmiechem. - Mają tu dobre prochy.
Nie udało mi się jej rozbawić. Serce mi pękało na jej widok. Na pewno nie spała od dłuższego czasu.
- Pamiętasz co się stało?
Przełknęłam rosnącą gulę w gardle. Nie byłam pewna czy to z upokorzenia, czy ze złości. Oczywiście, że pamiętałam. Pamiętałam wszystko. Utratę kontroli, uderzenie, gorąco i zimno na zmianę, a potem tylko ciemność. Pamiętałam również małoletniego mulata wychodzącego zza mojego samochodu. Cholera jasna, musiał przy nim grzebać. Byłam wściekła na siebie, że nie zrobiłam później przeglądu, by sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
Przytaknęłam tylko głową i obiecałam sobie, że dopadnę Roy'a po tym wszystkim. Tutaj nie chodziło już o mój wpadek - potrafiłam przezwyciężyć fizyczny ból. Ale absolutnie nikt nie powinien zmuszać dzieci do takich rzeczy.
Wiedziałam, dlaczego tak bardzo zezłościł mnie widok siedemnastolatka jako sługusa Roy'a. Ponieważ byłam taka sama. Zobaczyłam młodszą, męską wersję siebie - nieczułą, podatną na rozkazy, chętną zemsty.
Zacisnęłam pięści. Coś wciąż uniemożliwiało mi ruszanie się.
- Dlaczego jestem przywiązana pasami? - Spytałam, jednocześnie próbując wyswobodzić się z więzienia.
- Baliśmy się, że coś sobie zrobisz - wyjaśniła przyjaciółką, przypatrując się moim wysiłkom z litością.
- Jestem poszkodowana, nie chora psychicznie.
- To nie o to chodzi.
Chciało mi się płakać. Nie czułam się tak bezsilna od czasu pożaru. Odebrano mi godność oraz wolność. Oparłam głowę z powrotem na niewygodnej poduszce, wbijając uparcie wzrok w sufit.
- Po prostu mnie rozwiąż - poprosiłam, a z lewego kącika oczu pociekła mi łza. - Proszę, Lie, dam sobie radę.
Przyjaciółka spełniła moją prośbę. Widziałam, jak zaciska zęby i walczy sama ze sobą. Nie miałam pojęcia, co zrobiłabym na jej miejscu. I jeśli Bóg istnieje, to dziękowałam mu w tej chwili, że nie padło na nią.
Uniosłam się. Zakręciło mi się w głowie, ale nie dałam po sobie tego poznać. Zaśmiałam się cicho, chcąc dodać nam obu otuchy.
- Czuję się jak na największym kacu świata - oznajmiłam.
Lie jęknęła.
- Muszę się napić - spojrzałam na nią z niedowierzaniem. - Kawy. Muszę się napić kawy - sprostowała szybko. - Jesteś pewna, że sobie poradzisz?
Przytaknęłam, ale położyłam się z powrotem.
***
Niebieska koszula szpitalna jeszcze bardziej podkreślała moją chorobliwą bladość. Miałam podkrążone oczy, kilka siniaków oraz rozcięć, ale poza tym było w miarę dobrze. Jeśli słowem "dobrze" można określić kogoś, kto wyszedł z wypadku samochodowego. Widocznie poduszka powietrzna wykonała choć w części swoje zadanie. Podobno miałam wstrząśnienie mózgu, więc to moje wnętrze ucierpiało najbardziej.
Odłożyłam podręczne lusterko na szafkę nocną. Byłam ciekawa ile godzin spędziłam w nieświadomości.
Usłyszałam jak ktoś zamyka za sobą dni. Byłam przekonana, że to Lie, jednak ujrzałam ostatnią osobę, którą chciałabym tu widzieć. Zaklęłam w myślach.
- Tori - zabrzmiało to jak westchnięcie ulgi. Tom podszedł do mnie i delikatnie ujął za dłoń. Wyrwałam mu się.
- Co ty tu robisz? - Zabrzmiało nieco ostrzej niż tego chciałam.
- Lie po mnie zadzwoniła - wyjaśnił, wcale niezrażony moim tonem. - Tak się cieszę, że nic ci nie jest.
Spojrzałam tęsknie na wenflon z kroplówką. Gdyby tak poluźnić ten klips i zwiększyć sobie dawkę... Może wtedy tak bardzo nie przejmowałabym się jego wizytą. To miał być koniec. Szczególnie po tym wszystkim nie mogłam go dalej narażać.
Uznałam, że ciężko będzie patrzeć mu w oczy, lecz byłam mu to winna. Odwróciłam głowę w jego stronę. Był zmęczony, ale wydawał się szczęśliwy.
- To nie fair - powiedziałam. - To nie w porządku, że zjawiasz się tutaj i mówisz mi takie rzeczy, chociaż wyraźnie dałam ci do zrozumienia... - zacisnęłam szczękę, nie chcąc się rozpłakać, tak jak wtedy. - To nie wypali, rozumiesz? Nie chcę cię tutaj - na jego twarzy odmalował się ból. Zraniłam go, mimo że starałam się uniknąć tego za wszelką cenę. Ale mogłam to znieść, jeśli będzie bezpieczny. - Nie chcę cię w moim życiu. Przyjmij to w końcu do wiadomości.
Spuścił głowę. Miałam ochotę zamordować samą siebie. Idiotka.
- Rozumiem - odrzekł w końcu. Wstał i otrzepał jeansy, jakby nie wiedział, co zrobić z rękoma. - Przepraszam.
Odwróciłam głowę.
- Po prostu wyjdź.
Odczekałam chwilę. Słyszałam jego kroki na szpitalnej posadzce.
- Przepraszam - powtórzył wolno - ale nie zamierzam wycofać się tak łatwo po tym wszystkim.
I wyszedł.
Jego ostatnie słowa zabrały mi ostatnie resztki oddechu oraz zdrowego rozsądku. Była w nich obietnica; której, tak przy okazji, cholernie chciałam. A to było okropnie egoistyczne z mojej strony. Nie potrzebowałam nikogo, by o mnie walczył, pół mojego życia było polem bitwy. Ale jeśli zaczynałam czuć coś do tego mężczyzny, to dało o sobie znać w tej chwili.
Pielęgniarka weszła na oddział. Poprawiła mi poduszkę bez słowa.
- Czy może pani zwiększyć mi dawkę? - wskazałam ruchem głowy na kroplówkę z środkiem przeciwbólowym. - Tak, żebym nic nie czuła.