"There's nothing I can see,
Darkness becomes me."
*TORI*
Wpatrywałam się z niedowierzaniem w twarz tatę, ubranego w zdradziecki mundur. Przez chwilę zapomniałam jak się oddycha. Po prostu wstrzymałam oddech, a jeśli tylko bym mogła, zatrzymałabym również serce, by nie czuć takich potwornych uczuć.
- Alex - głos taty przywrócił mnie do rzeczywistości. Był tak realny. Każda litera tworząca moje prawdziwe imię wydawała się zbyt prawdziwa jak na halucynację.
Lie patrzyła przerażona to na mnie, to na ojca, nie za bardzo wiedząc co się dzieje. Powoli zaczynało coś do niej docierać, ale zrozumiałam, że dostała o wiele większą dawkę niż ja. Musiałam się otrząsnąć.
Jednak to było zupełnie tak, jakbym zobaczyła ducha. Przez sześć lat nie było przy mnie człowieka, którego potrzebowałam wtedy najbardziej. A teraz stał przede mną, po drugiej stronie krat, nosząc mundur mojego wroga.
Tata też jakby się ocucił, ponieważ zaczął szukać czegoś po kieszeniach. W końcu wyciągnął pęk kluczy. Podszedł do krat i zręcznie je otworzył, choć ręce mu się przy tym trzęsły.
Wyszłam sztywno. Nogi miałam jak z waty i jedyne co trzymało mnie przy zdrowych zmysłach, to świadomość, że Lie potrzebuje natychmiastowej pomocy. Ponad to nie bardzo wiedziałam jak się zachować. W mojej głowie walczyły ze sobą dwie sprzeczności - mała córeczka tatusia oraz dorosła Tori.
- Alex - powtórzył głośniej mój tata. Miał łzy w oczach; dopiero teraz zauważyłam, że trzyma wyciągnięte w moją stronę ręce. Jednak ja byłam zbyt przerażona, by go przytulić. Ostatecznie Tori wygrała.
- Nie jestem Alex - odparłam gorzko. Przełknęłam gulę w gardle, która blokowała moje struny głosowe. Zadarłam głowę do góry, zaciskając przy tym usta. Otarłam szybko łzy wierzchem dłoni. Musiałam myśleć o Lie.
Wyprowadziłam ostrożnie przyjaciółkę zza krat. Kiedy położyłam jej rękę na plecach, syknęła z bólu. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że jej koszulka była cała we krwi. Nie rozumiałam co się stało, ale natychmiast cofnęłam dłoń, nie chcąc sprawić jej więcej bólu.
- Córeczko, jeśli jest coś co mogę... - zaczął znów.
- Możesz odsunąć się od drzwi, tato. Muszę zabrać ją do domu - przerwałam mu.
Pokiwał powoli głową. Odwrócił się na chwilę i zaczął skrobać coś na kartce. Podał mi ją, kiedy już trzymałam dłoń na klamce.
- Po prostu przyjdź tam jutro, dobrze? - powiedział łamiącym się głosem. Skinęłam, przyjmując wiadomość. Schowałam ją natychmiast do kieszeni, bez czytania. Tacie widocznie ulżyło. - Daj mi chwilę, na zewnątrz stoją inni.
Po czym wyszedł; po chwili usłyszałam szamotaninę, która jednak nie trwała zbyt długo. Wyszłam razem z Lie już po minucie. Tata wręczył mi kluczyki i wskazał samochód na drugim końcu chodnika. Podziękowałam mu, czując, że jeśli natychmiast stamtąd nie pójdziemy, chyba się rozpłaczę.
***
Kiedy weszłyśmy do domu, przeżyłam wstrząs.
Meble były poprzewracane, na zasłonach widniały dziury zrobione nożem, okna zostały wybite. Wszystko wyglądało jak po przejściu tornada. Jednak najbardziej zszokował mnie widok Toma i Dylana pośrodku tego wszystkiego. Latarkami oświetlali pomieszczenie.
- Co wy tutaj robicie? - spytałam w końcu.
Chłopcy odwrócili się natychmiast w tym samym czasie. Podbiegli do nas szybko, widząc, że wciąż pomagam stać na wpół-przytomnej Lie. Bardzo ostrożnie przejęli ją ode mnie, po czym położyli na kanapie, na boku. Dylan wyglądał na przerażonego. Wziął przyjaciółkę za rękę i wyglądał, jakby miał jej nigdy nie puścić.
Byłam wyczerpana. Padałam z nóg, miałam mętlik w głowie. Tom mocno przytulił mnie do siebie, więc odpowiedziałam tym samym. Nie żądał wyjaśnień, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna. Jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak bardzo z powodu jego obecności.
- Bałem się o ciebie - szepnął w moje włosy.
Poczułam piekące łzy w oczach. Ostatnio zbyt często chciało mi się płakać, niedobrze.
Nie odpowiedziałam, po prostu przytuliłam go mocniej.
- Co wy tutaj robicie? - spytałam w końcu.
Chłopcy odwrócili się natychmiast w tym samym czasie. Podbiegli do nas szybko, widząc, że wciąż pomagam stać na wpół-przytomnej Lie. Bardzo ostrożnie przejęli ją ode mnie, po czym położyli na kanapie, na boku. Dylan wyglądał na przerażonego. Wziął przyjaciółkę za rękę i wyglądał, jakby miał jej nigdy nie puścić.
Byłam wyczerpana. Padałam z nóg, miałam mętlik w głowie. Tom mocno przytulił mnie do siebie, więc odpowiedziałam tym samym. Nie żądał wyjaśnień, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna. Jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak bardzo z powodu jego obecności.
- Bałem się o ciebie - szepnął w moje włosy.
Poczułam piekące łzy w oczach. Ostatnio zbyt często chciało mi się płakać, niedobrze.
Nie odpowiedziałam, po prostu przytuliłam go mocniej.
***
Wyszłam na zewnątrz. Potrzebowałam świeżego powietrza, by zacząć trzeźwo myśleć.
Nie mogłam zawieźć Lie do szpitala, ponieważ zażądaliby badań. Wtedy wykryli by substancję, którą wstrzyknął jej Roy. Czułam się bezradna oraz bezużyteczna - nie potrafiłam jej pomóc.
Dopiero teraz zauważyłam, że ktoś znajdował się na werandzie. W ciemności widniał jasny punkcik zapalonego papierosa. Dylan siedział przygarbiony na schodku, wypuszczając co chwilę z ust obłok dymu. Zastanawiałam się czy sobie pójść. Jednak przypomniałam sobie to, jak patrzył na Lie i pomyślałam, że tak nie patrzy zły człowiek.
Przysiadłam się bez słowa. Nie przeszkadzało mi milczenie, więc postanowiłam go nie przerywać. W końcu zrobił to Dylan:
- Tom bardzo się o ciebie martwił, wiesz? - zaciągnął się znowu.
- Nie chcę rozmawiać o tym, co się stało - odparłam gorzko. Wciąż nie mogłam pozbierać się po powrocie taty.
- Nie musisz. Po prostu widzę, że mu na tobie zależy.
Spojrzałam na niego zmrożonymi oczami. Lecz wydawało się, że chłopak mówił prawdę.
- A tobie zależy na Lie - powiedziałam.
Na chwilę znów zapadła cisza. Wpatrywał się w swoje dłonie. W końcu rzucił papierosa pod nogi i zdeptał go szybko. Wyciągnął za to drugiego. Brzydziłam się tytoniem, ale potrzebowałam odreagować; a jeśli niektórym to pomagało, może mi też. Wyjęłam papierosa oraz zapalniczkę z dłoni Dylana i sama zapaliłam, chcąc mieć to już wszystko za sobą. Zaciągnęłam się i zakasłałam, kiedy dym podrażnił krtań, a następnie dotarł do płuc. Chłopak zaśmiał się serdecznie.
- Nigdy nie paliłaś? - spytał, wciąż się naśmiewając.
Skrzywiłam się, wciąż krztusząc.
- Cholera, to nie dla mnie.
Rzuciłam to świństwo na ziemię i zdeptałam jak Dylan przed chwilą. Chłopak wyciągnął paczkę, ale wyjęłam mu ją stanowczo, po czym rzuciłam w krzaki. Jęknął żałośnie.
- Jeśli mamy być kumplami od milczenia, nie możesz palić. - Oświadczyłam stanowczo. - Dostaniesz raka płuc i umrzesz zbyt szybko, a wtedy z kim będę siedzieć na werandzie w środku nocy?
Spojrzał na mnie sceptycznie, ale nic nie powiedział. Wstał z teatralnym westchnieniem, patrząc po raz ostatni na miejsce, gdzie zniknęło jego uzależnienie.
- Okay. - Zgodził się ze smutnym uśmiechem.
Również się uśmiechnęłam. Pomyślałam, że może nawiązaliśmy nić porozumienia - mnie zależało na jego przyjacielu, tak samo jak jemu na Lie. Od teraz będziemy spędzać we czwórkę dużo czasu, więc jak najbardziej mogłam spróbować się z nim zaprzyjaźnić.
Wróciliśmy do środka, trochę mniej przygnębieni niż przed chwilą.
Czułam się już lepiej niż parę godzin temu, więc pozwoliłam sobie wstać. Przed oczami pojawiły się chwilowe mroczki, lecz już po chwili widziałam obraz nędznego salonu. Idąc wolno, udałam się do łazienki. Zaczęłam szukać po szafkach opatrunku oraz aspiryn. Wysypałam na trzęsącą się dłoń trzy białe tabletki i połknęłam je, popijając wodą z kranu.
Spojrzałam na swoje odbicie, a raczej tego, co ze mnie zostało. Miałam ochotę udusić Roya, a potem podłożyć jeden z moich granatów, by jego ciało wybuchło...Potrząsnęłam głową. Nie mogłam uwierzyć, że mam tak okropne myśli.
Weszłam pod prysznic, a ciepłe stróżki wody spływały po moim ciele. Zaczęłam znów myśleć racjonalnie. Powinnyśmy jak najszybciej wymyślić jakiś sposób na uratowanie Charlesa, nie podpadając Royowi. Mieliśmy coraz mniej czasu. Kolejną sprawą jest ojciec Tori, który, z tego co wiem, spłonął tak jak moja rodzina.
Wyszłam z kabiny, chcąc odsunąć od siebie wspomnienia. Na całe szczęście żaden odłamek szkła nie wbił się w skórę, ale większość pleców była pokaleczona krótkimi jak i długimi cięciami. Zaczęłam owijać wokół siebie bandaż, chcąc ukryć i zabezpieczyć rany przed infekcją. Już po chwili dostrzegłam na białym materiale kropki krwi. Ubrałam szybko za duży czarny t-shirt i wyszłam z łazienki.
Udałam się prosto do swojego pokoju. Mocna dawka aspiryny zaczęła działać, więc podparłam się ręką o ścianę, biorąc głęboki wdech. Całą swoją uwagę skupiałam na oddychaniu - wdech i wydech, powtarzałam za każdym razem. Znów czułam się jak parę godzin temu - okno oraz łóżko zaczęły wolno się kręcić. Gdzie nie spojrzałam, coś się poruszało.
Nogi zmieniły się w galaretę, a serce zaczęło bić szybciej. Osunęłam się na podłogę i oparłam o zimną ścianę. Zamknęłam oczy, nie chcąc widzieć kręcącego się pokoju, jednak to w żadnym przypadku nie polepszyło mojego stanu. Mogłam powiedzieć, że się pogorszyło.
Poczułam uderzenie gorąca.
Jeśli przez to świństwo właśnie umieram, to proszę - niech to się już skończy. Wyobrażałam sobie inaczej swoją śmierć.
Usłyszałam jak drzwi z pokoju lekko się uchyliły. Ledwie widząc, zauważyłam Dylana szukającego mnie wzrokiem. Wszystko zostało pochłonięte przez ciemność, ale ja byłam tutaj dalej. Czułam jak ktoś mnie niesie, a może ponownie porywa, nie obchodziło mnie to już. Czyjeś słowa, których nie potrafiłam zrozumieć.
Czy tak wygląda niebo lub piekło? Mam nadzieję, że nie.
Otworzyłam gwałtownie oczy i nabrałam powietrza. Osobą, która przedtem mnie niosła, był Dylan, teraz cały mokry tak samo jak ja. Trzymał mnie mnie mocno, ale jednak uważał na rany. Rozejrzałam się dookoła. Stał w kabinie prysznicowej, a ja znajdowałam się w jego ramionach.
- Jezu, dzięki Bogu - wyszeptał, wyłączając wodę. Wyszedł z kabiny i powoli postawił mnie na nogach, by porwać z wieszaka ręcznik. Zaczął ostrożnie wycierać ze mnie wodę, zaczynając od twarzy, włosów, potem reszty ciała. Powinnam się przebrać, gdyż ubrania przylepiły się do mnie, ukazując moje kobiece kształty. Jednak widok Dylana z mokrymi roztrzepanymi włosami i koszulką - również mokrą - nie był zły.
- Czujesz się już lepiej? - zapytał roztrzęsiony. - Straciłaś przytomność, a wyglądałaś jakbyś… umarła. Cholera, proszę, nie strasz mnie już więcej - spojrzał mi chwilę w oczy, po czym wrócił do osuszania mnie ręcznikiem.
Przez chwilę również wydawało mi się, że to właśnie mój koniec - mój nędzny, nędzny koniec.
- Dziękuję - wyszeptałam, a potem objęłam go, wtulając głowę w jego ramię Poczułam dobrze mi znane szczypanie w oczach, a później łzy. Zaczął mnie uspokajać, kołysząc delikatnie na boki oraz robiąc kółeczka kciukiem na mojej szyi. Byłam szczęśliwa, że był przy mnie
***
*LIE*
Ocknęłam się leżąc na kanapie. Mogłam uznać, że to był kolejny koszmar, który od jakiegoś czasu nie dawał mi spokojne zasnąć, gdyby nie to, że mieszkanie było w rozsypce, a koszulka poplamiona krwią.Czułam się już lepiej niż parę godzin temu, więc pozwoliłam sobie wstać. Przed oczami pojawiły się chwilowe mroczki, lecz już po chwili widziałam obraz nędznego salonu. Idąc wolno, udałam się do łazienki. Zaczęłam szukać po szafkach opatrunku oraz aspiryn. Wysypałam na trzęsącą się dłoń trzy białe tabletki i połknęłam je, popijając wodą z kranu.
Spojrzałam na swoje odbicie, a raczej tego, co ze mnie zostało. Miałam ochotę udusić Roya, a potem podłożyć jeden z moich granatów, by jego ciało wybuchło...Potrząsnęłam głową. Nie mogłam uwierzyć, że mam tak okropne myśli.
Weszłam pod prysznic, a ciepłe stróżki wody spływały po moim ciele. Zaczęłam znów myśleć racjonalnie. Powinnyśmy jak najszybciej wymyślić jakiś sposób na uratowanie Charlesa, nie podpadając Royowi. Mieliśmy coraz mniej czasu. Kolejną sprawą jest ojciec Tori, który, z tego co wiem, spłonął tak jak moja rodzina.
Wyszłam z kabiny, chcąc odsunąć od siebie wspomnienia. Na całe szczęście żaden odłamek szkła nie wbił się w skórę, ale większość pleców była pokaleczona krótkimi jak i długimi cięciami. Zaczęłam owijać wokół siebie bandaż, chcąc ukryć i zabezpieczyć rany przed infekcją. Już po chwili dostrzegłam na białym materiale kropki krwi. Ubrałam szybko za duży czarny t-shirt i wyszłam z łazienki.
Udałam się prosto do swojego pokoju. Mocna dawka aspiryny zaczęła działać, więc podparłam się ręką o ścianę, biorąc głęboki wdech. Całą swoją uwagę skupiałam na oddychaniu - wdech i wydech, powtarzałam za każdym razem. Znów czułam się jak parę godzin temu - okno oraz łóżko zaczęły wolno się kręcić. Gdzie nie spojrzałam, coś się poruszało.
Nogi zmieniły się w galaretę, a serce zaczęło bić szybciej. Osunęłam się na podłogę i oparłam o zimną ścianę. Zamknęłam oczy, nie chcąc widzieć kręcącego się pokoju, jednak to w żadnym przypadku nie polepszyło mojego stanu. Mogłam powiedzieć, że się pogorszyło.
Poczułam uderzenie gorąca.
Jeśli przez to świństwo właśnie umieram, to proszę - niech to się już skończy. Wyobrażałam sobie inaczej swoją śmierć.
Usłyszałam jak drzwi z pokoju lekko się uchyliły. Ledwie widząc, zauważyłam Dylana szukającego mnie wzrokiem. Wszystko zostało pochłonięte przez ciemność, ale ja byłam tutaj dalej. Czułam jak ktoś mnie niesie, a może ponownie porywa, nie obchodziło mnie to już. Czyjeś słowa, których nie potrafiłam zrozumieć.
Czy tak wygląda niebo lub piekło? Mam nadzieję, że nie.
Otworzyłam gwałtownie oczy i nabrałam powietrza. Osobą, która przedtem mnie niosła, był Dylan, teraz cały mokry tak samo jak ja. Trzymał mnie mnie mocno, ale jednak uważał na rany. Rozejrzałam się dookoła. Stał w kabinie prysznicowej, a ja znajdowałam się w jego ramionach.
- Jezu, dzięki Bogu - wyszeptał, wyłączając wodę. Wyszedł z kabiny i powoli postawił mnie na nogach, by porwać z wieszaka ręcznik. Zaczął ostrożnie wycierać ze mnie wodę, zaczynając od twarzy, włosów, potem reszty ciała. Powinnam się przebrać, gdyż ubrania przylepiły się do mnie, ukazując moje kobiece kształty. Jednak widok Dylana z mokrymi roztrzepanymi włosami i koszulką - również mokrą - nie był zły.
- Czujesz się już lepiej? - zapytał roztrzęsiony. - Straciłaś przytomność, a wyglądałaś jakbyś… umarła. Cholera, proszę, nie strasz mnie już więcej - spojrzał mi chwilę w oczy, po czym wrócił do osuszania mnie ręcznikiem.
Przez chwilę również wydawało mi się, że to właśnie mój koniec - mój nędzny, nędzny koniec.
- Dziękuję - wyszeptałam, a potem objęłam go, wtulając głowę w jego ramię Poczułam dobrze mi znane szczypanie w oczach, a później łzy. Zaczął mnie uspokajać, kołysząc delikatnie na boki oraz robiąc kółeczka kciukiem na mojej szyi. Byłam szczęśliwa, że był przy mnie
***
Przebrałam się w suche rzeczy i posłusznie usiadłam na łóżku okryta kocem.
- Idę coś przynieść do picia, a ty się nie ruszaj - zagroził palcem, wypowiadając ostatnie słowa. Minimalnie się uśmiechnęłam. Jednak powieki zaczęły mi coraz bardziej ciążyć. Zamknęłam oczy, kładąc się i pogrążyłam się w śnie.
***
Kiedy się przebudziłam Dylan siedział na podłodze, oparty o łóżko i czytał książkę z mojej niewielkiej biblioteczki. Miałam ochotę coś powiedzieć, ale znów zostałam pochłonięta snem.
***
Tym razem obudziłam się na dobre. Było już ciemno, a Dylan zasnął z książką obok siebie. Jednak już wiedziałam, wiedziałam jak uratować Charlesa.
WOW!!! To było mocne. Szczególnie część Tori. Tom się o nią martwił ^^. Nie lubię ludzi, którzy palą, więc w tym momencie zraziłam się trochę do niego. Ale w części Lie się odkuł, więc znowu jest cudowny. Wątek z ojcem Tori mnie powalił. Pozdrawiam serdecznie i życzę mnóstwa weny 😃
OdpowiedzUsuńRozdział jest fenomenalny, jeden z lepszych w Waszej karierze. Współczuję dziewczynom. Chciały zacząć wszystko od nowa, ale przeszłość brutalnie się o nie dopomina. Są jednak silne i mam nadzieję, że sobie poradzą! Nie są przecież same♥
OdpowiedzUsuńOjciec Tori ogromnie mnie zaskoczył. Coś mi mówi, że odegra tutaj dużą rolę. Oby tylko nie przeszedł całkowicie na stronę Roy'a!
Tom i Dylan♥♥ Dlaczego ja nie mam kogoś takiego no:(( Oni są najlepsi<3
Czekam na nn :*
TEN rozdział w połączeniu z TĄ piosenką to CUD!!!
OdpowiedzUsuńTak, używam Caps Locka dla podkreślenia tego, jak bardzo mnie to zachwyciło! Pamiętam początki tego ff i pamiętam dobrze pierwsze rozdziały. Oto, co mogę stwierdzić:
a) z każdą kolejną częścią kocham was coraz bardziej
b) wasz styl, pisownia i umiejętności się bardzo rozwinęły
c) wspominałam już jak bardzo to kocham?
d) akcja tak ciekawie się rozwija, a końcówki rozdziałów tak trzymają w napięciu, że czytelnik nie może doczekać się następnej części
e) Tak, kocham was ♥
Nie mogę wprost uwierzyć, że w internecie istnieją jeszcze porządne ff napisane przez obyte w literaturze osoby! Nawet nie mam słów. Główne bohaterki są takie... naturalne. Wbrew wszystkim niepowodzeniom, ciągnącej się niemiłosiernie przeszłości i masy problemów wiedzą, że muszą dać sobie radę i cenię je właśnie za tę siłę. A chłopcy? Cóż tu dużo mówić? Osobiście wolę O'Briena, bo to moje słońce ♥
Weny, weny, weny ♥
Czekałam na ten rozdział z niecierpliwością. Co mogę o nim powiedzieć? Że ani troszkę się nie zawiodłam. Jest cudowny! Akcja raz lekko stopuje, raz pędzi jak szalona, a to tylko powoduje, że chce się czytać dalej i więcej.
OdpowiedzUsuńA więc tata Tori jednak nie jest takim zepsutym gościem, za jakiego na początku go miałam. Pomógł córce i zapewne będzie chciał jej wszystko wyjaśnić. Nie mogę doczekać się ich spotkania.
Przed chwilą przyszła mi do głowy cudaczna myśl - może rodzina Tori i Lie przeżyła pożar? Kto wie, teraz już wszystko jest możliwe.
Dylan i Tom są tutaj tacy cudowni! ❤ Zaopiekowali się dziewczynami, o nic nie pytali i nie opuszczają ich na krok. Widać, że bardzo im na naszych bohaterkach zależy. Ciekawi mnie, czy dziewczyny powiedzą im o swoich problemach. Nieźle by to namieszało w ich życiu, ale świadczyłoby to o bezgranicznym zaufaniu. Chyba, że zbyt martwią się o chłopców. Podejrzewam jednak, że Tom i Dylan tak łatwo się nie poddadzą.
I najważniejsze - pomysł Lie odnośnie Charesa. Chyba nie wytrzymam do następnego rozdziału, już teraz wychodzę z siebie, by choć odrobinę domyślić się, co wpadło jej do głowy.
Kocham Was za te rozdziały i akcję, która nie raz przyprawiała mnie o zawał. ❤
Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam wiader weny i zaprosić do siebie na najnowszy rozdział: http://tempus-est-relativum.blogspot.com/2015/07/rozdzia-11.html?m=1
Ściskam, ciocia Marina ❤
No co ja mogę powiedziec? No co?
OdpowiedzUsuńMogę tylko powiedziec, że rozdział baaaardzo mi się podobał. Był naprawdę świetny, zwłaszcza kawałek z Lie mi się podobał.
Troska chłopaków o Lie i Tori mnie urzekła ♥ Najsłodsze <3
Wątek z tatą Tori... Mam nadzieję, ze to rozwiniecie!
No i co się stanie z Charlesem? Muszę to wiedziec!
Także rozdział naprawdę fantastyczny. No co ja mogę naprawdę powiedziec? Jestem oczarowana tym jak piszecie. Bardzo mnie to wciąga. No i czekam na kolejny! ♥
Pozdrawiam, zaczarowana przez Was Gusia ~
Ach i i życzę dużo weny do kolejnego! ♥
Idealny przykład na to, że od przeszłości nie da się uciec, choćby próbowało się z całych sił.
OdpowiedzUsuńScena z prysznicem przywiodła mi na myśl trochę finał pierwszego American Horror Story między Violet i jej grungowym chłopakiem. Bardzo fajnie napisane.
Podobała mi się końcówka. Bardzo zachęcająca do oczekiwania na nowy rozdział. Tak więc z niecierpliwością oczekuję i życzę dużo weny <3.
pozdrawiam,
candlestick z http://crownsjewel.blogspot.com/
Ew, no i co ja mam tu powiedzieć? Siedzę, stukając nerwowo palcami i próbuję wymyślić coś mądrego, haha XD
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ojciec Tori okazał się być dobry, pomimo "munduru wroga" (dobra, wiem, że wszystko może się zmienić), bo obawiałam się prania mózgu, amnezji lub morderczej maszyny do zabijania. Poważnie.
Wiem, że chłopcy martwili się o Tori i Lie, ale mimo wszystko mam wrażenie, że trochę za mało, zwłaszcza Tom. Po nim spodziewałam się jakiejś większej reakcji, aż idę się cofnąć i przeczytać ten fragment od nowa. Tak, zdecydowanie spodziewałam się innej reakcji.
Mój ulubiony fragment, to chyba ten, jak Dylan pali z Tori. Znaczy Tori próbuje palić. Wyobraziłam to sobie chyba najlepiej z całego rozdziału.
No i ta końcówka, z tym prysznicem! Haha, trzeba sobie zapamiętać, że prysznice to dobre miejsce, na rozgrywanie sytuacji pomiędzy bohaterami. Nie ważne jakich XD
Podsumowując - rozdział cudowny, idealny na ciepłe, poniedziałkowe południe haha :p
Pozdrawiam i niech wena będzie z Wami :3
Doms^^
http://our-memories-our-souls.blogspot.com/
No i tak jak przypuszczałam zaskoczyłaś mnie :D z czego bardzo bardzo sie ciesze ^^ to słodkie, że chłopcy tak sie troszczą o Tori i Lie awwww... aż ja zaczynam marzyć o takim kimś :D haha pobudzasz moją wyobraźnie i to duży plus
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ojciec Tori jest po dobrej stronie mocy
Życzę weny i zapraszam do siebie na nastepny rozdział ;)
http://wolves-from-the-beacon-hills.blogspot.com/
http://diaries-written-in-blood.blogspot.com/