"Oh, and I found love where it wasn’t supposed to be,
Right in front of me"
*TORI*
Byłam w ustalonym przez tatę miejscu parę minut przed czasem. Zginałam i prostowałam nerwowo karteczkę z adresem w dłoni, starając się oddychać przez nos. Miałam tak wiele pytań, które chciałam mu zadać, a zarazem nie byłam pewna, czy chcę usłyszeć odpowiedzi na nie. To mogło zaboleć, a ja bałam się bólu. Nie fizycznego - ten bez problemu mogłam wytrzymać. Ale psychiczny pozostawiał po sobie piętno, przez które stawałam się słabsza.
- Przyszłaś. - Usłyszałam za sobą. Drgnęłam niespokojnie.
Tata wyglądał na zmęczonego. Zmarszczki na jego twarzy stały się jakby głębsze i bardziej widoczne. Trzymał ręce w kieszeniach - chyba był tak samo speszony jak ja.
- Przyszłam po odpowiedzi - odparłam. - Chcę cię wysłuchać, ale jeśli wyczuję, że kłamiesz, po prostu stąd odejdę.
Pokiwał głową. Wskazał na parkową alejkę, oświetloną jedynie lampami gazowymi. Zaczęliśmy iść ramię w ramię, choć trzymałam się nieco na dystans.
- Wiedziałeś, że żyję? - Wyrzuciłam w końcu z siebie. Objęłam się ramionami i pochyliłam głowę.
- Taką miałem nadzieję. Ciebie i Julii nie było w noc pożaru w domu. Szukałem was przez ten cały czas, dopóki nie zobaczyłem cię w tej celi.
Odetchnęłam z ulgą. Byłabym wściekła, jeśli by nie próbował.
- Więc co robiłeś u Roy'a? - zadałam kolejno, jedno z bardziej nurtujących pytań. Musiałam wiedzieć czy można mu ufać.
Tata wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać. Chyba było mu równie ciężko jak mi.
Tego dnia gdy razem z Lie wyszłyśmy po kryjomu na przyjęcie, rodzice zorientowali się, że nas nie ma. Mój tata poszedł nas szukać, a kiedy wrócił, zastał to samo, co my - płonący dom. Myślał, że wszyscy mieszkańcy spalili się żywcem, włącznie z rodziną Lie. Oczywiście wiedział, że my musiałyśmy gdzieś tam być. Zgodnie z wcześniejszymi słowami, szukał nas przez cały ten czas. Nie mógł dać znaku życia - zupełnie jak my - ponieważ pożar spowodowany był podpaleniem. Rodzice moi oraz Lie mieli wielu wrogów. Pewnego dnia Roy zaproponował mu pomoc w szukaniu nas, w zamian za pracę dla niego. Tata zgodził się bez wahania.
W miarę jak to mówił, czułam rosnącą ulgę, a jednocześnie zdenerwowanie. Wiedziałyśmy, że nasza śmierć była sfingowana. Okazało się jednak, że nie miałam jeszcze pojęcia o wielu rzeczach.
Poczułam, że muszę przyznać się do swojego życia. Opowiedziałam mu o wszystkim. Tak, tato, zabiłam zbyt wiele razy. Twoja córka jest morderczynią.
Gdy skończyłam, byłam przygotowana na dezaprobatę z jego strony. Jednak tata tylko przytulił mnie mocno. Poczułam piekące łzy w oczach, ponieważ nie zasługiwałam na coś takiego. Żaden ojciec nie mógł być dumny z takiej córki.
Przez cały ten czas myślałam, że tata nie żyje. Teraz go odzyskałam. Już czas cieszyć się z drugiej szansy posiadania ojca. Odwzajemniłam więc uścisk.
- Nie powinieneś tego pochwalać, tato - szepnęłam przez łzy, zła na siebie.
- Jestem dumny, że stałaś się samodzielna - powiedział stanowczo. - Przeszłaś piekło, a nigdy nie zapomniałaś o rodzinie. Stałaś się dorosła. Chciałbym przypisać to sobie - uśmiechnął się blado - ale dokonałaś tego zupełnie sama.
Zaśmiałam się.
- Cholera, tato, nie mogę się rozpłakać - odsunęłam się od niego i szybko otarłam słony płyn z kącików oczu. Zaraz jednak spoważniałam. Zostało jedno pytanie. - Czy mama i Emma...?
Potrząsnął głową.
- Rodzina Julii również nie przeżyła. Przykro mi.
Zorientowałam się, że tliła się we mnie jeszcze nadzieja. Kolejna część mnie umarła razem z nią. Musiałam ją zdusić, zanim znowu stracę rozum.
A teraz powinnam skupić się na uratowaniu Charlesa. Ostatnio tak bardzo skupiłam się na swoich relacjach z Tomem, że zapomniałam o swoim zadaniu. Przypomniałam sobie jak potrafił mnie rozbawić, jak na mnie patrzył. To nie była tylko przyjaźń; nie mogłam pozwolić się temu rozwinąć.
Musiałam się pożegnać, ze względu na nas oboje.
***
Dwadzieścia minut później zaparkowałam motocykl na podjeździe Toma. Powoli ściągnęłam kask, przyłapując się na opóźnianiu tego. Wiedziałam co muszę zrobić i nie podobało mi się to. Stawałam się zbyt miękka, zbyt szybko się rozczulałam. To nie była ta Tori sprzed paru tygodni.
Sześć lat temu przysięgłam sobie, że już nigdy nie rozpłaczę się przez faceta.
To oni mieli płakać przeze mnie.
Ale teraz chciałam tylko ograniczyć szkody. Druga część zasady nie tyczyła się Toma. Ja potrzebowałam pełnego skupienia, wykonując pozostałe zlecenia, a on musiał o mnie zapomnieć. Wszyscy, których kochałam, gryźli już ziemię albo żyli w niebezpieczeństwie. On nie mógł dołączyć do tego grona.
Zadzwoniłam parę razy do drzwi, starając się uspokoić puls. Stanął w drzwiach, zdezorientowany. Kiedy mnie zobaczył, jak zwykle uśmiechnął się szeroko. Chciałam nacieszyć się tym uśmiechem ostatni raz.
- Hej, Tori... - zaczął.
- Mam prośbę - przerwałam mu natychmiast. - Zapomnij o mnie.
Zamrugał szybko. Zniknęła spokojna postawa - cały się spiął. Zniknął również uśmiech i zastąpiła go szczera troska.
- Nie rozumiem - przyznał. Sięgnął dłonią do mojego policzka, ale odsunęłam się.
- Zapomnij o mnie. Zacznij żyć - nakazałam hardo. - Przerwij to, cokolwiek nas łączyło.
Zacisnął usta w cienką kreskę. Był zły, nie dziwiłam mu się. Byłam cholernie wkurzona, sama na siebie. Ale robiłam to, co słuszne. Nie mogłam pozwolić Roy'owi zranić Toma. Nie przeżyłabym tego.
- Jeśli myślisz, że to takie proste, zapomnieć dosłownie o wszystkim...
Przerwałam mu gwałtownie, przyciskając swoje wargi do jego. Oszołomiony, objął mnie w pasie, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję. Nasze oddechy zmieszały się, usta idealnie się do siebie dopasowały. Tym razem łzy pociekły mi po policzkach. Pieprzyć zasady. Nie przejmowałam się tym. Ten pocałunek był naszym pierwszym i ostatnim. A Tom całował mnie żarliwie i z uczuciem. Zastanawiałam się, czy jeśli wczoraj pozwoliłabym mu na to, wyszłoby mniej desperacko z mojej strony.
Wplotłam mu palce we włosy. Zaczęło padać, ale nie weszliśmy do środka. Przyciągnął mnie do siebie bliżej, o ile to w ogóle było możliwe. Był delikatny, ale stanowczy, a ja nie pozostawałam mu dłużna. Chciałam zapamiętać jego silne ramiona, dłonie muskające skrawek nagiej skóry na brzuchu, te miękkie wargi stworzone do całowania...kogoś innego.
Wplotłam mu palce we włosy. Zaczęło padać, ale nie weszliśmy do środka. Przyciągnął mnie do siebie bliżej, o ile to w ogóle było możliwe. Był delikatny, ale stanowczy, a ja nie pozostawałam mu dłużna. Chciałam zapamiętać jego silne ramiona, dłonie muskające skrawek nagiej skóry na brzuchu, te miękkie wargi stworzone do całowania...kogoś innego.
Położyłam mu ręce na torsie i lekko odepchnęłam, gdy poczułam, że brakuje mi już powietrza oraz samego rozumu.
- Teraz cię nie puszczę - wychrypiał.
Dotknęłam trzema palcami jego ust.
- To było moje pożegnanie, Tom. Pozwól mi odejść - odparłam. Jeśli mnie nie puścisz, rozpłaczę się na dobre, dodałam w myślach. - Przepraszam.
- To było moje pożegnanie, Tom. Pozwól mi odejść - odparłam. Jeśli mnie nie puścisz, rozpłaczę się na dobre, dodałam w myślach. - Przepraszam.
Odwróciłam się, wyrywając się z uścisku i pobiegłam do motocyklu.
***
Gdy wróciłam do domu, skierowałam się od razu do swojej sypialni. Byłam zbyt przybita. Chciałam ochłonąć, a potem skupić się na ratowaniu Charliego.
Położyłam się na łóżku i wcisnęłam twarz w poduszki. Nie chciałam słyszeć deszczu, uderzającego o parapet. Cała sytuacja wydawała mi się zbyt surrealistyczna.
Chwilę później ktoś usiadł na moim łóżku. Nie odrywałam twarzy od materiału, ale wiedziałam, że to Lie. Pogłaskała mnie pokrzepiająco po plecach.
- Co się stało? - spytała cicho.
Zdołałam dźwignąć się do pozycji siedzącej.
- Powiedziałam Tomowi, żeby o mnie zapomniał.
Przyjaciółka westchnęła cicho.
- Och, Tori. Dlaczego?
- Ponieważ mi na nim zależy - przyznałam w końcu. - Wprowadził w moje życie zbyt wiele uśmiechu. Zbyt wiele nadziei, która w końcu mnie zniszczy. Nie potrafię nienawidzić i kochać jednocześnie, Lie - głos mi się załamał.
Wiedziałam, że kiedy jutro otworzę oczy, będę musiała zacząć swoją rutynę. Póki co położyłam głowę na kolanach Lie, a ona zaczęła rozczesywać moje włosy palcami. Jeśli człowiek nie płacze przez tyle lat, kiedyś łzy znajdują wyjście. Przy przyjaciółce mogłam wypłakać całą swoją złość, frustrację i smutek. Byłam jej wdzięczna, że nie zadaje pytań ani nie stara się nakłonić mnie do zmiany zdania.
I tak czułam się jak pieprzona egoistka.
***
*LIE*
Powoli otworzyłam oczy, widząc niewyraźny obraz ściany. Ponownie zamknęłam powieki, by po paru sekundach znów je otworzyć. Dźwignęłam się szybko, poprawnie siadając na krześle. Zasnęłam z głową na klawiaturze co było już moim fizycznym dnem.
Minął dziś trzeci dzień odkąd wiemy, jak uratować Charlesa. Dokładnie siedemdziesiąt cztery godziny. W tym spałam zaledwie czternaście i zdążyłam wypić siedem kaw. Nie musiałam nawet stanąć przed lustrem, by wiedzieć, że mam przekrwione oczy. Byłam prawdziwym wcieleniem zombie.
Udało się - moja praca została zakończona, jutro wcielamy kolejny punkt z planu w życie.
Byłam dalej nieprzytomna kiedy dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że dzwoniący telefon znajduje się na podłodze - najprawdopodobniej niechcący go zrzuciłam. Nie zdziwiłam się gdy zobaczyłam numer Dylana, w sumie ostatnio tylko po to był mi potrzebny telefon.
-Wpadniesz dzisiaj? - zapytał, kiedy tylko odebrałam.
Wygrzebałam z szuflady biurka kopertę i włożyłam do środka dokumenty nowego Charlesa. Wykonałam swoje zadanie, a najważniejszy punkt jutro więc powinnam choć się rozluźnić.
- Jasne, będę po szesnastej - odpowiedziałam. Wiedziałam, że jeszcze przed spotkaniem z przyjacielem muszę przedstawić plan ojcu Tori. Zamieniłam z Dylanem parę zdań, po czym rozłączyliśmy się.
Od czasu kiedy straciłam przytomność i obudziłam się w ramionach Dylana , ten zaczął się o mnie martwić oraz dzwonić codziennie, upewniając się, że nic mi nie jest.
Odłożyłam na biurko drugą białą kopertę.
Już czas odpocząć.
***
Przed piętnastą pojawił się u nas Marcus - ojciec Tori - więc przedstawiłam mu szybko jego zadanie oraz dałam słuchawkę i mikrofon, dzięki którym od razu połączy się z nami. Jednak pomimo że przyjaciółka mu zaufała, miałam mieszane uczucia. Chociaż my również się zmieniłyśmy - byłyśmy przestępcami.
***
Po dwudziestu minutach - idąc pieszo z chęci zażycia świeżego powietrza oraz słońca i ciepłego wiatru - stałam już pod drzwiami Dylana. Nie czekałam zbyt długo zanim otworzył i powitał mnie przyjacielskim uściskiem, jakbyśmy się dawno nie widzieli.
- Znalazłem parę filmów, które możemy obejrzeć - odparł, prowadząc mnie do salonu. Zerknęłam na cztery okładki płyt - dramat, horror, komedia oraz film akcji. Wybrałam film z okładką, na której znajdował się krwawy nóż - horror.
Dylan spojrzał przez moje ramię, sprawdzając co wybrałam, po czym zaśmiał się i zabrał mi płytę. Zapewne myślał, że będę się bać, ale nie dam mu tej satysfakcji. Rozcięte ciała nie będą stanowiły dla mnie zaskoczenia.
Zasłoniliśmy okna i rozłożyliśmy koc na ziemi. Ułożyliśmy na nim dużo poduszek, by wygodnie nam się leżało. Popcorn położyliśmy pomiędzy sobą, by każdy mógł spokojnie sięgnąć.
- Jesteś gotowa? - zapytał, włączając film.
- Jak najbardziej - odparłam hardo Wzięłam garść prażonej kukurydzy i wlepiłam wzrok w ekran. Czułam jak przyjaciel co parę minut patrzy na mnie, wyczekując aż wymięknę. Widząc jak spogląda na mnie co chwilę, zaśmiałam się szczerze. -Zapomnij, nie boję się -szepnęłam w jego stronę.
- Niech ci będzie - wywrócił oczami, niezbyt przekonany.
W pokoju było ciemno, więc czuliśmy się jak na sali kinowej. Zaczęliśmy komentować film oraz bohaterów, na razie nie działo się w nim nic ciekawego. Przerwałam komentowanie i skupiłam się na filmie - w końcu akcja.
Główna bohaterka szła wolno w stronę namiotu gdzie spędziła noc. Już miałam powiedzieć, że to typowe zachowanie w horrorach - zamiast uciekać sprawdzają przyczynę hałasu - kiedy na całym ekranie pojawiła się znienacka zakrwawiona twarz klauna. Krzyknęłam głośno i niechcący uderzyłam w misę z popcornem, wysypując zawartość na koc.
- Cholera to klaun! - krzyknęłam roztrzęsiona, a moje serce biło o wiele szybciej niż normalnie.
- Boisz się klaunów? - zapytał, spoglądając na mnie.
- Klauny to potworne istoty. Za tym czerwonym nosem i wymalowanym uśmiechem kryje się mroczne wnętrze - zaczęłam mu tłumaczyć prawdę o klaunach. - Dlatego boję się ich i byłam tylko raz w cyrku, co skończyło się płaczem. - Przyznałam się do swojego słabego punktu.
Czekałam, aż zacznie się śmiać z mojego błahego lęku, ale on jedynie przysunął się do mnie i objął. Film przedstawiał klauna, który próbował się zemścić. Oglądałam go, nie bojąc się, jedynie dlatego, że Dylan mnie rozśmieszał. Zamiast trząść się ze strachu, płakałam ze śmiechu i cierpiałam na ból brzucha z powodu ciągłego chichotu. Z horroru powstała dobra komedia.
Położyłam głowę na jego ramieniu i nie doczekałam nawet końca filmu ponieważ po prostu zasnęłam.