"There's no hate
There's no love
Only dark skies that hang above"
*TORI*
Jak w zwolnionym tempie udało mi się dostrzec przeszywającą jego prawy bok kulę.
Dotychczas wstrzymywany oddech wyrwał się z mojego gardła jako wrzask. Chyba straciłam na chwilę zdolność logicznego myślenia, ponieważ zostawiłam napastnika i pobiegłam prosto do Toma. Więzień jednak uciekł, pozostawiając moją broń na środku asfaltowej drogi.
Uklękłam przy chłopaku. Na czoło wystąpiły mu krople potu. Widziałam, jak powstrzymuje się od krzyku, uciskając postrzelone miejsce. Przez palce lała mu się krew, której strumień przybierał stopniowo na sile.
- Tom? - Słyszałam panikę we własnym głosie. Nie trać zmysłów, Tori. - Będzie dobrze, słyszysz? Zaraz zatamuję krwotok.
Pokiwał głową, zaciskając mocno zęby. Również przytaknęłam, chcąc pocieszyć bardziej samą siebie niż jego.
Podwinęłam ostrożnie jego ubranie drżącymi rękoma. Mimo że rana postrzałowa nie była aż tak groźna, Tom szybko tracił krew. Bałam się. Po raz pierwszy przeszło mi przez głowę, że mogłam stracić go bezpowrotnie.
- Będzie dobrze - powtórzyłam. - Kula utknęła między żebrami, ale dam radę usunąć...usunąć ją nie robiąc szkód - dokończyłam, ze ściśniętym gardłem.
Tom złapał moją dłoń, chcąc dodać mi otuchy. Niewiarygodne. Mógł umrzeć, ale to on pocieszał mnie?
Myśl jasno, myśl jasno. Usuń pocisk. Zdezynfekuj. Zatrzymaj krwotok.
- Zaraz wrócę.
Wbiegłam do środka domu. Wzięłam parę potrzebnych rzeczy, czego nie ułatwiały mi skłębione strachem myśli. Pęseta, czyste ręczniki, igła, nici. Alkohol.
Wróciłam do Toma i zabrałam się do pracy. Odkaziłam ręce oraz pęsetę, ale wpierw - siebie, pociągając spory łyk whisky. O Boże, potrzebowałam tego.
- Będzie cholernie bolało - ostrzegłam go.
Uśmiechnął się wymuszenie.
- Jeszcze bardziej niż teraz? Spokojnie, kochanie, damy radę - zaśmiał się krótko, choć widziałam, ile sił go to kosztuje.
- Idiota - skwitowałam, ale nieco się rozluźniłam. Robiłam już to. Charles nie raz wracał z różnymi obrażeniami do domu.
Ostrożnie wsadziłam pęsetę do rany i poszukałam pocisku. Był na tyle drobny, by nie wyrządzić większych obrażeń przy wyciąganiu oraz dostatecznie duży, by chwycić go szczypczykami. Jednak usuwanie kuli piekielnie bolało. Jakby dentysta niechcący wwiercił się aż do dziąsła, tylko dużo gorsze. Tom wrzasnął tylko raz - gdy udało mi się uwolnić obce ciało z pomiędzy kości. Musiał mieć naprawdę wysoki próg bólu.
Odrzuciłam pocisk na bok. Stal cicho i smutno szczęknęła o kamienny schodek. Pierwszy etap za sobą. Przegubem dłoni odgarnęłam włosy z czoła, zostawiając na nim krwawy ślad. Wzięłam parę głębokich wdechów i sięgnęłam po ręczniki. Przycisnęłam je do rany, usuwając nadmiar posoki. Zużyłam chyba cztery, zanim krążenie nieco się ustabilizowało. Polałam ranę, a Tom syknął cicho, lecz ani myślał się skarżyć.
Po pięciu minutach wszystko było już zszyte i ponownie odkażone. Wypiłam duszkiem to, co zostało w butelce. Oparłam ręce na kolanach, próbując uspokoić zszargane nerwy.
- Już po wszystkim - oznajmiłam, a wraz z wypowiedzeniem tego, uświadomiłam sobie, że to prawda. Roześmiałam się z ulgą. - Już po wszystkim.
Weszliśmy do środka. Tom krzywił się przy każdym kroku, ale nie chciał dać po sobie tego poznać. Usiadł na kanapie i oparł się o nią z widoczną ulgą. Zajęłam niepewnie miejsce obok.
- Nie nienawidzisz mnie? - Spytałam w końcu. - Widziałeś co tam się stało. I mam ci jeszcze tyle do powiedzenia... - Zacisnęłam dłonie w pięści. - Ale musisz mi coś obiecać. Ryzykuję zbyt wiele. Jeśli...jeśli zdecydujesz się mnie wydać, błagam, nie donoś na Lie - poprosiłam. - Musi być bezpieczna. Ona nie robi nic złego.
Milczał.
Więc opowiedziałam mu wszystko od początku. Od dnia kiedy zastałam płonący dom, aż do dzisiaj. Wyrzucałam z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, chcąc po prostu mieć to za sobą.
Dopiero gdy skończyłam, zauważyłam, że był zwrócony twarzą do mnie.
- Tori. Nie mógłbym cię nienawidzić.
Popatrzyłam mu w oczy. Ujął mój podbródek w swoje dłonie i kontynuował:
- I przykro mi ze względu na twoją przeszłość, nie wyobrażam sobie, co musiałyście przeżywać. Ale bez względu na to, co zrobiłaś, nie mógłbym cię nienawidzić. Ponieważ jestem w tobie zbyt mocno zakochany.
Chyba to jeszcze do mnie nie docierało. Uśmiechnął się delikatnie, gładząc mnie kciukiem po policzku.
- Nie musimy się spieszyć. Wiem, że to może być trudne, ale chciałbym zrobić to jak należy. Chciałbym zabierać cię na kolacje, na plażę, by oglądać z tobą gwiazdy nocą, a potem długo cię przytulać. Chciałbym po prostu przy tobie być i pomóc ci przejść przez to wszystko. Moje pytanie brzmi - zatrzymał palec na moich ustach - czy mi pozwolisz?
Skinęłam głową.
Dotychczas wstrzymywany oddech wyrwał się z mojego gardła jako wrzask. Chyba straciłam na chwilę zdolność logicznego myślenia, ponieważ zostawiłam napastnika i pobiegłam prosto do Toma. Więzień jednak uciekł, pozostawiając moją broń na środku asfaltowej drogi.
Uklękłam przy chłopaku. Na czoło wystąpiły mu krople potu. Widziałam, jak powstrzymuje się od krzyku, uciskając postrzelone miejsce. Przez palce lała mu się krew, której strumień przybierał stopniowo na sile.
- Tom? - Słyszałam panikę we własnym głosie. Nie trać zmysłów, Tori. - Będzie dobrze, słyszysz? Zaraz zatamuję krwotok.
Pokiwał głową, zaciskając mocno zęby. Również przytaknęłam, chcąc pocieszyć bardziej samą siebie niż jego.
Podwinęłam ostrożnie jego ubranie drżącymi rękoma. Mimo że rana postrzałowa nie była aż tak groźna, Tom szybko tracił krew. Bałam się. Po raz pierwszy przeszło mi przez głowę, że mogłam stracić go bezpowrotnie.
- Będzie dobrze - powtórzyłam. - Kula utknęła między żebrami, ale dam radę usunąć...usunąć ją nie robiąc szkód - dokończyłam, ze ściśniętym gardłem.
Tom złapał moją dłoń, chcąc dodać mi otuchy. Niewiarygodne. Mógł umrzeć, ale to on pocieszał mnie?
Myśl jasno, myśl jasno. Usuń pocisk. Zdezynfekuj. Zatrzymaj krwotok.
- Zaraz wrócę.
Wbiegłam do środka domu. Wzięłam parę potrzebnych rzeczy, czego nie ułatwiały mi skłębione strachem myśli. Pęseta, czyste ręczniki, igła, nici. Alkohol.
Wróciłam do Toma i zabrałam się do pracy. Odkaziłam ręce oraz pęsetę, ale wpierw - siebie, pociągając spory łyk whisky. O Boże, potrzebowałam tego.
- Będzie cholernie bolało - ostrzegłam go.
Uśmiechnął się wymuszenie.
- Jeszcze bardziej niż teraz? Spokojnie, kochanie, damy radę - zaśmiał się krótko, choć widziałam, ile sił go to kosztuje.
- Idiota - skwitowałam, ale nieco się rozluźniłam. Robiłam już to. Charles nie raz wracał z różnymi obrażeniami do domu.
Ostrożnie wsadziłam pęsetę do rany i poszukałam pocisku. Był na tyle drobny, by nie wyrządzić większych obrażeń przy wyciąganiu oraz dostatecznie duży, by chwycić go szczypczykami. Jednak usuwanie kuli piekielnie bolało. Jakby dentysta niechcący wwiercił się aż do dziąsła, tylko dużo gorsze. Tom wrzasnął tylko raz - gdy udało mi się uwolnić obce ciało z pomiędzy kości. Musiał mieć naprawdę wysoki próg bólu.
Odrzuciłam pocisk na bok. Stal cicho i smutno szczęknęła o kamienny schodek. Pierwszy etap za sobą. Przegubem dłoni odgarnęłam włosy z czoła, zostawiając na nim krwawy ślad. Wzięłam parę głębokich wdechów i sięgnęłam po ręczniki. Przycisnęłam je do rany, usuwając nadmiar posoki. Zużyłam chyba cztery, zanim krążenie nieco się ustabilizowało. Polałam ranę, a Tom syknął cicho, lecz ani myślał się skarżyć.
Po pięciu minutach wszystko było już zszyte i ponownie odkażone. Wypiłam duszkiem to, co zostało w butelce. Oparłam ręce na kolanach, próbując uspokoić zszargane nerwy.
- Już po wszystkim - oznajmiłam, a wraz z wypowiedzeniem tego, uświadomiłam sobie, że to prawda. Roześmiałam się z ulgą. - Już po wszystkim.
Weszliśmy do środka. Tom krzywił się przy każdym kroku, ale nie chciał dać po sobie tego poznać. Usiadł na kanapie i oparł się o nią z widoczną ulgą. Zajęłam niepewnie miejsce obok.
- Nie nienawidzisz mnie? - Spytałam w końcu. - Widziałeś co tam się stało. I mam ci jeszcze tyle do powiedzenia... - Zacisnęłam dłonie w pięści. - Ale musisz mi coś obiecać. Ryzykuję zbyt wiele. Jeśli...jeśli zdecydujesz się mnie wydać, błagam, nie donoś na Lie - poprosiłam. - Musi być bezpieczna. Ona nie robi nic złego.
Milczał.
Więc opowiedziałam mu wszystko od początku. Od dnia kiedy zastałam płonący dom, aż do dzisiaj. Wyrzucałam z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, chcąc po prostu mieć to za sobą.
Dopiero gdy skończyłam, zauważyłam, że był zwrócony twarzą do mnie.
- Tori. Nie mógłbym cię nienawidzić.
Popatrzyłam mu w oczy. Ujął mój podbródek w swoje dłonie i kontynuował:
- I przykro mi ze względu na twoją przeszłość, nie wyobrażam sobie, co musiałyście przeżywać. Ale bez względu na to, co zrobiłaś, nie mógłbym cię nienawidzić. Ponieważ jestem w tobie zbyt mocno zakochany.
Chyba to jeszcze do mnie nie docierało. Uśmiechnął się delikatnie, gładząc mnie kciukiem po policzku.
- Nie musimy się spieszyć. Wiem, że to może być trudne, ale chciałbym zrobić to jak należy. Chciałbym zabierać cię na kolacje, na plażę, by oglądać z tobą gwiazdy nocą, a potem długo cię przytulać. Chciałbym po prostu przy tobie być i pomóc ci przejść przez to wszystko. Moje pytanie brzmi - zatrzymał palec na moich ustach - czy mi pozwolisz?
Skinęłam głową.
*LIE*
Otuliłam się ciaśniej kołdrą, kryjąc się pod nią cała. Jednak wyciągnęłam lewą rękę i od razu poczułam poranny chłód. Przeszukując łóżko dłonią natknęłam się na tors Dylana. Jęknęłam kiedy poczułam przeszywający ból głowy.
Jak na mój znak przyjaciel objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Uśmiechnęłam się sama do siebie i otworzyłam zaspane oczy; musiałam mrugnąć kilka razy by przyzwyczaić się do światła. Złapałam Dylana za rękę, ponownie próbując zasnąć. Jednak już po paru sekundach gwałtownie usiadłam na łóżku, przypominając sobie o pracy. Przeleciałam wzrokiem po stole, szukając telefonu. W końcu zauważyłam go na podłodze. Złapałam go i sprawdziłam szybko godzinę.
- Cholera! - Krzyknęłam, wstając szybko z łóżka, odczuwając już skutki wczorajszego wieczoru. Musiałam powstrzymać mdłości.
- Co się stało? - zapytał Dylan, zerkając na mnie.
- Zaspałam, za dwadzieścia minut mam być w pracy! Cholera jasna! -Krzyczałam do niego zza drzwi łazienki. Potrzebowałam zimnego prysznica, by obudzić się na dobre. Karciłam się w myślach za tak lekceważące zachowanie. Spóźnić się pierwszy dzień pracy nie świadczył o mnie najlepiej.
Kolejnym celem na, którym się skupiłam było przypomnienie sobie co się dokładnie działo w klubie. Mike...John...zakłady….alkohol….Dylan. Spoważniałam przypominając sobie wszystko.
Zakręciłam kurek zimnej wody, czując się już o wiele lepiej.
- Możesz mi podać czarną bluzkę? - Poprosiłam, owijając się ręcznikiem. Podeszłam do lustra. Pod oczami widniały sine wory, blada cera - mogłam się teraz porównać do zombie.
- Lie… twoja szafa tonie w czerni - odpowiedział. Wyszłam z łazienki, zostawiając za sobą mokre ślady. Kropelki wody skapywały z włosów prosto na plecy, wywołując ciarki.
Faktycznie, moja szafa była pogrążona w żałobie. Zabrałam pierwszą lepszą koszulkę i udałam się ponownie do toalety by się ubrać.
***
- Zrobiłem ci kawę, trochę cię wzmocni - podał mi napój w kubku termicznym. - Przy okazji gratuluję nowej pracy, panno Castey - przytulił mnie i pocałował w policzek.
- Dziękuję - powiedziałam promieniejąc. - Również za to, że wczoraj po mnie przyjechałeś, bo mogło się to źle zakończyć… - Urwałam, czując jak się czerwienię na samą myśl, że mogłam brać udział w trójkąciku. Chyba pomyślał o tym samym bo szybko zmienił temat:
- Jedźmy już. Chyba, że pierwszego dnia chcesz być spóźniona - zabrał kluczyki z lady.
- Absolutnie nie.
Spojrzałam na swoje odbicie w lusterku - makijaż nic nie pomógł, dalej wyglądałam jak zombie. Otworzyłam schowek, sprawdzając co ciekawego się w nim znajduje. Czarne okulary. Od razu założyłam je ukrywając wory pod oczami. - Pożyczę je sobie - powiedziałam, uśmiechając się szeroko.
- Pasują ci - również odwzajemnił uśmiech. Miał w sobie to coś. coś co zawsze polepszało mi humor.
Pogłośnił muzykę patrząc na mnie ukradkiem.
- Robisz to specjalnie! - jęknęłam tonem zbliżonym do małego dziecka. Chwyciłam się za pulsujące skronie.
- Możliwe - zadowolony skupił wzrok na drodze. Zrobiłam naburmuszoną minę i wróciłam do przeszukiwania schowka. Bilet na Metsów i na mecz tenisa.
- Nigdy nie grałam w tenisa - stwierdziłam patrząc na bilet.
- Doprawdy? Trzeba będzie to zmienić.
- Będziesz moim trenerem?
- Owszem, będę najlepszym trenerem, jakiego mogłaś sobie wyobrazić -oświadczył.
Wyobraziłam sobie go próbującego nauczyć mnie zasad i praktyki grania.
- Trzymam Cię za słowo.
Zaparkował tuż przy wejściu. Byłam spóźniona zaledwie dwie minuty, nie było tak źle. Dobra, wczoraj mówiłam coś zupełnie innego, ale żyje się raz. Pieprzyć to.
Odpięłam pasy i przybliżyłam się do Dylana. Chłopak spojrzał na mnie, ale jego oczy zbłądziły na usta, a potem na oczy.
- Zrób to - szepnęłam.
Wydawał się lekko zmieszany, ale już po chwili delikatnie ujął moją twarz i zatopił swoje usta w moich. Zadowolona oddaliłam się, zabierając rzeczy i wyszłam z samochodu.
- Dziękuję - powiedziałam jeszcze, zakładając okulary i udałam się w stronę wejścia.
- Oto nowa pracownica, Natalie Castey. Przywitajmy ją ciepło bo od dziś należy do naszej rodzinki -mężczyzna, który wczoraj przeprowadził ze mną rozmowę kwalifikacyjną, złapał mnie za ramię i wręczył identyfikator. - Witamy.
Mruknęłam zawstydzona coś w stylu podziękowań i ruszyłam w stronę wolnego miejsca. Opadłam na krzesło, przypinając plakietkę do koszulki.
- Izabell jestem.
Kątem oka zauważyłam jak dziewczyna po lewej stronie wyciąga rękę w moją stronę. Odwróciłam się i uścisnęłam dłoń.
- Zbieraj się młoda, zaraz idziemy - poinformowała mnie. Dziewczyna była mniej więcej w moim wieku, miała długie kasztanowe włosy, a obok jej monitora leżała książka “Igrzyska Śmierci”. Już ją lubiłam.
- Dokąd? - Spytałam zaciekawiona.
- Na spotkanie. Nowi tym bardziej muszą iść, szef liczy na nowe pomysły, by ulepszyć ochronę. - Wywróciła oczami i zabrała notatnik. Bez słowa udałam się za nią.
W gabinecie był duży szklany stół oraz szklana tablica na pisanie pomysłów.
- Ktoś wymyślił jak ulepszyć ochronę? - Zapytał mężczyzna siedzący na
honorowym miejscu. -Może pani Castey?
Spoważniałam. Nadal miałam kaca i nie myślałam jeszcze trzeźwo. Uratował mnie alarm sygnalizujący niebezpieczeństwo. Wszyscy automatycznie wstali z krzeseł i ruszyli szybkim krokiem do swojego przedziału.
- Mamy potężne włamanie do serwerów. Zniszczyli już jeden! - Krzyknął któryś z pracowników.
Trudno było mi pojąć co się właśnie działo. Izabell wprowadzała kombinacje, aż nagle pojawił się szary obraz. Padł drugi kanał. Rozejrzałam się po komputerach, licząc i oceniając, które serwery zostały zniszczone. Szybkim krokiem dopchnęłam się do komputera jednego z mężczyzn.
- Zostaw to doświadczonym! Odsuń się! - Starał się mnie odepchnąć od centrali.
- Zamknij się! - Wrzasnęłam, sprawdzając jak działa wirus. Nie, to nie możliwe...
On był mój.
- Gdzie jest główny serwer? - zapytałam rzeczowo. Kiedy stworzyłam tego wirusa, miałam obmyślony plan - miał atakować okoliczne serwery. Pracownicy mieli się go pozbyć, ale tak naprawdę jego źródłem był główny komputer. Im bardziej będą się go próbowali pozbyć, tym więcej strat poniosą. W ten sposób załatwiły się dwie firmy, niszcząc swoje sieci. Wszystkie dane klientów wychodziły na wierzch.
- Zostawcie to! - Powtórzyłam. Oczywiście nikt mnie nie posłuchał. -Przestańcie, to nic nie da! - Nie zwracali na mnie uwagi. Podbiegłam do Izzy.
- Musisz im kazać przestać, albo jest już po was - rzuciłam na odchodnym i ruszyłam po schodach na górę, do głównego serwera. Jeżeli dalej próbowali usunąć wirusa, wszystkie sekretne informacje wyjdą na wierzch. Będzie koniec. Liczyłam na szczęście i zatwierdziłam rzędy komplikacji. Następnie otworzyłam centralę, szukając małej złotej karty, którą musiałam jak najszybciej zniszczyć, by klienci byli bezpieczni. Jedyne wyjście. Trzęsącymi rękami ją przecięłam. Gwar na dole się uciszył. Pracownicy byli w szoku, nigdy nie spotkali się z takim złośliwym wirusem.
- Padło pięć serwerów z dwudziestu trzech. Niestety, straty były kolosalne. - Zaczął szef, jednak przestałam go słuchać.
To był ktoś, kto znał moje sztuczki. Oparłam się o ścianę wgapiając się w pięć przepalonych żaróweczek, oznaczających zepsute serwery. Dlaczego nie niszczyli po kolei? Wtedy udałoby im się zniszczyć więcej. Usiadłam na zimnej podłodze. Myśl Lie, myśl. Złapałam się za skronie, próbując myśleć racjonalnie mimo bólu. Posiadając virusa A8 mogli zniszczyć całą firmę, ale nie zrobili tego. Zatrzymali się przy pięciu. Dziwne, ja bym to wykorzystała. Chyba że.... Wstałam, nagle uświadamiając sobie ważną rzecz. To była wiadomość.
Jeden, dziewięć, dziesięć, dwanaście, dwadzieścia - zniszczone serwery. Ciężko wyrazić coś w liczbach. Zrobiłam krok bliżej, wyciągając z kieszeni pomiętą kartkę oraz długopis z kieszonki. Dwadzieścia trzy serwery, dwadzieścia trzy litery alfabetu. Gdyby do każdej cyfry przyporządkować literę…Zaczęłam wypisywać na papierze alfabet, a potem przydzielać im liczby. Tak, to było to. AIJLU.
Patrzyłam na słowo spisane z cyfr. Jednak gdyby zamienić ich kolejność wyjdzie JULIA. Wpatrywałam się tępo w kartkę. To wszystko było dla mnie, ta wiadomość. Wiedzieli, że dotrę do tego.
Dali mi znak, że wrócili.
I mnie znaleźli.
------------------------------------------------------------------------
Tak prezentuje się dwudziesty pierwszy rozdzialik c: Dziękujemy za wasze ciągłe wsparcie! ^^
- Absolutnie nie.
Spojrzałam na swoje odbicie w lusterku - makijaż nic nie pomógł, dalej wyglądałam jak zombie. Otworzyłam schowek, sprawdzając co ciekawego się w nim znajduje. Czarne okulary. Od razu założyłam je ukrywając wory pod oczami. - Pożyczę je sobie - powiedziałam, uśmiechając się szeroko.
- Pasują ci - również odwzajemnił uśmiech. Miał w sobie to coś. coś co zawsze polepszało mi humor.
Pogłośnił muzykę patrząc na mnie ukradkiem.
- Robisz to specjalnie! - jęknęłam tonem zbliżonym do małego dziecka. Chwyciłam się za pulsujące skronie.
- Możliwe - zadowolony skupił wzrok na drodze. Zrobiłam naburmuszoną minę i wróciłam do przeszukiwania schowka. Bilet na Metsów i na mecz tenisa.
- Nigdy nie grałam w tenisa - stwierdziłam patrząc na bilet.
- Doprawdy? Trzeba będzie to zmienić.
- Będziesz moim trenerem?
- Owszem, będę najlepszym trenerem, jakiego mogłaś sobie wyobrazić -oświadczył.
Wyobraziłam sobie go próbującego nauczyć mnie zasad i praktyki grania.
- Trzymam Cię za słowo.
Zaparkował tuż przy wejściu. Byłam spóźniona zaledwie dwie minuty, nie było tak źle. Dobra, wczoraj mówiłam coś zupełnie innego, ale żyje się raz. Pieprzyć to.
Odpięłam pasy i przybliżyłam się do Dylana. Chłopak spojrzał na mnie, ale jego oczy zbłądziły na usta, a potem na oczy.
- Zrób to - szepnęłam.
Wydawał się lekko zmieszany, ale już po chwili delikatnie ujął moją twarz i zatopił swoje usta w moich. Zadowolona oddaliłam się, zabierając rzeczy i wyszłam z samochodu.
- Dziękuję - powiedziałam jeszcze, zakładając okulary i udałam się w stronę wejścia.
***
Weszłam do gabinetu, gdzie znajdowały się dwa równolegle do siebie podłużne stoły, a na nich najnowsze komputery. Wszystkie miejsca były zajęte oprócz jednego. Dla mnie. Próbowałam przemknąć niezauważona. Zatrzymałam się w pół kroku, słysząc za sobą głos. - Oto nowa pracownica, Natalie Castey. Przywitajmy ją ciepło bo od dziś należy do naszej rodzinki -mężczyzna, który wczoraj przeprowadził ze mną rozmowę kwalifikacyjną, złapał mnie za ramię i wręczył identyfikator. - Witamy.
Mruknęłam zawstydzona coś w stylu podziękowań i ruszyłam w stronę wolnego miejsca. Opadłam na krzesło, przypinając plakietkę do koszulki.
- Izabell jestem.
Kątem oka zauważyłam jak dziewczyna po lewej stronie wyciąga rękę w moją stronę. Odwróciłam się i uścisnęłam dłoń.
- Zbieraj się młoda, zaraz idziemy - poinformowała mnie. Dziewczyna była mniej więcej w moim wieku, miała długie kasztanowe włosy, a obok jej monitora leżała książka “Igrzyska Śmierci”. Już ją lubiłam.
- Dokąd? - Spytałam zaciekawiona.
- Na spotkanie. Nowi tym bardziej muszą iść, szef liczy na nowe pomysły, by ulepszyć ochronę. - Wywróciła oczami i zabrała notatnik. Bez słowa udałam się za nią.
W gabinecie był duży szklany stół oraz szklana tablica na pisanie pomysłów.
- Ktoś wymyślił jak ulepszyć ochronę? - Zapytał mężczyzna siedzący na
honorowym miejscu. -Może pani Castey?
Spoważniałam. Nadal miałam kaca i nie myślałam jeszcze trzeźwo. Uratował mnie alarm sygnalizujący niebezpieczeństwo. Wszyscy automatycznie wstali z krzeseł i ruszyli szybkim krokiem do swojego przedziału.
- Mamy potężne włamanie do serwerów. Zniszczyli już jeden! - Krzyknął któryś z pracowników.
Trudno było mi pojąć co się właśnie działo. Izabell wprowadzała kombinacje, aż nagle pojawił się szary obraz. Padł drugi kanał. Rozejrzałam się po komputerach, licząc i oceniając, które serwery zostały zniszczone. Szybkim krokiem dopchnęłam się do komputera jednego z mężczyzn.
- Zostaw to doświadczonym! Odsuń się! - Starał się mnie odepchnąć od centrali.
- Zamknij się! - Wrzasnęłam, sprawdzając jak działa wirus. Nie, to nie możliwe...
On był mój.
- Gdzie jest główny serwer? - zapytałam rzeczowo. Kiedy stworzyłam tego wirusa, miałam obmyślony plan - miał atakować okoliczne serwery. Pracownicy mieli się go pozbyć, ale tak naprawdę jego źródłem był główny komputer. Im bardziej będą się go próbowali pozbyć, tym więcej strat poniosą. W ten sposób załatwiły się dwie firmy, niszcząc swoje sieci. Wszystkie dane klientów wychodziły na wierzch.
- Zostawcie to! - Powtórzyłam. Oczywiście nikt mnie nie posłuchał. -Przestańcie, to nic nie da! - Nie zwracali na mnie uwagi. Podbiegłam do Izzy.
- Musisz im kazać przestać, albo jest już po was - rzuciłam na odchodnym i ruszyłam po schodach na górę, do głównego serwera. Jeżeli dalej próbowali usunąć wirusa, wszystkie sekretne informacje wyjdą na wierzch. Będzie koniec. Liczyłam na szczęście i zatwierdziłam rzędy komplikacji. Następnie otworzyłam centralę, szukając małej złotej karty, którą musiałam jak najszybciej zniszczyć, by klienci byli bezpieczni. Jedyne wyjście. Trzęsącymi rękami ją przecięłam. Gwar na dole się uciszył. Pracownicy byli w szoku, nigdy nie spotkali się z takim złośliwym wirusem.
- Padło pięć serwerów z dwudziestu trzech. Niestety, straty były kolosalne. - Zaczął szef, jednak przestałam go słuchać.
To był ktoś, kto znał moje sztuczki. Oparłam się o ścianę wgapiając się w pięć przepalonych żaróweczek, oznaczających zepsute serwery. Dlaczego nie niszczyli po kolei? Wtedy udałoby im się zniszczyć więcej. Usiadłam na zimnej podłodze. Myśl Lie, myśl. Złapałam się za skronie, próbując myśleć racjonalnie mimo bólu. Posiadając virusa A8 mogli zniszczyć całą firmę, ale nie zrobili tego. Zatrzymali się przy pięciu. Dziwne, ja bym to wykorzystała. Chyba że.... Wstałam, nagle uświadamiając sobie ważną rzecz. To była wiadomość.
Jeden, dziewięć, dziesięć, dwanaście, dwadzieścia - zniszczone serwery. Ciężko wyrazić coś w liczbach. Zrobiłam krok bliżej, wyciągając z kieszeni pomiętą kartkę oraz długopis z kieszonki. Dwadzieścia trzy serwery, dwadzieścia trzy litery alfabetu. Gdyby do każdej cyfry przyporządkować literę…Zaczęłam wypisywać na papierze alfabet, a potem przydzielać im liczby. Tak, to było to. AIJLU.
Patrzyłam na słowo spisane z cyfr. Jednak gdyby zamienić ich kolejność wyjdzie JULIA. Wpatrywałam się tępo w kartkę. To wszystko było dla mnie, ta wiadomość. Wiedzieli, że dotrę do tego.
Dali mi znak, że wrócili.
I mnie znaleźli.
------------------------------------------------------------------------
Tak prezentuje się dwudziesty pierwszy rozdzialik c: Dziękujemy za wasze ciągłe wsparcie! ^^
Wow, czyżbym była pierwsza?
OdpowiedzUsuńDobra, bez żartów, teraz porządny komentarz. Już tak dawno nie robiłam, wstyd, czas nadrobić zaległości z kilku rozdziałów.
UsuńPrzede wszystkim - cieszę się, że dałyście radę jednak wrócić i pisać.
Boże, od kilku rozdziałów akcja jest na tak wysokim poziomie, że ja się zastanawiam, jak ja jeszcze na zawał nie zeszłam? No przecież, w dwudziestym rozdziale, ten postrzał Toma - myślałam, że coś rozwalę. Takie napięcie!
Widzę, że Lie i Dylan się wreszcie ogarnęli - to nierozwiązane napięcie seksualne między nimi jest wręcz nie do zniesienia. Zresztą, między Tori a Tomem też. Jestem zadowolona, że otworzyła się przed nim i powiedziała mu wszystko, bo już się bałam, że jednak tego nie zrobi.
Pierwszy dzień w pracy Lie najlepiej określić słowem "pechowy". Zastanawia mnie, czyja to jest sprawka, ten atak na serwery wirusem Lie. Będę kryła się z podejrzeniami, dopóki faktycznie nie okaże się kto to jest.
Once again, rozdział super, czekam na następny i w międzyczasie zapraszam do siebie:
http://our-memories-our-souls.blogspot.com/
http://forgotten-memories-forgotten-souls.blogspot.com/
Pozdrawiam i życzę weny,
Doms^^
Awwww, dziękujemy ^^
UsuńJako że Tom przeżył, jestem w rewelacyjnym humorze. Chwała Wam, nie wiem co bym zrobiła, gdyby Tori nie udało się go uratować. Duży plus dla niej za opanowanie, ja chyba zaczęłabym krzyczeć i płakać.
OdpowiedzUsuńCzekałam na ten moment. Na moment, w którym Tori wyjaśnia wszystko Tomowi. Jego reakcja... No prostu idealny facet, nie ocenia, nie obraża się, tylko stara się wspierać swoją ukochaną. I jak tu go nie kochać? ❤
Dylan i Lie - uwielbiam ich coraz bardziej. Ten pocałunek w samochodzie wywołał szeroki uśmiech na mojej twarzy. Choć nie powiem, ten dzień nie był dla Natalie zbyt łaskawy.
Pomysł z wirusem-szyfrem bardzo mi się spodobał, uwielbiam takie zagadki (zresztą Tori o tym doskonale wie). Czyżby to była sprawka Roya? Może wkrótce się tego dowiem.
Akcja Waszego opowadania mknie jak burza, już tyle razy przechodziłam przez mini zawał, że nie wiem, czy dotrwam do końca. Ale będę silna, muszę. Nie mogłabym zniknąć z tego bloga i nie dokończyć czytania go, jest zbyt cudowny.
Ściskam Was bardzo mocno i zapraszam do siebie na najnowszy rozdział: tempus-est-relativum.blogspot.com
Pozdrawiam, Ciocia Marina ❤
Bardzo dziękujemy! To wiele dla nas znaczy ❤
UsuńPrzepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale wczoraj wróciłam z warsztatów.
OdpowiedzUsuńAwww... Tom jest taki cudowny. On został postrzelony, a pociesza Tori i w dodatku jej nie osądza. Poprostu cud chłopak jakby to powiedziała Meg z Herkulesa.
Cieszę się, że pomiędzy Lie a Dylanem zaczyna się rozkręcać.
Natalio, bardzo miło było mi nie dawno cię poznać ☺
Całuję ❤❤❤