"Until you fight
Until you fall
Until the end of everything at all
Until you die
Until you’re alive"
Until the end of everything at all
Until you die
Until you’re alive"
*TORI*
Dom wydał mi się nagle zbyt cichy i zbyt mały, by pomieścić moje ponure myśli. Siedziałam przy oknie, próbując przestać się zadręczać, lecz to widocznie było moją specjalnością - nieustanne przejmowanie się wszystkimi problemami.
Ciszę przerwał dzwonek telefonu - głośny, ostry, wwiercający się nieprzyjemnie w mój umysł. Jednocześnie wyrwał mnie z rozmyślań tak skutecznie, że nie miałam nawet ochoty się złościć.
Sięgnęłam po aparat, a kiedy rzuciłam okiem na wyświetlacz, oblał mnie zimny pot. Nie powinnam tak reagować za każdym razem, gdy tylko zadzwoni do mnie ktoś z nieznanego numeru. Może to Lie musiała z jakiegoś powodu zmienić telefon i chciała mnie o tym niezwłocznie poinformować? Lub Dylan czegoś u nas zapomniał?
A może to ten fałszywy dupek i psychopata Roy? Podpowiedział złośliwy głosik w mojej głowie.
- Słucham?
- Witaj, Raven - odpowiedział mi męski głos po drugiej stronie. Głos, którego nienawidziłam z całego serca. Oślizły, okrutny i zdradzający szaleństwo - zupełnie jak jego właściciel. Więc jednak miałam rację.
- Roy - syknęłam, cała dygocząc ze złości. - Ty chory, parszywy...
- Też mi miło - przerwał moją tyradę. - Dzwonię tylko, by podziękować za zaproszenie do domu twojego chłopaka. Zrobiłbym to osobiście...ale chyba jest trochę zajęty.
Telefon wypadł mi z dłoni, a serce zatrzymało się na dłuższą chwilę. Nie, nie, nie, nie, nie! To nie mogło dziać się naprawdę. Po wszystkich moich staraniach odrzucenia Toma dla jego dobra i tak do niego dotarł. Jakim, kurwa, cudem? Czy oboje cierpieliśmy na darmo?
I mimo że robiło mi się słabo ze strachu, podniosłam leżącą na stole broń i wybiegłam z domu.
***
Dotarłam pod dom Toma, ledwo trzymając się na nogach, odmawiających mi posłuszeństwa. Porzuciłam motocykl gdzieś na uboczu i pobiegłam prosto do drzwi.
A raczej zrobiłabym to, gdyby w połowie drogi ktoś nie powaliłby mnie na ziemię.
Przeturlałam się na plecy akurat, gdy coś ostrego wbiło się głęboko w asfalt w tym samym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się moja głowa. Skoczyłam na równe nogi, wciąż mając przed oczami wizję tego cholerstwa w swoim oczodole.
Przede mną stał mężczyzna - a przynajmniej sądziłam tak na podstawie jego postury, ponieważ twarz zasłoniętą miał czarną maską - z czymś na kształt zakrzywionego miecza w ręku. W pierwszej chwili myślałam, że to żart, ale wgłębienie w twardej drodze nie wyglądało jak zrobione zabawką.
Napastnik ponownie zamachnął się bronią. Chyba szczególnie upodobał sobie moją głowę. Może chciał powiesić ją sobie na ścianie, ponieważ starał się ją mnie pozbawić.
Wyjęłam pistolet, zdecydowana skończyć z tym przebierańcem. Wycelowałam, lecz uchylił się w odpowiednim momencie, ścinając mnie przy okazji z nóg. Wylądowałam w pół siadzie, starając się zachować jeszcze resztki godności. Już miałam strzelić po raz kolejny, gdy ktoś wytrącił mi broń z dłoni. Padłam na ziemię i przeturlałam się w tym samym momencie, kiedy kolejny mężczyzna zaatakował. Co, do cholery?
- Hej! - Wrzasnęłam, już porządnie wkurzona. - Halloween już było!
Odpowiedzieli mi milczącym, acz skutecznym atakiem.
Chyba posługiwali się jakimiś azjatyckimi technikami walki. Wszystkie kopnięcia oraz sposób, w jaki uderzali dłońmi, były precyzyjne oraz zadawane niemal automatycznie. Niby poznawałam niektóre z ich ruchów - Charlie niesamowicie dbał o moją edukację - ale oni wykonywali je, jakby urodzili się z tymi umiejętnościami.
Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer do jedynej osoby, która mogła mi pomóc.
- Lie...to są...jakieś...pieprzone ninja! - Wykrzyczałam między zadawaniem ciosów.
- Tori - odezwała się przyjaciółka rzeczowym tonem. - Odłóż konsolę.
- Co?!
Jednak połączenie zostało przerwane. Zaklęłam, odrzucając komórkę gdzieś na bok.
Uderzenie. Unik. Spróbuj odzyskać pistolet. Porażka.
Kopnij. Schyl się. Skocz.
Proste, ścisłe instrukcje wydawane samej sobie pozwalały mi regulować oddech i kontrolować adrenalinę. W pewnej chwili w końcu udało mi się powalić jednego z przeciwników na ziemię. Zabrałam mu miecz i zamachnęłam się nim do tyłu. Napotkał na cielesny opór drugiego napastnika. Wyszarpałam ostrze z jego wnętrzności, po czym przystawiłam je do gardła złapanego intruza.
- Kim jesteś? - Syknęłam, napierając czubkiem broni na jego gardło. - Roy cię przysłał?
Wbił uparty wzrok w niebo. Przekaz był jasny - nic mi nie powie.
Przycisnęłam go mocniej kolanem. Musiałam się spieszyć, mogli już wejść do domu Toma i...
- Jest was więcej? - Głos zadrżał mi lekko. - Mów!
Cisza.
Już miałam przejechać z czystą rozkoszą po gardle napastnika, gdy uchyliły się drzwi wejściowe domu i stanął w nich Tom. Cały i zdrowy. Odetchnęłam z ulgą, nic mu nie było. Lecz całe szczęście uciekło ze mnie jak z przebitego balonu, gdy zobaczyłam jego przerażoną minę.
Nie zobaczył Tori, którą miał w zwyczaju brać za dłonie i całować ich kostki, ponieważ teraz były ubrudzone cudzą krwią.
Nie zobaczył osoby, której patrzył w oczy, ponieważ teraz błyszczała w nich dzika nienawiść.
Zobaczył potwora.
Miałam ochotę rozpłakać się tu i teraz. Zrobiłabym to, gdyby nie moja dawna przysięga. To nie ty masz płakać, nie ty, nie ty.
Nie ty...
Zacisnęłam więc zęby i uniosłam rękę, by odebrać życie swojemu przeciwnikowi. Nie miałam już nic do stracenia. Za mną leżało już jedno ciało.
- Tori? - Głos Toma był cichy, ale zdołałam go usłyszeć. Przebił się przez moje oszołomienie i desperację. Dłoń z mieczem zawisła w powietrzu dokładnie nad gardłem nieznajomego.
- Przepraszam - szepnęłam - że dowiedziałeś się w ten sposób.
- O czym ty mówisz? Puść go.
Pokręciłam głową. Nie potrafiłam spojrzeć chłopakowi w oczy. Wiedziałam, że zobaczę w nich obrzydzenie lub strach. Nie zniosłabym tego.
- To zaszło zbyt daleko, Tom - tylko nie płacz. - Walczył. Przegrany płaci życiem, wiedział o tym.
Tom zbiegł po schodkach i zatrzymał się parę kroków przede mną. Widziałam to tylko kątem oka, ale trzymał się na dystans. Brawo, Tori. Potrafisz wszystko spieprzyć.
- Nie musisz tego robić - odparł ostrożnie. Mówił do mnie jak do samobójcy, który ma zaraz skoczyć: "nie rób tego, masz całe życie przed sobą". Bełkot obcego, nie mającego pojęcia o sytuacji. - Tori, proszę.
To była moja decyzja. Balansowanie między przepaścią, a morzem. Tego pierwszego nie przeżyję, z tego drugiego mogłam się uratować, tylko trochę się podtapiając. Może był jeszcze ratunek dla takich jak ja.
A przynajmniej w jego oczach.
Przełknęłam złość i rozgoryczenie. Podniosłam się powoli...A wtedy mężczyzna sięgnął po coś za sobą. Po mój pistolet.
I strzelił.
Prosto w Toma.
Przede mną stał mężczyzna - a przynajmniej sądziłam tak na podstawie jego postury, ponieważ twarz zasłoniętą miał czarną maską - z czymś na kształt zakrzywionego miecza w ręku. W pierwszej chwili myślałam, że to żart, ale wgłębienie w twardej drodze nie wyglądało jak zrobione zabawką.
Napastnik ponownie zamachnął się bronią. Chyba szczególnie upodobał sobie moją głowę. Może chciał powiesić ją sobie na ścianie, ponieważ starał się ją mnie pozbawić.
Wyjęłam pistolet, zdecydowana skończyć z tym przebierańcem. Wycelowałam, lecz uchylił się w odpowiednim momencie, ścinając mnie przy okazji z nóg. Wylądowałam w pół siadzie, starając się zachować jeszcze resztki godności. Już miałam strzelić po raz kolejny, gdy ktoś wytrącił mi broń z dłoni. Padłam na ziemię i przeturlałam się w tym samym momencie, kiedy kolejny mężczyzna zaatakował. Co, do cholery?
- Hej! - Wrzasnęłam, już porządnie wkurzona. - Halloween już było!
Odpowiedzieli mi milczącym, acz skutecznym atakiem.
Chyba posługiwali się jakimiś azjatyckimi technikami walki. Wszystkie kopnięcia oraz sposób, w jaki uderzali dłońmi, były precyzyjne oraz zadawane niemal automatycznie. Niby poznawałam niektóre z ich ruchów - Charlie niesamowicie dbał o moją edukację - ale oni wykonywali je, jakby urodzili się z tymi umiejętnościami.
Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer do jedynej osoby, która mogła mi pomóc.
- Lie...to są...jakieś...pieprzone ninja! - Wykrzyczałam między zadawaniem ciosów.
- Tori - odezwała się przyjaciółka rzeczowym tonem. - Odłóż konsolę.
- Co?!
Jednak połączenie zostało przerwane. Zaklęłam, odrzucając komórkę gdzieś na bok.
Uderzenie. Unik. Spróbuj odzyskać pistolet. Porażka.
Kopnij. Schyl się. Skocz.
Proste, ścisłe instrukcje wydawane samej sobie pozwalały mi regulować oddech i kontrolować adrenalinę. W pewnej chwili w końcu udało mi się powalić jednego z przeciwników na ziemię. Zabrałam mu miecz i zamachnęłam się nim do tyłu. Napotkał na cielesny opór drugiego napastnika. Wyszarpałam ostrze z jego wnętrzności, po czym przystawiłam je do gardła złapanego intruza.
- Kim jesteś? - Syknęłam, napierając czubkiem broni na jego gardło. - Roy cię przysłał?
Wbił uparty wzrok w niebo. Przekaz był jasny - nic mi nie powie.
Przycisnęłam go mocniej kolanem. Musiałam się spieszyć, mogli już wejść do domu Toma i...
- Jest was więcej? - Głos zadrżał mi lekko. - Mów!
Cisza.
Już miałam przejechać z czystą rozkoszą po gardle napastnika, gdy uchyliły się drzwi wejściowe domu i stanął w nich Tom. Cały i zdrowy. Odetchnęłam z ulgą, nic mu nie było. Lecz całe szczęście uciekło ze mnie jak z przebitego balonu, gdy zobaczyłam jego przerażoną minę.
Nie zobaczył Tori, którą miał w zwyczaju brać za dłonie i całować ich kostki, ponieważ teraz były ubrudzone cudzą krwią.
Nie zobaczył osoby, której patrzył w oczy, ponieważ teraz błyszczała w nich dzika nienawiść.
Zobaczył potwora.
Miałam ochotę rozpłakać się tu i teraz. Zrobiłabym to, gdyby nie moja dawna przysięga. To nie ty masz płakać, nie ty, nie ty.
Nie ty...
Zacisnęłam więc zęby i uniosłam rękę, by odebrać życie swojemu przeciwnikowi. Nie miałam już nic do stracenia. Za mną leżało już jedno ciało.
- Tori? - Głos Toma był cichy, ale zdołałam go usłyszeć. Przebił się przez moje oszołomienie i desperację. Dłoń z mieczem zawisła w powietrzu dokładnie nad gardłem nieznajomego.
- Przepraszam - szepnęłam - że dowiedziałeś się w ten sposób.
- O czym ty mówisz? Puść go.
Pokręciłam głową. Nie potrafiłam spojrzeć chłopakowi w oczy. Wiedziałam, że zobaczę w nich obrzydzenie lub strach. Nie zniosłabym tego.
- To zaszło zbyt daleko, Tom - tylko nie płacz. - Walczył. Przegrany płaci życiem, wiedział o tym.
Tom zbiegł po schodkach i zatrzymał się parę kroków przede mną. Widziałam to tylko kątem oka, ale trzymał się na dystans. Brawo, Tori. Potrafisz wszystko spieprzyć.
- Nie musisz tego robić - odparł ostrożnie. Mówił do mnie jak do samobójcy, który ma zaraz skoczyć: "nie rób tego, masz całe życie przed sobą". Bełkot obcego, nie mającego pojęcia o sytuacji. - Tori, proszę.
To była moja decyzja. Balansowanie między przepaścią, a morzem. Tego pierwszego nie przeżyję, z tego drugiego mogłam się uratować, tylko trochę się podtapiając. Może był jeszcze ratunek dla takich jak ja.
A przynajmniej w jego oczach.
Przełknęłam złość i rozgoryczenie. Podniosłam się powoli...A wtedy mężczyzna sięgnął po coś za sobą. Po mój pistolet.
I strzelił.
Prosto w Toma.
*LIE*
Wybiegłam zadowolona z budynku, trzymając w ręce teczkę z umową. Krzyknęłam głośno, unosząc ręce do góry, a ludzie, którzy siedzieli przy swoich laptopach na ławce, podnieśli na mnie wzrok.
- Dostałam pracę! - Wrzasnęłam głośno i pobiegłam do samochodu, nie zwracając uwagi na spojrzenia pracowników. Dwa kroki do tyłu jeden do przodu. Powoli moje życie stawało się normalne, choć, oczywiście, do czasu. Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się myśli o następnym zleceniu i przestępczym świecie.
Wsiadłam do samochodu i od razu zdjęłam koszulę, która idealnie kamuflowała moje tatuaże, pozostając w samym topie. Pogoda w Los Angeles była słoneczna jak zwykle. Poprawiłam lusterko i uśmiechnęłam się sama do siebie. Dobra robota, Natalie. Cholera, popadałam w samouwielbienie.
Wróciłam do domu. Przywitała mnie cisza. Poczułam się nieswojo, nie miałam z kim porozmawiać. Moja radość nagle zmieniła się w smutek. Oczywiście mogłam zadzwonić do Dylana, ale czy tego chciałam? I tak i nie. Nie chciałam zaprzątać sobie głowy uczuciami. Musiałam trzeźwo myśleć, musiałam się rozerwać. Tak, to dobry pomysł.
***
Weszłam do klubu, który był już w połowie pełny. Na scenie grał mało znany zespół. Skierowałam się do baru i wspięłam się na wysoki stołek.
- Cześć Matt - przywitałam się z barmanem. - To co zwykle.
- Już się robi - odparł z uśmiechem i zaczął przygotowywać niebieskiego drinka.
Odwróciłam się, chcąc mieć wejście do klubu na oku. Liczyłam zobaczyć tu Dylana i móc się do niego przytulić. O Boże, musiałam przestać pieprzyć. Dopiero teraz zauważyłam, że przypatrywał mi się wysoki blondyn. Miał wytatuowaną sowę na ręce oraz podziurawione czarne spodnie. Usiadł obok mnie, zamawiając coś o tropikalnej nazwie.
- Co taka dziewczyna jak ty robi sama w takim klubie?
- Siedzi, pije i bawi się dobrze. A ty? - Pociągnęłam łyk alkoholu.
- To samo co ty, pomijając fakt, że przyszedłem z kolegą, który teraz pieprzy się z nowo poznaną laską w łazience - odparł, wywracając oczami. Słysząc mój jęk parsknął śmiechem. Postawił mi kolejne drinki, a rozmowa stawała się coraz bardziej energiczna. Nazywał się Mike, śpiewał w zespole i pracował w sklepie muzycznym.
- Patrzcie, patrzcie, na te gołąbeczki - odparł kolega Mike'a, który pojawił się za naszymi plecami.
- Zaliczyłeś ją? - Zapytał tylko znudzony Mike
- Owszem...Może byś tak nas przedstawił? Dobra, sam to zrobię, nie fatyguj się. John jestem - wyciągnął rękę w moją stronę.
- Lie. - Uścisnęłam jego dłoń
Dosiadł się do nas i teraz powstał trójkącik alkoholowych rozmów. Język zaczął mi się plątać, a w głowie niebezpiecznie się kręciło. Zrobiło mi się przez chwilę słabo, kiedy wokół nas zebrała się grupka gapiów, obserwując i zakładając, kto wygra zawody w siłowaniu się na rękę.
- Przegrasz - szepnęłam do chłopaka.
- Jesteś zbyt pewna siebie - powiedział z uśmieszkiem.
Tłum podzielił się na dwa wrogie obozy - jeden kibicował mi, drugi natomiast Mike’owi. Był zaciętym przeciwnikiem, ale to ja wygrałam. Podźwignęłam się z krzesła, przybijając każdemu piątki. Dwóch chłopaków podniosło mnie, wykrzykując moje imię. Świat nagle zawirował pomiędzy kolorowymi światełkami i muzyką, ale zbyt dobrze się bawiłam, by przestać.
- SHOT!SHOT!SHOT! - Krzyczeli, kiedy na barze pojawiły się dwa rządki po siedem kieliszków pełnych niebieskiej cieczy.
- W tym nie dasz rady - powiedział pewny swojej wygranej John. Chłopcy puścili mnie i teraz patrzyli na naszą kolejną konkurencję. Ponownie głosy były podzielone. Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powietrze przez usta. Trzy...dwa...jeden. Wypiłam pierwszą zawartość kieliszka i poczułam jak wnętrze mojego gardła się pali. Kolejny kieliszek, kolejny, kolejny…Remis.
Opadłam na krzesło, czując się jeszcze lepiej niż przed paroma minutami. Mimo że czułam się jak na karuzeli. Lubiłam karuzele. Grupa, która mi kibicowała, porwała mnie na ręce i uniosła do góry, podając dalej. Tak samo zrobili z Mikiem. John również chciał być poniesiony, więc wszedł na krzesło i skoczył, niestety ludzie nie zwracali na niego uwagi. Widząc jak spada twarzą na ziemię, nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Mike idź na scenę i zaśpiewaj - próbowaliśmy go przekonać do występu.
- Nie mam gitary - odparł, próbując się wymigać. Spojrzeliśmy z Johnem na siebie i wypchaliśmy Mike’a na środek. Zdezorientowany zaczął poprawiać włosy. Przez minutę stał przy mikrofonie, szukając odpowiedniej piosenki, aż w końcu zaśpiewał. Fałszował, ale ludzie nie zwracali na niego uwagi - tańczyli dalej. Zerknęłam w prawo i ujrzałam Dylana. Z powrotem zwróciłam wzrok na scenę i dopiero po chwili doszło do mnie kogo widziałam.
- Dyl! - Pisnęłam i pobiegłam w jego stronę. Rzuciłam mu się na szyję. - Dostałam pracę! - Pochwaliłam się.
- Cieszę się z tego powodu, ale będzie lepiej ,kiedy pojedziemy już do domu -wyglądał na trochę zdenerwowanego.
- Nie, proszę, dobrze się tutaj bawimy - odparłam, wskazując rękę na tych wszystkich ludzi. Dylan wymienił spojrzenia z barmanem, jakby mu niemo dziękując.
- Zdrajca - burknęłam, wskazując palcem Matta - Dobrze, pojadę do domu, ale zatańcz ze mną. Jeden raz - poprosiłam, patrząc na niego oczami zbitego psa.
- Dobra - zgodził się. Nasz taniec nie pasował do muzyki i też nie wyglądał jak taniec. Trzymałam się go kurczowo i opierałam głowę o jego ramię. Potem nie wiem co się działo.
***
Otworzyłam oczy, a zanim wzrok się wyostrzył, zauważyłam, że byłam już w swoim łóżku. Poczułam kolejną falę smutku. Dylan miał zamiar wyjść z pokoju, kiedy powiedziałam schrypniętym głosem:
- Przytul mnie.
Odwrócił się, patrząc na mnie, ale trudno było mi rozczytać jego myśli. Kiwnął głową i położył się obok mnie. Złapałam go za rękę, którą mnie objął i zamknęłam oczy. Alkohol do reszty przejął władzę nad moim ciałem, bo po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy, zostawiając mokre plamy na poduszce.
------------------------------------------------------
Teraz powinnyśmy zapewne wygłosić uroczystą przemowę, lecz tu nie trzeba słów. Łączymy się w bólu z mieszkańcami Paryża. Ich wieża Eiffla nigdy nie powinna zgasnąć.
#PrayForParis #PrayForWorld
Tom! Nie umieraj! Proszę! Zostań zemną! Dlaczego?! Och, dlaczego?!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiecie z jakim wytęsknieniem czekałam na ten rozdział. Bardzo się cieszę s tego, że nie pozwoliłam sobie spoilerować (nie wiem ja to się pisze).
Tak strasznie szkoda mi Tori i Toma. On są tacy wspaniali, a zawsze los krzyżuje im plany. Panu już dziękujemy.
Rozdział jak zwykle jest idealny. Nawet nie potrafię wyrazić jak bardzo. Was chyba w dzieciństwie musieli walnąć cegłówką w głowy, bo tak dobrze nie piszą normalni ludzie. (Hahaha. Krysia znowu dramatyzuje.)
Módlmy się za mieszkańców Paryża, bo chyba tylko tak możemy im pomóc.
Pozdrawiam <3
Zapewniam, że przy mnie jesteś narażona na spojlery non stop :') /Tori
UsuńTęskniłam za Wami, powaga. ♥ Ale teraz czas na komentarz... Oszalałyście? Strzelić do Toma... O mój Boże, nienienie, on musi przeżyć, musi! Tori sobie z tym nie poradzi, ja z resztą też nie. Gdy przeczytałam ostatni akapit części Tori, poczułam takie dziwne ukłucie w sercu, jakby to MI ktoś coś odebrał. Niesamowite, jak człowiek potrafi przywiązywać się do innych, czasem tylko wykreowanych w wyobraźni postaci.
OdpowiedzUsuńMam więc nadzieję, że postanowicie go oszczędzić, bo inaczej chyba oszaleję. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić co zrobiłaby Tori, gdyby on... no wiecie. Aż nie chce mi to przejść przez myśl, a co dopiero wyjść spod klawiatury.
Ciekawa jestem, o co chodziło z tą konsolą. Czyżby Lie mówiła to, gdy była totalnie pijana, czy może to tak naprawdę się nie wydarzyło? Ciekawość wręcz zżera mnie od środka.
Część napisana przez Lie pozwoliła mi się nieco rozluźnić. Nowi znajomi, błogie szaleństwo, libacja alkoholowa na całego. Do czego to może doprowadzić otrzymanie nowej pracy :D
Czekałam na moment, w którym pojawi się Dylan i wciągnie ją z tego klubu. No i się doczekałam, a to było takie mega słodkie i kochane z jego strony ♥ To, jak ją później przytulił... awww. Uwielbiam ich coraz bardziej.
Podsumowując, na dobranoc nabawiłam się mini, co ja gadam, mega ataku serca, które dopiero po 15 minutach powoli zaczęło się uspokajać. Mam nadzieję, że mi to zrekompensujecie. Mogłybyście na przykład powiesić Roya *ach, marzenia*
Mimo to, uwielbiam Was za to. Za te zwroty akcji, za wątki miłosne, za chwile zabawy, za każde słowo, które tu wypisujecie, a które powoduje, że cieszę się jak małe dziecko.
Życzę Wam wiader weny i, jak to ja, ściskam mocno, bardzo mocno ♥
#PrayForParis
Tori ma po prostu wieeeelki kłopot z grami video (potrafi siedzieć z konsolą w ręku 24h) więc Lie myślała, że aktualnie w jakąś maniaczy XD Taka ciekawostka.
UsuńDziękujemy! ^^
Dobra, dotarłam z komentarzem!
OdpowiedzUsuńNie będzie długi bo czas mnie goni, wybaczysz?
Nie wierzę że strzelili do Toma! Aż dwa razy to czytałam czy aby na pewo dobrze wszystko przeczytalam i zrozumialam. Ale umówmy się, nie zabijesz go prawda? Tak na serio..?
Bardzo szkoda mi Tori, nie wiem jak ona się wygrzebie z takiego dołka, oczywiście psychicznego. No ale mam nadzieję że da dziewczyna radę!
Lia.. to jakies dziecko szczęscia teraz chyba haha xD Ale fajnie że chociaż tu się wszystko układa, przynajmniej jako tako nie?
Szczerze powiem że czekałam na moment kiedy pojawi się Dylan i bam! Jest. Jestem mega szczęśliwa. Uwielbiam jego postać, jest taki czuły i kochany. Mam nadzieję że coś tu będzie między nimi.. kiedyś ;)
Życzę weny!